W BLASKU MIŁOSIERDZIA
44/937 - 29 października 2023 r. A.
INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA

Niedziela, 29 października 2023 r.
XXX NIEDZIELA ZWYKŁA „A”

Czytania:
Pierwsze czytanie: Wj 22, 20-26
Psalm: Ps 18
Drugie czytanie: 1 Tes 1, 5c-10
Ewangelia: Mt 22, 34-40
EWANGELIA
Największe przykazanie
Mt 22, 34-40
✠ Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza
Gdy faryzeusze posłyszeli, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?»
On mu odpowiedział: «„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy».
XXX niedziela zwykła rok A.
Miłość największym przykazaniem.
Nie uciskaj przybysza, nie krzywdź sieroty i wdowy, nie uprawiaj lichwy, nie bądź bezwzględny wobec ubogiego. Są takie przykazania? Ano są. W Księdze Wyjścia podane zaraz po dekalogu, jako jego ukonkretnienie. Świetnie też ukonkretniają ogólne przecież przykazanie miłości Boga i bliźniego, o którym słyszymy w Ewangelii tej niedzieli.
Wierzymy. A czy zaliczamy się do "porządnych ludzi"? Wiara to nie puste słowa. Trzeba, by wyrażała się także naszą postawą: prawdziwej miłości Boga i autentycznej miłości bliźniego. To o tym są czytania tej niedzieli.
Miłość do Boga i bliźniego wyraża się w wielu różnych konkretach. Gdybyśmy chcieli wszystkie wymienić, ująć w jakiś przepis, szybko byśmy się w tym pogubili. Zwłaszcza, ze życie jest bogatsze niż mogą to ogarnąć konkretne przepisy. Przykazania - zarówno te z dekalogu jak i to najważniejsze, podwójne, miłości Boga i bliźniego, są po to, by jasno wyznaczać kierunek. Źle by było, gdybyśmy je jednak zawęzili do dosłownego brzmienia albo gdybyśmy miłością zaczęli nazywać to, co nią nie jest. Dlatego te ogólne wskazania już w Biblii znalazły swoje ukonkretnienie w postaci bardziej szczegółowych wskazań.
Trzeba też koniecznie zauważyć: święte życie jest najlepszym świadectwem wobec tych, którzy nie wierzą. Przypomina o tym w tych czytania św. Paweł. Czyny, postawa, znaczą więcej niż słowa. A gdy czyny przeczą słowom... To słowa tylko gorszą...
Po co bawić się w szczegóły, gdy wystarczy jedno ogólne prawo? Bez jasnego kierunku w gąszczu przepisów można się zagubić. Bywa jednak, że samo wyznaczenie kierunku to za mało: bez konkretu miłość staje się czczą deklaracją.
Red.
W dzisiejszym numerze:
- Prawa boskiej grawitacji
- Walka o prawdziwą miłość
- Odpowiedź na miłość Boga
- Będziesz miłował
- Co moje dzieci zapamiętają z wyborów?
- Rodzinne kłótnie wyznawców partii politycznych
- Nowenna pompejańska to nie katolicka wersja "Książki skarg i zażaleń"
- Skuteczna modlitwa w sprawach trudnych i beznadziejnych
- Gorliwy i Odważny – święci Szymon i Juda Tadeusz, Apostołowie
- Czysty Czyściec.pl. Wylosuj świętego i wraz z nim módl się za dusze czyśćcowe
- Pięć duchowych pomysłów na jesienne smutki i tęsknoty. Zainspiruj się!
- Tę odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce
- Święci i błogosławieni w tygodniu

Prawa boskiej grawitacji
Odpowiedź, jaką otrzymuje pobożny Żyd, jest nie tylko potwierdzeniem przymierza miłości, które zawarł Bóg ze swoim ludem, ale przede wszystkim słowem o tym wszystkim, co z niego wynika. Pytanie o największe przykazanie można bowiem rozumieć wyłącznie jako teoretyczny problem prawno-religijny, wtedy od jego rozstrzygnięcia zależy orzekanie o moralności i dobroci człowieka oraz jego czynów. Tu jednak chodzi o coś bardziej pierwotnego i żywotnego. Jezus, odpowiadając, daje dostęp do tchnienia życia. Jego słowa przekierowują do istoty relacji z Bogiem. Szema Israel to modlitwa powtarzana każdego dnia przez Żydów – ćwiczenie pamięci i otwartości serca – Bóg jest bogiem jedynym. Tylko w Nim i z Nim życie ma sens i swój ciężar, On wyzwala każdego związanego przymierzem do wielkości. Tak więc kochać Go całym sercem oznacza wybierać Boga, kierować swoje życiowe, codzienne kroki ku Niemu. A prośba o całe serce to wezwanie do totalności odpowiedzi dawanej Jemu, reorientowanie życia według Jego słowa. Nie ma tu więc miejsca na „tak, ale”, wyjątek czy niepewność.
Natomiast kochać Go całą duszą (rozumianą jako nośnik życia) będzie oznaczało pozostawanie w łączności ze Źródłem. Tak jak Ziemia krążąca wokół Słońca pozostaje zależna od niego we wzajemnej grawitacji, tak podobnie jest z człowiekiem: albo jest przyciągany do Boga i niejako patrzy poza siebie samego, albo krąży wokół własnego ja. Zgoda na bycie w oddziaływaniu Boga to uznanie życia jako boskiego daru i odkrywanie w jego wnętrzu boskiego Logosu. I w tym miejscu docieramy do tego, co Jezus określił słowami „kochać Go całym umysłem”, czyli władzami poznawczymi. Jan Ewangelista nazwał poznawanie Boga życiem wiecznym, czyli czymś, co nigdy się nie znudzi i nie skończy. W tym miejscu można postawić kropkę i zakończyć temat, ale zamiast tego Jezus wskazuje drugą zasadę życia – miłość braterską. On sam pokaże na Golgocie, jak kochać, żeby nasze uwielbienie Boga nie pozostawało pozorne. Na krzyżu na zawsze zwiąże je z miłością do drugiego. To w Chrystusie Bóg da człowiekowi człowieka jako brata i bliźniego. Widzenie i czynienie drugiego bliźnim jest odtąd normą kochania. Jedno przykazanie jest miarą drugiego. Nie da się być prawdziwie przy Bogu, ślepnąc na brata. Nie da się też kochać brata, nie czerpiąc siły z boskiego Źródła.
Tomasz Zamorski OP – „wdrodze.pl”

Walka o prawdziwą miłość
„Był jesienny, smutny i szary dzień. Rodzina państwa Kowalskich siedziała w domu. Młode małżeństwo z dwojgiem malutkich dzieci jak zwykle nie mogło dojść do porozumienia. Sąsiedzi wielokrotnie słyszeli, jak młodzi się kłócili, a wrzaski budziły dzieci, które zaczynały płakać”. Tak rozpoczyna się reportaż Trudna miłość. Okazuje się, że przyczyną wszystkich kłótni jest chorobliwa zazdrość męża, który wszędzie doszukuje się podtekstów i domniemanych zdrad. Jego żona, 30-letnia nauczycielka, codziennie musi wysłuchiwać niedorzecznych pretensji, a sceny zazdrości sprawiają, że zaczyna czuć obrzydzenie do męża. Reportaż kończy się decyzją o rozwodzie i wyprowadzce z domu.
Wbrew pozorom nie jest to rzadki problem współczesnych małżeństw. Coraz więcej ludzi przeżywa kryzys miłości. Nasuwa się jednak pytanie: Jakiej miłości? Czy zazdrosna miłość jest jeszcze prawdziwą miłością?
W dzisiejszej Ewangelii Jezus afirmuje miłość i na pytanie o największe przykazanie odpowiada jednoznacznie, że najważniejsza jest miłość. Nie poprzestaje jednak na tym stwierdzeniu, lecz podaje bardzo konkretne wskazania, w czym ona ma się przejawiać.
Najpierw ma to być miłość Boga, w której ważną rolę odgrywają uczucia i emocje. William Maugham (1874–1965), angielski pisarz i dramaturg, pisał, że „tragedią miłości nie jest śmierć. Tragedią miłości nie jest rozłąka. Tragedią miłości jest obojętność”. Zatem prawdziwa miłość jest także afektem, choć nie tylko. Jeśli przyjście do kościoła czy modlitwa są przymusem i nie ma w pobożności miejsca na radość ze spotkania z Panem, taka miłość do Boga jest okaleczona. Może w tym miejscu trzeba zapytać siebie, jaka jest moja miłość do Boga oraz jakie uczucia towarzyszą mi podczas Eucharystii, kiedy przystępuję do spowiedzi czy klękam do pacierza.
Trzeba jednak pamiętać, że miłość to nie tylko uczucie. Miłość jest nade wszystko wyborem, a więc świadomym ofiarowaniem siebie drugiemu. Dlatego Jezus mówi: kochaj Boga „całym swoim umysłem” (Mt 22). Antoine de Saint-Exupéry pisał, że „miłość prawdziwa zaczyna się wtedy, gdy niczego w zamian nie oczekujesz”. Świadome oddanie się Bogu powinno być wyborem całego życia, potwierdzonym w codzienności. Owa miłość do Boga zobowiązuje każdego z nas do pamiętania o Nim i liczenia się z Jego nauką. Leonardo da Vinci mawiał: „Im większy człowiek, tym głębsza jego miłość”. A zatem im człowiek jest bliżej Jezusa, tym jego miłość jest głębsza, przez co staje się wartościowszym. I tu dochodzimy do jakże ważnego wskazania Mistrza z Nazaretu: jeśli kochasz Boga, musisz także „kochać bliźniego, jak siebie samego” (Mt 22). Niemiecki pisarz Friedrich Hebbel (1813–1863) mawiał, że „serce ma tylko ten, kto go ma dla innych”. Można więc powiedzieć, że mąż z dzisiejszego przykładu to człowiek, który nie potrafił prawdziwie kochać, a poprzez zazdrość ranił serce żony. Jego miłość miała posmak egoizmu i zamknięcia się na bliźniego. Nie o takiej miłości mówił Jezus, apelując o przestrzeganie dwóch najważniejszych przykazań.
Kardynał Leo Joseph Suenens powiedział kiedyś, że „słowo miłość jest dziś dla chrześcijan przegraną bitwą, którą należy ponownie wygrać”. Rodzi się jednak pytanie, jak to uczynić. Istnieje taki zestaw porad (przykazań) dla człowieka, który pragnie kochać dojrzale, kochać Boga i człowieka, tak jak Mistrz z Nazaretu:
1. Pomyśl, co mógłbyś zrobić dla kochanej przez ciebie osoby?
2. Zastanów się nad tym wszystkim, co oddala cię od kochanej osoby?
3. Podejmij kroki w celu okazania swej miłości kochanej osobie!
4. Zapomnij o sobie w chwili, gdy potrzebuje cię kochana osoba!
5. Walcz z negatywnymi myślami, które obniżają wartość kochanej osoby!
6. Szukaj rozwiązań trudnych spraw w dialogu z kochaną osobą!
7. Pod żadnym pozorem nie oszukuj kochanej osoby!
8. Dziel się swoją bliskością z kochaną osobą!
9. Oręduj u Pana za ukochaną osobą!
Martin Luter King zwykł mawiać, że „miłość jest kluczem, który otwiera drzwi do najwyższej rzeczywistości”. Postarajmy się o ten klucz, bo wprawdzie wytrychem można otworzyć drzwi, ale jest to włamanie, za które trzeba odpowiedzieć. A przecież kto ma klucz, ten ma prawo wejścia przez drzwi. Pamiętajmy o tym, gdy będziemy ze swoją zazdrością wdzierać się do serc najbliższych.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus apeluje od każdego z nas o zweryfikowanie życia i przyjrzenie się swojej miłości. Módlmy się o prawdziwą miłość modlitwą brewiarzową:
Zapal w nas, Panie, ogień Twej miłości, aby w nas trwała ponad wszelką wiedzę,
Ponad języki ludzi i aniołów, płonąc dla Ciebie.
Miłość łagodną, czystą i cierpliwą, która o sobie nie pamięta,
Zło zapomina, dobrem się raduje, wlej w nasze serca.
Wszystko przeminie, gdy nadejdzie wieczność, wiara się skończy, nadzieja spełni.
Miłość zostanie, by się cieszyć Tobą w Twoim królestwie. Amen.
Ks. Janusz Mastalski – „Ekspres Homiletyczny”

Odpowiedź na miłość Boga
„Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” (Mt 22,36) – takie pytanie zadaje Jezusowi uczony w Piśmie. I dzięki temu w świetle Chrystusowej odpowiedzi z całą oczywistością staje przed nami to, co jest w naszym życiu najważniejsze.
Pierwszym przykazaniem dla każdego człowieka jest: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt 22,37). A to oznacza, że mamy miłować Boga całym sobą, a więc wszystkim, co nas stanowi, tak jak zostaliśmy przez Niego stworzeni. Nie może być również tak, że raz tę miłość okazujemy, a innym razem tego nie czynimy. Bogu słusznie należy się wszystko, ponieważ Jego miłość ku nam jest całkowita i bezwarunkowa. Miłuje nas bowiem bez względu na to, kim i jacy jesteśmy, dlatego jedynie On jest naszej totalnej miłości godzien. Kiedy śpiewaliśmy hymn Chwała na wysokości Bogu, to słowa tej przepięknej modlitwy jasno wyrażały tę prawdę: „Albowiem tylko Tyś jest święty. Tylko Tyś jest Panem. Tylko Tyś Najwyższy”. Podobnie werset psalmu: „Miłuję Cię, Panie, mocy moja” (Ps 18,2), bo jak pięknie psalmista śpiewa o Bogu, jest On dla nas mocą, opoką, twierdzą, skałą i tarczą. Te wszystkie określenia jednoznacznie potwierdzają, że na Tym, który tak miłuje człowieka, możemy się w sposób absolutnie pewny oprzeć i bez zastrzeżeń Mu zaufać.
Dlatego Jezus na innym miejscu powie: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę” (J 14,23). Zachowywanie nauki Chrystusa, a więc wszystkich wypowiedzianych przez Niego słów, polega na tym, żeby człowiek, miłując, pojął, że właśnie w taki sposób może się na Nim oprzeć. Tak wielka jest bowiem moc słowa Stwórcy, który rzekł: „Niechaj się stanie” (Rdz 1,3) – i stało się. Takie jest też słowo Syna Bożego, który powiedział do trędowatego: „Chcę, bądź oczyszczony!” (Mk 1,41) – i on został oczyszczony; a do przyniesionego doń paralityka: „odpuszczają ci się twoje grzechy” (Łk 5,20) – i zostały mu odpuszczone; zaś na słowa Piotra: „Panie, [...] każ mi przyjść do siebie po wodzie!” rzekł: „Przyjdź!” (Mt 14,28-29) – i Piotr poszedł, krocząc po wodzie, ale przede wszystkim po słowie Jezusa, któremu bezwzględnie zaufał!
Dlaczego mamy miłować Boga całym sercem, całą duszą i całym umysłem, a więc wszystkim, co nas stanowi? Dlatego, że On pierwszy nas umiłował i wezwał do takiej samej odpowiedzi. Dlatego, że możemy się na Nim zawsze oprzeć jak na nienaruszalnej opoce. Wiemy, że nawet najtwardszą skałę może naruszyć trzęsienie ziemi. Bóg zaś jest taką opoką, której nic nie jest w stanie zniszczyć. Jaka to wielka łaska, jeśli człowiek odkryje tę prawdę, żyje nią i daje innym świadectwo.
O tym właśnie pisze św. Paweł Tesaloniczanom. Błogosławi ich i dziękuje, że zaufali słowu Bożemu, które głosił: „A wy, przyjmując słowo pośród wielkiego ucisku, z radością Ducha Świętego, staliście się naśladowcami naszymi i Pana, by okazać się w ten sposób wzorem dla wszystkich wierzących w Macedonii i Achai” (1 Tes 1,6-7). Oni uwierzyli Pawłowi, który głosił słowo Boże, a ich wiara wyraziła się w trosce o tych, którzy przynieśli im to radosne orędzie. Doświadczyli bowiem, jak wielkim skarbem zostali obdarzeni, i pojęli, że dzięki temu oni mogą dalej głosić Chrystusową naukę i dawać o niej świadectwo.
To kieruje nasze myśli ku misjonarzom rozsianym po całym świecie. Czymże bowiem w swojej istocie są misje chrześcijańskie, jeśli nie obwieszczaniem o doświadczeniu Bożej miłości. Tylko ten, kto otworzył się na tę miłość i doświadczył jej zbawiennej mocy, może opowiadać o niej swoim słowem, ale przede wszystkim życiem. To również przypomina o naszych zobowiązaniach misyjnych, które przede wszystkim winny pobudzać do codziennego świadectwa, że jesteśmy szczęśliwi, bo zostaliśmy obdarzeni miłością Boga, który kocha w tak niezwykły sposób, że my tę miłość przyjmujemy i odwzajemniamy. I doświadczamy głębokiej radości, wypełniając wszystkie Boże przykazania, bo właśnie z nich płynie ku nam miłość Boga. Dlatego dzielimy się tym ze wszystkimi. Takie jest podstawowe zadanie misyjne dla każdego chrześcijanina. Jeśli je wypełniamy, to rzeczywiście Ewangelia szerzy się w świecie, tak jak to się działo w pierwszym pokoleniu chrześcijan, bo wezwanie Chrystusa: „abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15,12) tak inspirowało Jego uczniów, że cały lud odnosił się do nich życzliwie i ich wychwalał (por. Dz 2,47; 5,13).
Mandat misyjny, który każdy z nas otrzymał od Jezusa, polega przede wszystkim na tym, aby ludzie, patrząc na wzajemne odniesienie chrześcijan, dziwili się i mówili: Patrzcie, jak oni się miłują! By pytali, na czym zasadza się to miłowanie, i odkrywali, że aby tak się działo, trzeba oprzeć się całkowicie na Bogu.
Taka jest prawda i głębia pierwszego przykazania, które Bóg powierzył nam w swojej miłości. Taka jest prawda o naszym zobowiązaniu misyjnym, aby Dobra Nowina o Bogu, który nas umiłował, dotarła do każdego człowieka.
Ks. Kazimierz Skwierawski – „Ekspres Homiletyczny”

Będziesz miłował
Dziwnie i może nierealnie brzmią słowa wypowiadane przez Chrystusa. Słowa będące odpowiedzią na pytanie: Które przykazanie jest największe? Dzisiaj, kiedy brak czasu, by na siebie popatrzeć, ze sobą porozmawiać, poczuć za siebie odpowiedzialność, kiedy trwogę budzą kolejne komunikaty dotyczące przestępczości w szkołach, na ulicach, kiedy patrzymy na siebie coraz częściej jako na potencjalnych rywali i konkurentów, Chrystus wskazuje największe przykazanie, a jest nim przykazanie miłości. Ile już razy słyszeliśmy te słowa: „będziesz miłował”? Trzeba więc pytać siebie, czy miłujemy.
Potrzeba dzisiaj mówić o tej ewangelicznej miłości, gdyż tak wielu gnębionych, uciskanych i oszukanych jest pośród nas. Tak wielu osamotnionych, osieroconych i z tej racji wykorzystywanych. Tak wielu nie z własnej winy, nie z wyboru, ubogich i pozbawianych owego biblijnego płaszcza. Potrzeba mówić o tym darze, który staje się powinnością, by nie ulec przeświadczeniu, że człowiek – również ten wierzący – tym darem wzgardził, dając przyzwolenie na gwałt, przemoc i niezdrową konkurencję. Im więcej owej przemocy, im więcej zranionych jej przejawami ludzi, tym głośniej będzie brzmiało i bardziej będzie sumienia niepokoiło Chrystusowe: „będziesz miłował”.
Przejawem miłości Boga i bliźniego jest podjęcie i wypełnienie przykazań. One określają, na czym polega owo „będziesz miłował”, tak w odniesieniu do Boga, jak i w odniesieniu do bliźniego. Mam przed oczami rysunek wykonany kiedyś na morskim piasku przez dziecko z domu dziecka, a przedstawiający duże serce oraz słowa: „o odrobinę serca, o trochę miłości – proszę”. To wołanie, którego między nami tak wiele i które zdaje się być coraz bardziej głośne, winno rodzić wyobraźnię miłosierdzia, o której mówił św. Jan Paweł II, a która z miłości się rodzi.
Makuszyński pisze: „Chcę serce moje, jako bochen chleba, podzielić dla tych, którym głód doskwiera” – trud dzielenia nigdy nie będzie daremny, gdyż zawsze będzie aktualne zapotrzebowanie na ten dar miłości.
Mówić dzisiaj o miłości, która jednoczy ludzi, która daje radość, która przebacza, która zdolna jest do wierności i poświęcenia, nie jest łatwo, ale trzeba mówić i dawać świadectwo. Wydawaliśmy się być zasłuchani w słowa papieża, świadka miłości, które zabrzmiały w sposób szczególny: „Otwórzcie się na największy dar Boga, na Jego miłość. [...] Dzisiaj z całą mocą proszę wszystkich synów i córki Kościoła, a także wszystkich ludzi dobrej woli, aby sprawa człowieka nie była nigdy, przenigdy oddzielona od miłości Boga”.
„Będziesz miłował” – to znaczy będziesz w stanie, dając wyraz miłości Boga, dzielić serce między ludźmi. Gdzie tej postawy się uczyć? W domu!!! Dom jako wspólnota kochających się osób i miejsce, do którego z radością się wraca, w którym się przebywa, w którym przeżywa się często tak ważne wewnętrzne zmagania.
To jest kolejny problem w temacie miłości – wartość i moc naszych domów, naszych rodzin. Świadomość i odpowiedzialność za słowo wypowiedziane wobec Boga i drugiego człowieka. Odpowiedzialność za te bezbronne, powołane do istnienia, spragnione miłości istoty. Daje o sobie znać kryzys małżeństwa i rodziny, gdyż brak jest szacunku wobec Boga. Jeśli ktoś nie szanuje Boga, nie potrafi uszanować drugiego człowieka, gdyż brak jest fundamentu oraz autorytetu, który do tej odpowiedzialności mobilizuje i z niej rozlicza. Zwróćmy uwagę na ten określony przez Chrystusa porządek: „Będziesz miłował Boga, a bliźniego jak siebie samego”. Mając to na uwadze papież mówił: „za cyframi i opisami stoi zawsze żywy człowiek, tragedia jego serca, jego życia”. Polemika w tym wypadku mocno akcentuje prawo do wolności. Tak – jednak ta wolność pozwoliła wybrać siebie nawzajem, obdarować życiem, niejako ona została zrealizowana w miłości i przez miłość i tak powinna dalej się realizować. „Nie można – powie papież – stwarzać fikcji wolności, która zniewala i znieprawia”.
Ojczyzna się ostanie, Kościół się ostanie, rodzina się ostanie, gdy groby będą otoczone pamięcią, a domy opromienione miłością. Co się dzieje z grobami, co się dzieje z domami i w domach? Niech na nowo „twierdzą nam będzie każdy próg, tak nam dopomóż Bóg”. Poeta powie:
Chciałem wzlecieć pod niebo
a tu trzeba po ziemi wędrować
to trudniejsza sztuka
przeto Bóg dopomoże.
Potrzeba nam tego wsparcia z wysoka, które przy ołtarzu się dokonuje, potrzeba nam darów Ducha Świętego w dziele budowania cywilizacji miłości, nie cywilizacji śmierci, ale życia pełnią miłości.
* Jest wielu ludzi, którzy stracili nadzieję. Czy możesz zostawić ich samych?
* Jest wielu ludzi, którzy stracili wiarę. Czy możesz być wobec nich obojętny?
* Jest wielu ludzi, którzy stracili moc miłowania. Czy ciebie może to nie obchodzić?
Oni cię potrzebują, abyś zaniósł w ich serca Chrystusa!
Ks. Krzysztof Burdak – „Ekspres Homiletyczny”

Co moje dzieci zapamiętają z wyborów?
Zaczęło się od tego, że Borys zapytał, co znaczy „debile”. Zapytał też o inne określenia, ale na tyle wulgarne, że nie będę ich tutaj przytaczać. Okazało się, że w klasie trwały zażarte spory zwolenników różnych partii. Sęk w tym, że dyskusje te nie tyle dotyczyły kwestii merytorycznych, co odzwierciedlały język i stan debaty politycznej w Polsce.
W miejsce argumentów, rzucanie obelgami. A im bardziej wymyślne i nasycone pogardą, tym lepiej. Krótko mówiąc – dzieci rozmawiały ze sobą językiem dorosłych. Niby żadne zaskoczenie, ale jednak smutne.
Polacy potrafią spokojnie rozmawiać o polityce? Tak!
Wybory w ostatnim miesiącu były dość często poruszanym tematem przy naszym rodzinnym stole. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że wbrew stereotypom, Polacy potrafią o polityce rozmawiać w spokoju, z ciekawością i wzajemnym szacunkiem do siebie. Przynajmniej dopóki są dziećmi … Chociaż wymaga to – moim zdaniem – rodzicielskich działań w co najmniej dwóch obszarach. Po pierwsze, uznania, że dziecko słucha i słyszy, co frapuje rodziców, a następnie wzięcia odpowiedzialności za to, że edukacja obywatelska odbywa się przede wszystkim w domu, a nie w szkolnych murach. Więc, jeśli chcemy merytorycznych debat, spokojnych dyskusji i świadomych wyborców, to nikt dzieci lepiej od nas, rodziców, tego nie nauczy. Pytanie tylko, czy my, dorośli, potrafimy spojrzeć na własne zachowanie z dystansem i krytycznie.
Dyskusje okołowyborcze z dziećmi zaczęły się u nas od uzyskania czynnego prawa wyborczego w wyborach do szkolnej rady uczniowskiej przez naszego najstarszego syna, Borysa. Od września co rusz przynosił nam wieści ze szkolnej kampanii wyborczej i dzielił się swoimi wątpliwościami. Kandydatów było trzech, niestety wszyscy wśród postulatów mieli obietnicę przeprowadzenia co najmniej 4 dyskotek w roku, co całkowicie dyskryminowało ich w oczach naszego Pierworodnego Problem ten pozwalał nam jednak wypłynąć na szerokie wody rozmów o wyzwaniach demokracji i o bolączkach współczesnych kampanii wyborczych. Ostatecznie nasz syn oddał głos na kolegę z szóstej klasy, rozsądnie argumentując, że on, czwartoklasista, łatwiej się dogada w swojej sprawie z kimś bliższym wiekowo, a poza tym ten wybór daje koledze szansę na „przeprowadzenie gruntownych reform w perspektywie więcej niż jednej kadencji”.
Jego postawa i poważne podejście do tematu spotkało się z różnymi reakcjami kolegów: od współdzielenia zaangażowania do wyśmiewania. My cieszyliśmy się z jego dojrzałego zachowania i skwapliwie wykorzystywaliśmy to wydarzenie, by podsycać w nim poczucie własnej wartości i świadomość wagi pojedynczego głosu. Do głosowania poszedł jako jeden z nielicznych ze swojej klasy.
Było nam łatwiej, bo... w domu nie mamy telewizora
Sami do dnia wyborów nie powiedzieliśmy własnym dzieciom na kogo będziemy głosować. Nie chcieliśmy, by dołączali swoje trzy grosze do klasowych przepychanek, papugując nasze poglądy i podsycając temperaturę sporów, nie mając jeszcze wystarczającej wiedzy, by zrozumieć skomplikowanie niektórych zagadnień. Wykorzystywaliśmy za to wszystkie ich pytania i wątpliwości, by uwrażliwiać na język toczonej dyskusji, niuanse związane z procesem wyborczym i wyzwania kampanii wyborczej. Było nam łatwiej, ponieważ w domu nie mamy tv, a popołudniami, gdy nasze życie toczy się w czterech ścianach, nie bzyczą nam ani internetowe, ani radiowe wiadomości. To odcięcie, pozwalało złapać dystans i skoncentrować się na tym, co i jak (!) rodzic mówi.
A my mówiliśmy im dużo o tym, dlaczego jesteśmy wdzięczni za życie w demokratycznym kraju, o wolności, która wiążę się z odpowiedzialnością i o konieczności uważnego słuchania i nieoceniania bliźnich, która jest podstawą wszelkiego dialogu. Widzieli też nas, jak przeglądamy ulotki wyborcze, słyszeli nasze komentarze do nich, obserwowali nasze osobiste dylematy związane z ustaleniem, na kogo zagłosować.
Dzień przed wyborami parlamentarnymi Borys oznajmił, że gdyby on mógł głosować, to wybrałby kandydata X. Na pytanie dlaczego właśnie tego, stwierdził, że przemawiają do niego niemal wszystkie argumenty zawarte w ulotce, którą przeczytał. No, oprócz tego o dentystach w każdej szkole, ale trudno, jest w stanie przeboleć ten postulat Z kolei Nadia, uczennica pierwszej klasy, chciała zagłosować na pewnego pana, który (zupełnie przypadkowo) nosi dokładnie to samo nazwisko, co jej ulubiona nauczycielka w szkole. Nie muszę chyba dodawać, że były to zupełnie inne typy niż te, którym my, rodzice, ostatecznie zdecydowaliśmy się udzielić naszego poparcia.
Na ogół nasze dzieciaki bardzo doceniają sposób, w jaki tłumaczę im świat. Ale przyznam, że metoda d’Hondta mnie pokonała. Próba wyjaśnienia niuansów polskiej ordynacji wyborczej naszej ośmiolatce spełzła na niczym i Nadia po którymś z moich wykładów westchnęła z emfazą: „Czemu to życie jest takie skomplikowane?” i zostawiła temat w spokoju.
Ale nasz prawie-dziesięcioletni Pierworodny nie dawał zbyt łatwo za wygraną. W wyborczy weekend czułam ogromną dumę z nas, Polaków. Bo choć jestem przekonana, że pierwsze lekcje edukacji obywatelskiej i wychowania do dialogu odbywają się w zaciszu domowym, to nic tak nie działa na wyobraźnię małego człowieka jak egzamin. Ten zaś zdaliśmy jako społeczeństwo wszyscy – rekordowa frekwencja pokazała, że doceniamy ten przywilej, jakim jest prawo głosu i potrafimy się zaangażować. Jestem pewna, że w pamięci moich dzieci nie tyle zostanie wrzucanie karty wyborczej do urny, co rozpromieniona twarz rodziców, którzy, stojąc w kolejce na przenikliwym ziąbie, z entuzjazmem trajkotali: „Zobacz! Zobacz, ile ludzi! Coś wspaniałego!”.
Cieszyliśmy się też, że nasze dzieci są żywo zainteresowane tematem i że pracują w nich nasze nieustannie powtarzane komunikaty: „twój głos ma znaczenie”, „ludzie mają prawo myśleć inaczej niż ty”, „należy mieć własne zdanie i szanować zdanie bliźniego”, „inwektywy są złe”, „słuchaj i pytaj, bo masz prawo do wątpliwości” np. Np. Szczęśliwie mają dopiero po kilka lat, jeszcze nie muszą rozumieć wszystkich zawiłości. Grunt, że chcą je zrozumieć i zaangażować się w świat, w którym funkcjonują.
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Agaty Rusek: dobrawnuczka.blog.deon.pl. Śródtytuły i redakcja tekstu pochodzi od redaktorów DEON.pl

Rodzinne kłótnie wyznawców partii politycznych
Nierzadko z powodów politycznych i światopoglądowych w polskich domach wybuchają kłótnie i z pewnością niejedna wybuchła po wczorajszych wyborach.
Sondażowe wyniki wyborów są już znane i raczej niewiele zmienią się w stosunku do tych rzeczywistych. Jest tak, jak co kilka lat – jedna część Polaków patrzy z nadzieją w przyszłość, druga widzi nadchodzące ciemne chmury. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że z tego powodu w wielu domach wybuchają kolejne kłótnie, konflikty, podziały. I na co to komu?
Co cztery lata niemal cała Polska żyje wyborami do parlamentu. Partie i ich liderzy rozpoczynają bój o wyborców. Oskarżają i atakują się wzajemnie, obiecując nową, wspaniałą przyszłość. Im bliżej do dnia wyborów tym bardziej internet rozgrzewa się do czerwoności kolejnymi newsami, wypowiedziami „ekspertów”, a na przydrożnych płotach pojawiają się głowy kandydatów, błagających o głos.
Niestety tak już musi być. Czas wokół wyborów rządzi się własnymi prawami i ciężko w jakiś sposób to zmienić. Smutne jest, że nerwową atmosferą wokół tego wszystkiego nasiąkają rodziny, bo przecież każdy z nas wie lepiej, co dla Polski jest dobre, ale niewielu z nas robi cokolwiek, żeby faktycznie było lepiej. Spory jednak wybuchają, bo a nóż uda nam się przekonać drugą stronę, że moja racja jest lepsza.
Obserwując zachowanie niektórych młodszych i starszych od siebie wyborców doszedłem do wniosku, że nierzadko młodzi głosują na którąś z opcji politycznych tylko po to, żeby zrobić na złość swoim rodzicom i z zasady zbuntować się przeciwko obecnej władzy. Na co dzień polityka ich nie obchodzi, nie interesują się również historią swojej ojczyzny, a nierzadko nie mają nawet wizji na własną przyszłość.
Z kolei starsi, którzy owszem trochę już przeżyli i być może wiedzą i widzą trochę więcej, nierzadko zastygają w tym, do czego się już przyzwyczaili. Na ogół lekceważą i podważają zdanie młodych, używając absurdalnego argumentu jakim jest wiek. Nie chce mi się wierzyć w to, że życiowa mądrość przychodzi wyłącznie wraz z wiekiem, bo gdy człowiek w pewnym momencie przestaje się rozwijać, zaczyna się cofać.
Nierzadko z powodów politycznych i światopoglądowych w polskich domach wybuchają kłótnie i z pewnością niejedna wybuchła po wczorajszych wyborach. Każdy z nas ma inne poglądy, preferują tą czy inną partię. Ale czy rzeczywiście te różnice są powodem do waśni, nienawiści między najbliższymi i zadawania sobie kolejnych ran?
Naprawdę niewielu z nas ma realny wpływ na politykę naszego kraju, ale zdarza się, że wielu zachowuje się tak, jakby wszystko od nich zależało. Jeżeli tak bardzo chcemy zmieniać rzeczywistość wokół nas, zacznijmy faktycznie angażować się w politykę. Nie tylko słowami, ale czynami. Jeżeli jednak nie chcemy angażować się politycznie, zacznijmy od zmieniania na lepsze tego, na co realnie mamy wpływ.
Każdy z nas musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co może zmienić, aby jemu i ludziom wokół było lepiej. Może powinniśmy zacząć od naprawiania relacji z najbliższymi i pomimo różnych podziałów starać się wspierać i krzewić wszędzie miłość.
Chrystus nie pytał nikogo o poglądy. Sprzeciwiał się złu i złym uczynkom ludzi, ale kochał wszystkich bez względu na to, jacy byli. Warto Go naśladować.
Tomasz Kopański – „Deon.pl.”

Nowenna pompejańska to nie katolicka wersja „Książki skarg i zażaleń”
„Gdy pisałem kiedyś tekst o nowennie pompejańskiej – czyli znakomitym narzędziu podarowanym nam przez Kościół, cennym tym bardziej, że jest nauką dziękowania w ciemno, gdy jedynym owocem, jaki widzimy, jest »figa z makiem« - rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy traktowali tę formę modlitwy jako rodzaj wytrychu, by – cytuję - »otworzyć oczy Panu Bogu na to, że syn pije albo mąż zdradza«” – pisze Marcin Jakimowicz w książce „Jesteś wybrany. Jak Bóg powołuje tych, którzy się nie nadają”.
Od kilku lat jestem zasypywany ogromną ilością Matek Boskich, Jezusów i Józefów. Dostaję tysiące facebookowych egzorcyzmów i modlitw zaczynających się od słów: „W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Enter”. Część ludzi naprawdę wierzy w to, że samo kliknięcie „send” ma moc… Być może za tym wysyłaniem cukierkowych obrazków kryje się głęboka wiara (nie mnie to oceniać), myślę jednak, że zwykle to przejaw magicznego podejścia do tematu. Biblijny Elizeusz miał w sobie sporą dawkę bezczelności, bo gdy jego mistrz zapytał: „O co chcesz prosić?”, odpowiedział, że o podwójną miarę namaszczenia. „Chcę mieć dwa razy tyle, co ty” (por. 2 Krl 2,9). Czy nie na tym właśnie polega święta bezczelność?
Gdy stojący na brzegu prorok Eliasz uderzył płaszczem wody, te „rozdzieliły się w obydwie strony” (por. 2 Krl 2,8). Prorok został porwany w obłoki, a po ognistym rydwanie pozostał jedynie zapach spalin (bo to był diesel). Jego wierny uczeń Elizeusz miał w ręku „święty gadżet” – płaszcz mistrza! I wedle komputerowej zasady „kopiuj, wklej” powtórzył jego manewr. Podniósł płaszcz Eliasza, uderzył wody, lecz… one się nie rozdzieliły. Jak to? Co zawiodło? Przecież dotąd wszystko działało idealnie – musiał zachodzić w głowę prorok. Po chwili zrozumiał swój błąd: skupił się na „gadżecie” (skądinąd bardzo pobożnym), na formie, a nie na Tym, który tę rzeczywistość pobłogosławił. Gdy stojący nad brzegiem zdesperowany Elizeusz krzyknął: „Gdzie jest Pan, Bóg Eliasza?” i ponownie uderzył płaszczem wody, te „rozdzieliły się w obydwie strony” (por. 2 Krl 2,14).
Rozumiem akty desperacji, ale w rzeczywistości wiary liczy się jedynie relacja.
„Magia i chrześcijaństwo leżą na przeciwnych biegunach życia duchowego. W pierwszym wypadku człowiek szuka sposobu, by «przymusić» siły nadprzyrodzone do działania zgodnego z jego oczekiwaniami, w drugim poddaje się pod wpływ miłującego Boga – wyjaśnia siostra Bogna Młynarz. – Słowem, które pomaga rozróżnić te dwie rzeczywistości, jest zaufanie. Brak zaufania napędza magiczne myślenie, bo wytwarza sytuację zmagania się, walczenia z Bogiem. Przecież te wszystkie «magiczne sztuczki» są próbą poskromienia, podporządkowania sobie mocy Bożej. Dokładnie przeciwną sytuację mamy w chrześcijańskiej prośbie. Ufam, że Bóg chce mojego dobra i dlatego Go proszę i otwieram się na Jego działanie. Różnica jest w samym fundamencie, bo zewnętrznie rzeczy mogą wyglądać bardzo podobnie”.
Znam osobę, która kolekcjonuje Matki Boskie. Na półce równym rzędem stoi cała rodzinka – Madonny świecące, zakręcane, odkręcane. Gdy zapytałem, skąd taka kolekcjonerska pasja, usłyszałem: „To na szczęście”. Podczas jednego z chrześcijańskich spotkań zaczepiła mnie kobieta: „Ooo, widzę, że ma pan różaniec z medalikiem św. Benedykta”. „Tak”. „To dobrze, bo ma on większą moc niż inne”. Dla żartów rzuciłem: „Niech więc pani zrobi sobie różaniec, w którym wszystkie paciorki będą takimi medalikami”, a ona śmiertelnie poważnie: „Ooo! Nie wpadłam na to”.
Medalik św. Benedykta nie jest przecież katolickim amuletem, talizmanem, nie przypomina w niczym słonika „na szczęście”, kabałowej tasiemki czy łuski karpia wsuniętej między banknoty. Jest skondensowaną formą benedyktyńskiej duchowości. Sakramentalia nie mają magicznej mocy. W ich przypadku używamy pojęcia ex opere operantis: łaska jest zawsze, ale możemy z niej nie skorzystać. Gdy kapłan pobłogosławi medalik, Bóg jest temu wierny, ale wszystko zależy od wiary osoby, która go nosi. Przed laty dotknęła mnie opowieść historyka i kulturoznawcy, dr. Jacka Kurka: „Mój śp. Proboszcz opowiadał mi o tym, jak oficerowie jeździli co roku z Warszawy do Chorzowa na uroczystość św. Floriana. Taka już była tradycja. Raz jechali, wesoło sobie rozprawiając, i nagle ocknęli się w Bytomiu. Co się stało? Dlaczego przespali Chorzów? Okazało się, że przed rokiem skręcali za czterema wielkimi kominami. Mieli to zakodowane: za tą harfą kominów na światłach w lewo. Nikt im nie powiedział, że kominy zburzono… Gdy wyeliminujemy znaki, stracimy orientację. Gdy usuniemy punkty odniesienia, nasz wewnętrzny GPS zacznie wariować i pogubimy się”.
Inny przykład: gdy pisałem kiedyś tekst o nowennie pompejańskiej – czyli znakomitym narzędziu podarowanym nam przez Kościół, cennym tym bardziej, że jest nauką dziękowania w ciemno, gdy jedynym owocem, jaki widzimy, jest „figa z makiem” – rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy traktowali tę formę modlitwy jako rodzaj wytrychu, by – cytuję – „otworzyć oczy Panu Bogu na to, że syn pije albo mąż zdradza”.
Czy naprawdę musimy naszą modlitwą otwierać oczy Bogu? „Czy sama forma (np. nowenny pompejańskiej, a często obietnice z nią związane) gwarantuje jej skuteczność? Podstawowa rzecz: to ja muszę otworzyć oczy, nie Pan Bóg! – wyjaśnia o. Roman Groszewski. – Nowenna otwiera oczy ludziom, nie Jemu! Pozwala im zobaczyć, co się dzieje w nich, w ich rodzinach, i ustawić tę rzeczywistość w relacji do Najwyższego. Nasze magiczne podejście do modlitwy wynika z tego, jak rozumiemy Boga. Trochę na zasadzie: «Pokaż mi, jak się modlisz, a powiem ci, w jakiego Boga wierzysz». Jeśli wydaje mi się, że jest On odległy i niezainteresowany moim życiem, to przez modlitwę czy formy pobożnościowe będę starał się sprowadzić Go na ziemię, do mojej rodziny, sytuacji, problemu. A przecież On jest bliski. Najbliższy! Zamieszkuje w nas – swej świątyni. Jesteśmy z Nim w nieustannym kontakcie. Non stop online. Już bardziej nie możemy się z Nim skomunikować, zjednoczyć. Nie trzeba żadnych magicznych trików, by nas wysłuchał. «Pompejanka» czy «godzina łaski» przemieniają nas, nie Jego. Modlitwa nie jest walutą za łaskę, ale narzędziem, którym ją czerpiemy”.
Nowenna pompejańska nie jest więc przedstawianiem Najwyższemu listy spraw do załatwienia, szantażowaniem Go naszym pobożnym zachowaniem czy katolicką wersją „Książki skarg i zażaleń”. Jest formą wejścia w zażyłą relację (ileż przegadanych godzin!) ze Stwórcą.
Autor: Marcin Jakimowicz – „deon.pl”

Skuteczna modlitwa w sprawach trudnych i beznadziejnych
Znajdujesz się w trudnej sytuacji lub chcesz kogoś wesprzeć skuteczną modlitwą? Mamy dla ciebie wielokrotnie sprawdzoną propozycję: modlitwę do św. Rity, dzięki której wiele osób zostało wysłuchanych przez Boga.
Bardzo skuteczna modlitwa w sprawach trudnych i beznadziejnych
O potężna i sławna święta Rito, oto u Twoich stóp nędzna dusza potrzebująca pomocy zwraca się do Ciebie z nadzieją, że zostanie wysłuchana.
Ponieważ jestem niegodny z tytułu niewierności mojej, nie śmiem spodziewać się, że moje prośby będą zdolne ubłagać Boga. Dlatego wyczuwam potrzebę, aby mieć za sobą potężną orędowniczkę, więc Ciebie wybieram sobie, święta Rito, ponieważ Ty właśnie jesteś niezrównaną świętą od spraw trudnych i beznadziejnych.
O droga święta, weź do serca moją sprawę, wstaw się do Boga, aby uprosić mi łaskę, której tak bardzo potrzebuję i o którą tak gorącą proszę ... (wymienić ją).
Nie pozwól mi odejść od Ciebie, nie będąc wysłuchanym. Jeżeli jest we mnie coś, co byłoby przeszkodą w otrzymaniu łaski, o którą proszę, pomóż mi usunąć tę przeszkodę: poprzyj moją prośbę swymi cennymi zasługami i przedstaw ją swemu niebieskiemu Oblubieńcowi, łącząc ją z twoją prośbą. W ten sposób moja prośba zostanie przedstawiona przez Ciebie, wierną oblubienicę spośród najwierniejszych. Ty odczuwałaś boleść Jego męki, jak mógłby On odrzucić Twą prośbę i nie wysłuchać jej?
Cała moja nadzieja jest więc w Tobie i za Twoim pośrednictwem czekam ze spokojnym sercem na spełnienie moich życzeń. O droga święta Rito, spraw, aby moja ufność i moja nadzieja nie zostały zawiedzione, aby moja prośba nie była odrzucona. Uproś mi u Boga to, o co proszę, a postaram się, aby wszyscy poznali dobroć Twego serca i wielką potęgę Twego wstawiennictwa.
O Najsłodsze Serce Jezusa, które zawsze okazywało się tak bardzo czułe na najmniejszą nędzę ludzkości, daj się wzruszyć moimi potrzebami i nie bacząc na moją słabość i niegodność, zechciej wyświadczyć mi łaskę, która tak leży mi na sercu i o którą prosi Cię dla mnie i ze mną Twoja wieczna oblubienica święta Rita.
O tak, za wierność, jaką święta Rita zawsze okazywała łasce Bożej, za wszystkie zalety, którymi uhonorowałeś Jej duszę, za wszystko co wycierpiała w swym życiu jako żona, matka i w ten sposób uczestniczyła w Twej bolesnej męce i wreszcie z tytułu nieograniczonej możliwości wstawiania się, przez co chciałeś wynagrodzić Jej wierność, udziel mi Twej łaski, która jest mi tak bardzo potrzebna.
A Ty, Maryjo Dziewico, nasza najlepsza Matko Niebieska, która przechowujesz skarby Boże i rozdzielasz wszelkie łaski, poprzyj Twoim potężnym wstawiennictwem modły Twej wielkiej czcicielki świętej Rity, aby łaska, o którą proszę Boga, została mi udzielona. Amen.

Gorliwy i Odważny – święci Szymon i Juda Tadeusz, Apostołowie
Gorliwy i Odważny to przydomki dwóch z dwunastu wybranych… świętych Apostołów. I wydawałoby się, że o nich właśnie powinniśmy wiedzieć dużo. Dużo, albo przynajmniej tyle, by nie musieć używać, jak to się ma często w przypadku opowiadania o początkach Kościoła, słowa prawdopodobnie. Niestety, Szymon i Juda Tadeusz, których wspominamy 28 października, mimo przywileju bycia przy Jezusie są osobami, o których niestety nie wiemy prawie nic.
Ów Gorliwy, albo Zelota lub też Kananejczyk, to św. Szymon. W Ewangeliach pojawia się zaledwie trzy razy. Natomiast mianem Odważny, czyli Tadeusz, określany jest św. Juda. Ten, którego pośrednictwa tak często wzywamy w sytuacjach zwanych popularnie „sprawami beznadziejnymi”. I także w odniesieniu do jego życia więcej jest domysłów niż faktów.
A to, że mówimy o obu Apostołach w tym samy dniu jest związane z pojawiającymi się w niektórych przekazach informacjami o wspólnej męczeńskiej śmierci poprzedzonej głoszeniem Ewangelii w Egipcie, nad Morzem Czerwonym czy w Babilonii. Ponadto wspólnie przedstawia się ich w ikonografii, co dodatkowo utrwala obraz jakiegoś wzajemnego powiązania. Dla jednych „w działaniu” czyli pracy duszpasterskiej, albo też jak wskazują inni może w relacji pokrewieństwa.
Modlitwa wieczorna na spokojną noc
Dlaczego to ostatnie? Otóż w odniesieniu do świętego Szymona stawiane jest pytanie czy był krewnym Jezusa? Dlaczego w katalogach Apostołów jest wymieniany obok św. Jakuba i Judy Tadeusza, Jego kuzynów? Niestety tu jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Podobnie jest z informacją jakoby Szymon był trzecim biskupem Jerozolimy i poniósł śmierć męczeńską. Co do tego również nie mamy pewności. Ponadto warto też wiedzieć, że przekazy o jego śmierci – przecięciu na pół piłą, podobno drewnianą, pojawiają się w średniowiecznych przekazach. A ta piła, oprócz księgi, topora czy włóczni oczywiście stała się jego atrybutem.
Juda Tadeusz w ikonografii pojawia się w długiej czerwonej szacie lub brązowo-czarnym płaszczu. Jego atrybutami są barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, topór lub pałki, którymi został zabity. To, co dla nas szczególnie ciekawe – św. Juda Tadeusz przedstawiany jest z mandylionem – wizerunkiem Jezusa, do którego jako Jego kuzyn był rzekomo bardzo podobny. A ponadto, jak przekazano w niektórych pismach apokryficznych, to właśnie św. Juda, zwany też Lebbeuszem (co w hebrajskim oznacza serce), przekazał płótna grobowe – Całun Turyński – z wizerunkiem Chrystusa królowi Edessy. I to właśnie sprawiło, że na jego szyi czy w dłoniach pojawia się portret Jezusa.
Cóż jeszcze wiemy o tym, który wstawia się za nami w sytuacjach skrajnie trudnych. Otóż matką Judy Tadeusza była prawdopodobnie wspominana w Ewangeliach Maria Kleofasowa. On zaś dołączył do grona uczniów Jezusa późno. Tak interpretują badacze fakt umieszczenia go w katalogu Apostołów jako trzeciego od końca na liście. A ta miała się tworzyć właśnie zgodnie z chronologią wchodzenia w krąg Apostołów.
Według niektórych miał żonę, dzieci i wnuki, a jego pójście za Jezusem początkowo być może uwarunkowane było chęcią zdobycia zaszczytów, a świadczyć o tym ma to jedno przypisywane mu zdanie wypowiedziane w czasie Ostatniej Wieczerzy: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” (J 14,22). Ponadto dla niektórych biblistów list znajdujący się w Nowym Testamencie, adresowany do gmin judeochrześcijańskich, nie powinien być przypisywany św. Judzie Tadeuszowi, choć takie właśnie opinie są rozpowszechnione.
Wspominanych 28 października świętych jako swoich opiekunów wzywają – św. Szymona – farbiarze, garncarze i grabarze oraz spawacze. Natomiast św. Judę Tadeusza personel medyczny.
Paweł Kosiński SJ – „DEON.PL”
Wcześniej duszpasterz akademicki w Opolu; duszpasterz polonijny i twórca Jezuickiego Ośrodka Milenijnego w Chicago; współpracownik L’Osservatore Romano, Studia Inigo, Posłańca Serca Jezusa i Radia Deon oraz Koordynator Modlitwy w drodze i jezuici.pl;

Czysty Czyściec.pl. Wylosuj świętego i wraz z nim módl się za dusze czyśćcowe
Czysty Czyściec, Bukiet Duchowy, Nowenna za zmarłych - to kilka inicjatyw przygotowanych przez Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich oraz Zgromadzenie Księży Marianów, których charyzmatem jest modlitwa za dusze cierpiące w czyśćcu.
- Listopad to w Kościele katolickim szczególny czas modlitwy za zmarłych. Przed nami Uroczystość Wszystkich Świętych i tak zwany Dzień Zaduszny, w tym czasie owoce naszej modlitwy są wręcz nieprawdopodobne - zachęca w rozmowie z KAI Stefan Czerniecki, współodpowiedzialny za inicjatywy.
To już druga edycja modlitewnej akcji Czysty Czyściec. Ideą jest przybliżenie młodym tajemnicy modlitwy za zmarłych.
- Stasze osoby wiedzą już, na czym dokładnie polega idea dusz czyścowych. By zachęcić ludzi młodych do modlitwy za zmarłych, stworzyliśmy stronę internetową www.czystyczysciec.pl. To witryna bardzo atrakcyjna graficznie, losujemy na niej świętego, za pośrednictwem którego można się modlić - wyjaśnia Stefan Czerniecki.
Jak wyjaśnił każdy święty jest krótko opisany, posiada też charakterystyczną biografię. Nie są to postacie powszechnie znane, ale wybrane ze względu na swoją specyficzną rolę np. patron sędziów, księgowych czy lotników.
Jak można pomóc bliskim zmarłym?
Na stronie znajduje się także wiele innych cennych informacji np. na temat tego, czym jest czyściec, jak jeszcze można pomóc bliskim zmarłym oraz jak uzyskać odpust zupełny.
- Przykładowo, kiedy wylosujemy św. Ignacego Loyolę, modlimy się za wszystkie dusze cierpiące w czyśćcu żołnierzy. Chcemy, by wierni mogli się w jakiś sposób utożsamić z patronami, by w pozytywny sposób zachęcić do modlitwy. Kiedy pracowałem nad biogramami, sam byłem zaskoczony, jak wielu mamy wspaniałych świętych i jak ciekawe mają biografie - dodał.
W akcję można zaangażować się całą rodziną i przy okazji porozmawiać z dziećmi na temat śmierci. - Pokazujemy w ten sposób tę dobrą stronę śmierci, że jest nadzieja i ratunek, bez straszenia piekłem. W listopadzie Kościół daje nam łaskę odpustu zupełnego za zmarłych. Warto skorzystać z tej okazji, która pozwala nam uwolnić konkretną duszę z czyśćca. Gdyby przemnożyć dni, w które można uzyskać odpust, przez wszystkich mieszkańców ziemi... ile miliardów dusz czyścowych moglibyśmy wyzwolić! - zachęca rozmówca KAI.
1 listopada dziewięciodniowa nowenna
Inną inicjatywą modlitewną w intencji zmarłych jest dziewięciodniowa nowenna, która rozpoczyna się 1 listopada. Każdy wierny może zgłosić swoich bliskich zmarłych, którzy zostaną otoczeni modlitwą. Przez kolejne 30 dni dyrektor Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich ks. Łukasz Wiśniewski będzie odprawiał Msze św. w intencji wszystkich tych osób. Zapisów do udziału w nowennie można dokonać za pośrednictwem strony: https://www.spm.org.pl/nowenna-za-zmarlych.
Można też dołączyć do modlitwy symboliczną świeczkę. - Pomysł ten powstał, gdy zaczęli zgłaszać się do nas Polacy mieszkający za granicą, którzy fizycznie nie mogą odwiedzić grobów swoich bliskich zmarłych. Symbolem modlitwy za nich jest zapalenie świeczki na grobach. Nie są to konkretnie groby tych osób. Kilka razy w listopadzie jedziemy na mariański cmentarz ze świecami, by pomodlić się w intencji tych osób - wyjaśnia Stefan Czerniecki.
Bukiet Duchowy, czyli duchowy prezent
Kolejną propozycją jest Bukiet Duchowy, stanowiący duchowy prezent, który można ofiarować komuś, kto żyje, lub zmarłym. Za osoby polecone w modlitwie będzie codziennie odprawiana Msza święta, a także będą one miały udział w owocach modlitw i Bożych dzieł spełnianych przez marianów na całym świecie, w owocach nieustającej Nowenny do Miłosierdzia Bożego i modlitw pracowników Centrum Pomocników Mariańskich.
- Listopad to w Kościele katolickim szczególny czas modlitwy za zmarłych. Przed nami uroczystość Wszystkich Świętych i tak zwany Dzień Zaduszny, w tym czasie owoce naszej modlitwy są wręcz nieprawdopodobne. Każdy z nas kiedyś umrze, musimy się zmierzyć z tematem śmierci, jest ona nieuchronna. Gdybym sam znalazł się po drugiej stronie, bardzo chciałbym, by znalazł się ktoś, kto pomodli się za mnie, ofiaruje odpust zupełny - podsumowuje Stefan Czerniecki.
KAI/dm

Pięć duchowych pomysłów na jesienne smutki i tęsknoty. Zainspiruj się!
Jesień jest melancholijna, skłaniająca do przemyśleń, wyciągająca na wierzch nasze tęsknoty i niezaspokojone potrzeby, z deszczem, który płacze razem z nami i z mgłą, która zniechęca do działania. A przecież to też jest czas, który dostajemy od Boga.
Co możemy zrobić jesienią, by duchowo ogarnąć nasze smutki? jak sobie poradzić z jesiennym przygnębieniem, gdy kubek pysznej herbatki i kocyk już nie wystarczają? Oto pięć podpowiedzi.
1. Zatrzymaj się nad smutkiem
Bóg mówi do nas także w naszych emocjach: często wolimy o tym nie pamiętać, ale to właśnie emocje są posłańcami z ważnymi informacjami dotyczącymi naszych potrzeb i pragnień. Ignorowanie ich w niczym nie pomaga.
Jeśli przeżywasz jesienną melancholię, a wraz ze spadającymi liśćmi spada ci nastrój – daj sobie czas i przyjrzyj się temu, co go wywołuje. Jesień, która spowalnia nas i skłania do siedzenia pod kocykiem z kubkiem dobrej herbaty, gdy na zewnątrz deszcz i mgła, to świetny czas, by znaleźć dłuższą chwilę na przyglądanie się temu, co czujemy i zadania sobie pytania: dlaczego czuję to, co czuję?
Dobrym jesiennym eksperymentem może być zadawanie sobie przynajmniej pięć razy tego pytania: „dlaczego?” i szukania w sobie kolejnych, coraz głębszych odpowiedzi. A jeśli zaprosimy do takiego eksperymentu Ducha Świętego i poprosimy Go, żeby pokazał nam prawdę o naszych smutkach i tęsknotach, możemy odkryć coś przełomowego!
2. Zadbaj o siebie duchowo
Może od dawna chodzi ci po głowie, żeby pojechać na te rekolekcje, na które kolejna już osoba cię zaprasza. Może książka, która jeszcze wiosną przyciągnęła cię tytułem i od tej pory wciąż leży zakurzona i nietknięta na stosiku koło łóżka. Może myślisz o tym, żeby umówić się na duchową rozmowę, ale ciągle brakuje ci motywacji, by od myślenia przejść do działania. Może tęsknisz za czasem, kiedy w twoim życiu było dużo więcej Pisma Świętego i medytacji nad Słowem Bożym. Może potrzebujesz porządnej, długiej spowiedzi u mądrego i bożego spowiednika.
Pozwól sobie na to, by mieć czas na zaspokojenie swoich głębokich, duchowych potrzeb. Nie spychaj ich na margines rzeczy pilnych i bieżących, nie myśl z westchnieniem o tym, że potrzebujesz pokrzepienia, wzmocnienia, duchowego odpoczynku, no ale inni ludzie i inne sprawy są przecież ważniejsze. Zadbaj o siebie i zrób to wreszcie!
3. Módl się uwielbieniem
Ten sposób proponował ostatnio Marcin Zieliński: kiedy czujesz brak, pustkę, smutek, kiedy przeżywasz duchową pustynię i strapienie, znajdź rano czas na uwielbienie Boga i od niego zaczynaj dzień.
Uwielbiaj Boga za wszystko, czego doświadczasz, za to, co ci się przydarza, uwielbiaj Go w tym, co cię smuci, czego nie lubisz, w trudnościach, cierpieniu, w swoich wszystkich trudnych emocjach. Rób to mimo wszystko i zobacz, co się będzie działo.
4. Wygadaj się Bogu
Zorganizuj sobie spokojny czas modlitwy w swój ulubiony sposób i zrób to, do czego też nas zachęca Pismo Święte: wygadaj się przed Bogiem. „Wylej swe serce przed Panem”. Opowiedz Mu szczerze o tych wszystkich brakach, które ci doskwierają, o potrzebach, których nie umiesz zaspokoić, o wszystkich tęsknotach, zazdrościach, smutkach, które odbierają ci radość.
Opowiedz o swoich emocjach: o bezsilności, może o złości, o przygnębieniu, o tym, że jest ci zimno, źle i nie czujesz w ogóle żadnej nadziei. Opowiedz o wydarzeniach, które napełniły cię tym smutkiem, opowiedz o tym wszystkim, co bardzo chcesz, żeby się zmieniło, ale nie masz na to wpływu albo nie umiesz go mieć.
Wygadaj Mu się. Napisz list. Zrób duchowe notatki. Płacz, jeśli potrzebujesz. Zrób to po swojemu. On jest blisko wszystkich złamanych na duchu, przeżywających smutek, walczących z trudnościami. Jest tym przyjacielem, który zawsze ma uwagę i czas, który się nie dziwi, nie oburza, nie będzie się zamartwiał, nie zarzuci cię setką „złotych rad”, których wcale nie potrzebujesz. Będzie z tobą, zwyczajnie i po prostu.
5. Módl się o radość
Radość wydaje nam się czasami czymś błahym, może nawet dziecinnym. A przecież radość życia to podstawa chrześcijańskiej duchowości! To właśnie jest najbardziej pozytywnym i życiodajnym stanem człowieka – a co więcej, jest też darem Ducha Świętego.
O radości bardzo często mówi Pismo Święte: w październikowych czytaniach z dnia słowo „radość” pojawia się niemal codziennie! To ważna wskazówka, którą szkoda byłoby przegapić. „Zawsze się radujcie” – mówi św. Paweł. „Oddal długotrwały smutek od siebie” – podpowiada Syrach. „Nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją” – dodaje Nehemiasz. „Obróć smutek nasz w radość, abyśmy żyli i imię Twoje, Panie, wielbili” – modli się sługa Estery.
Czemu nie skorzystać z tak jasnej podpowiedzi i nie zacząć wytrwale modlić się o radość życia?
Jesienna modlitwa o radość życia:
Boże,
tak bardzo brakuje mi radości,
mój smutek towarzyszy mi jak cień,
jesień wyciąga ze mnie wszystkie stare tęsknoty, których wcale nie chcę już mieć,
przypomina mi o wszystkim, czego mi brak.
Ty możesz temu zaradzić w najlepszy sposób,
proszę, daj mi łaskę radości niezależnej od okoliczności
i podpowiedz mi, co mam robić,
by smutek i wszystkie te braki,
które tak mocno teraz odczuwam,
nie przesłoniły mi Twojej miłości i czułości.
Bądź uwielbiony!
Amen.
[Uwaga: jeśli czujesz długotrwały brak radości i zauważasz u siebie inne objawy wskazujące na możliwą depresję, zadbaj o siebie: módl się i do kompletu skonsultuj się ze specjalistą].
Marta Łysek – „deon.pl”

Tę odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce
Obok mnie pojawił się mały Jonaszek, syn przyjaciół, i po chwili oparł nos na parapecie – czekaliśmy razem w milczeniu. I nagle dwa pioruny, jeden za drugim, trafiły prosto w pobliski kościół. Potężny huk wstrząsnął domem, że mało szyby nie powypadały. Zaczęło się. Kątem oka spojrzałem na chłopca. Ani drgnął. Spytałem: "Jonasz, boisz się?". "Nie" - odparł krótko. "A dlaczego się nie boisz?" - zagadnąłem, przekrzykując szum ulewy. Jego odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce.
Mieszkali wtedy w bloku na wielkim osiedlu. Był upalny, czerwcowy dzień, powietrze naelektryzowane i ociężale stojące. Nad miastem wisiały ołowiane chmury, które przysłaniały słońce. W zimnym świetle trawniki raziły swą jaskrawą zielenią. Burza była czymś nieuchronnym. Jestem pasjonatem błyskawic i huków. Burze mi imponują. Uwielbiam leżeć w rozstawionym w lesie namiocie, bezpośrednio na jego podłodze i całym ciałem chłonąć drżenie ziemi rezonującej potężne wyładowania albo stać nocą w otwartym oknie i śledzić rozchodzące się po niebie błyski przypominające czasami rysunek rzeki z wieloma dopływami. Nadchodząca nawałnica była wystarczającym powodem, by przyśpieszyć kroku, dotrzeć do znajomych i w końcu stanąć przy otwartym oknie, sycąc się żywiołem, szalejącą naturą. Po przybyciu od razu ulokowałem się w otwartym na oścież oknie i czekałem na pierwsze pioruny i ulewę. Obok mnie pojawił się mały Jonaszek, syn przyjaciół, i po chwili oparł nos na parapecie – czekaliśmy razem w milczeniu. I nagle dwa pioruny, jeden za drugim, trafiły prosto w pobliski kościół. Potężny huk wstrząsnął domem, że mało szyby nie powypadały. Zaczęło się. Kątem oka spojrzałem na chłopca. Ani drgnął. Spytałem:
– Jonasz, boisz się?
– Nie – odparł krótko.
– Nie narobiłeś w majtki?
– Nie – pokiwał głową.
– A dlaczego się nie boisz? – zagadnąłem, przekrzykując szum ulewy.
– Tata w domu.
Tę odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce. Wziąłem więc głęboki oddech. W jednej sekundzie zdałem sobie sprawę, jaka jest cena mojego celibatu. Nigdy mój syn nie powie, że nie boi się piorunów, bo ja, jego ojciec, jestem w pobliżu. To wysoka cena. Jednocześnie z ogromnym szacunkiem pomyślałem o ojcu małego Jonasza. Jego syn nawet piorunów się nie boi, bo ojciec jest w pobliżu. Poszedłem mu pogratulować i wyrazić swój podziw.
Wieczorem, siedząc przy kolacji, wróciliśmy do tego zdarzenia. Zacząłem rodziców Jonasza ciągnąć za język: „A czy ostatnio chłopiec czegoś się bał, coś go wystraszyło?”. Moi rozmówcy wzruszali ramionami, spoglądali na siebie badawczo. I nic. Ale nagle, mama Jonasza zaczęła opowieść:
– To było jakieś dwa miesiące temu. Wczesnym popołudniem jechaliśmy samochodem przez las. Ja z mężem siedzieliśmy z przodu, Jonaszek w foteliku na tylnym siedzeniu. Słońce radośnie świeciło, ale mimo to dosłownie w ciągu kilku minut nadciągnęły straszne chmury, zrobiło się ciemno i lunął deszcz. Ulewa tak silna, że wycieraczki nie nadążały zbierać. Jonasz bardzo się wystraszył i zaczął płakać.
– Nic dziwnego – przerwał jej mąż. – To rzeczywiście była potężna ulewa, która pojawiła się zupełnie nagle – usprawiedliwiał zachowanie syna.
– I co zrobiliście? – zapytałem zaciekawiony.
– No, odwróciłam się do Jonasza – przypominała sobie mama – położyłam rękę na jego rączce i powiedziałam mu: „Jonaszku, nie płacz, nic nam nie grozi, tatuś jest z nami”.
– I co się stało? – dopytywałem.
– A wiesz, on się zaraz uspokoił, a mąż zaczął sobie coś nucić pod nosem.
O właśnie, mężczyzna sam nie jest w stanie tego dokonać. Kobieta, jego żona, musi synowi wskazać ojca i pomóc mu zbudować taki autorytet, by dziecko poczuło się bezpieczne w jego towarzystwie, a wówczas mężczyzna może dziecko wyprowadzić z domu, od matki w świat. Oczywiście wpływ ojca na latające w zjonizowanym powietrzu pioruny jest żaden, ale poczucie bezpieczeństwa dziecka jest realne, a przecież tego ono potrzebuje w sytuacji, która przerasta granice jego wytrzymałości. Budowanie macierzyństwa i ojcostwa to nie są prace prowadzone indywidualnie, to wspólny wysiłek obojga rodziców. Niemniej mężczyzna powinien budować swe ojcostwo w pocie czoła. Zakasawszy rękawy, musi odwalić kawał ciężkiej roboty. Na szczęście później satysfakcja jest kosmiczna, choć niestety często przychodzi dopiero wtedy, gdy wnuki wdrapują mu się na kolana i opowiadają dziadkowi, jakiego mają wspaniałego ojca.
Fragment książki ks. Mirosława Malińskiego i ks. Krzysztofa Grzywocza: "Ślady Ojca. Przewodnik po budowaniu więzi"
Święci i błogosławieni w tygodniu
• |
29 października - św. Felicjan, męczennik |
• |
29 października - bł. Michał Rua, prezbiter |
• |
29 października - bazylika metropolitalna w Częstochowie |
• |
30 października - bł. Benwenuta Bojani |
• |
30 października - bł. Dominik Collins, zakonnik i męczennik |
• |
30 października - kościół metropolitalny w Katowicach |
• |
31 października - św. Alfons Rodriguez, zakonnik |
• |
31 października - św. Anioł z Acri, prezbiter |
• |
31 października - św. Wolfgang, biskup |
|
• |
1 listopada - Wszyscy Święci |
• |
2 listopada - Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych |
• |
2 listopada - św. Malachiasz, biskup |
• |
3 listopada - św. Marcin de Porres, zakonnik |
• |
3 listopada - bł. Rupert Mayer, prezbiter |
• |
3 listopada - św. Hubert, biskup |
• |
4 listopada - św. Karol Boromeusz, biskup |
• |
5 listopada - święci Elżbieta i Zachariasz, rodzice św. Jana Chrzciciela |
• |
5 listopada - św. Gerald, biskup |
• |
5 listopada - bł. Franciszka Amboise, zakonnica |