październik 2023 r.

 


mił3 

 

Witamy!

Witamy na stronie internetowej tygodnika "W blasku miłosierdzia"

W treści gazetki co tydzień znajdują się podstawowe materiały: krótkie wprowadzenie do niedzieli, czy święta, ewangelia i artykuł nawiązujący do treści ewangelii lub czytań na dany dzień. Homilie i artykuły dotyczące danej niedzieli, z życia kościoła, itp. Treść uzupełniana jest różnymi modlitwami, opowiadaniami, wierszami, ciekawostkami, sentencjami, itp.

Osobnym wydaniem – załącznikiem jest Liturgia Mszy św. na daną niedzielę, czy święto wraz z homilią.

Zachęcamy czytelników do korzystania z naszego wydania. Prosimy o komentarze, uwagi i sugestie do naszych publikacji. Prosimy o przesyłanie nam swoich materiałów, opowiadań, sprawozdań, zdjęć, informacji o ciekawych wydarzeniach tych co były lub tych co mają nastąpić.

Pozdrawiamy wszystkich.

 
 
Wierzyć znaczy nie tylko wznosić oczy do Boga i uwielbiać Go;
trzeba jeszcze umieć patrzeć na ziemię ludzkimi oczami Chrystusa.
(Michel Quoist)

 

 

 15

 

 

Niedziela, 5 grudnia 2023 r.

 

I NIEDZIELA ADWENTU ROK „B”


 

 g3


Czytania:
Pierwsze czytanie: Iz 63,16b-17.19b; 64,2b-7
Psalm: Ps 80
Drugie czytanie: 1 Kor 1,3-9
Ewangelia: Mk 13,33-37

 

EWANGELIA
Czuwajcie, bo nie wiecie,
kiedy pan domu przyjdzie
Mk 13, 33-37
✠ Słowa Ewangelii według Świętego Marka

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swym sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał.
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, do wszystkich mówię: Czuwajcie!»

 
 13
 
 
 
I NIEDZIELA ADWENTU rok „B”
Adwent to początek nowego roku liturgicznego, ale klimat rozmyślań wcale się nie zmienia. Przecież to czas oczekiwania na powtórne przyjście Jezusa. Dopiero z czasem, od 17 grudnia, zaczyna się przeradzać we wspominanie pierwszego Jego przyjścia na świat, w Betlejem. Ale póki co liturgia trzyma nas w nastroju oczekiwania na przyjście Jezusa na końcu czasów...
I w tym też klimacie utrzymują nas czytania pierwszej niedzieli Adwentu. Znajdujemy w nich przypomnienie: Chrystus powróci.
To brzmi jakoś za słabo. „Chrystus powróci” można powiedzieć z nostalgią, że kiedyś tam, w dalekiej przyszłości i wzruszyć ramionami. Czytania tej niedzieli pokazują to wydarzenie może nie jako coś, co ma wydarzyć się niebawem, ale na pewno coś, ma realny wpływ na tu i teraz chrześcijanina; co każe mu na całe życie patrzyć przez pryzmat tej pewności, że to już, że być może dziś, jutro, albo pojutrze.
 
 
g1
 
 
Aktualności na 3 grudnia 2023 r.   >>>   czytaj

 

Liturgia Mszy św. na 3 grudnia 2023 r.   >>>   czytaj  

 

 

g2 

 

 

 


NIEDZIELNA EUCHARYSTIA W KOŚCIOŁACH W OKOLICY
Parafia Miłosierdzia Bożego, os. Na Wzgórzach
niedziele i święta: 6.30, 8.00, 9.30, 11.00, 12.30 (oprócz VII i VIII), 16.00, 19.00,
dni powszednie – 7.00, 7.30, 18.00.
Parafia Matki Bożej Pocieszenia, ul. Bulwarowa 15a
niedziele i święta: 7:00, 8:30, 10:00, 11:30, 13:00, 18:00, 20:00
dni powszednie: 7:00, 15:00, 18:00
Parafia Matki Bożej Częstochowskiej, os. Szklane Domy 7,
niedziele i święta: 6:30, 8:00, 9:30, 11:00, 12:30, 17:00 (oprócz VII i VIII),
19:00 (oprócz VII i VIII), 20:30
dni powszednie: 6:30, 8:00, 18:00
Parafia Matki Bożej Królowej Polski, Arka Pana, ul. Obrońców Krzyża 1
niedziele i święta: 6:30, 8:00, 9:30, 11:00, 12:30, 16:00, 17:30, 19:00,
dni powszednie: 6:00, 6:30, 7:00, 7:30, 8:00, 11:00, 18:00
Bazylika Krzyża św. - klasztor
                     (pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Wacława)
niedziele i święta: 06.30, 08.00, 09.30, 11.00, 12.30, 14.00 (oprócz VII i VIII)
dni powszednie: 06.30, 07.30, 08.30, 16.00 (w piątki), 18.00.
Parafia św. Bartłomieja Apostoła, Mogiła, ul. Klasztorna 11,
niedziele i święta: 6:30, 8:00, 9:30, 11:00, 12:30, 14:00 (oprócz VII, VIII), 16:30, 18:00
dni powszednie: 6:00, 7:00 (oprócz VII i VIII), 7:30, 8:30, 18:00
Parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa, os. Teatralne,
niedziele i święta: 7:00, 8:30, 10:00, 11:30, 13:00 (oprócz VII i VIII), 18:00, 19:30
dni powszednie: 6:30 (oprócz VII i VIII), 7:00, 18:00
Parafia św. Stanisława Biskupa Męczennika, Kantorowice 122,
niedziele i święta: 9:00, 11:00, 18:00, dni powszednie: 8:00, 17:00, (18.00- lato)
Parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa, os. Lubocza,
niedziele i święta: 8:00, 10:30, 17:00, dni powszednie: 7:00, 17:00
Parafia Matki Bożej Wspomożenia Wiernych, Prusy,
niedziele i święta: 7:30, 9:30, 11:30,
dni powszednie: 18:00 (pon., śr., pt.), 6:30 (wt., czw., sob.)
Parafia św. Maksymiliana Marii Kolbego, Mistrzejowice,
niedziele i święta: 6:30, 8:00, 9:30, 10:30, 11:00, 13:00, 17:00, 19:00
dni powszednie: 6:30, 7:00, 7:30, 18:00
NASZE STRONY INTERNETOWE I ADRESY:
strona internetowa gazetki:wzgorza-gazetka.pl
adres gazetki:Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

 Odwiedź stronę

grebalow-krakow.pl

kliknij tutaj


 

 

  1a

 

Transmisje Mszy św, w telewizji, radiu i w internecie
 
 

 

 
 
Msze św. - Parafia Matki Bożej Pocieszenia w Krakowie, ul. Bulwarowa
 
 
 

Msze Święte na żywo przez internet

 Na stronie msza-online.net znajdziesz odnośniki do stron parafii udostępniających obraz kamer i dźwięk z kościołów,
dzięki czemu można oglądać na żywo transmisje z mszy oraz nabożeństw w internecie. Kliknij poniżej we właściwy link.

Msze święte na żywo po polsku
Msze święte po angielsku
Msze święte po niemiecku
Msze święte po łacinie
Msze święte po chińsku
Msze święte po chorwacku
Msze święte po czesku
Msze święte po fińsku
Msze święte po francusku
Msze święte po hiszpańsku
Msze święte po litewsku
Msze święte po portugalsku
Msze święte po słowacku
Msze święte po ukraińsku
Msze święte po włosku
Msze święte po węgiersku
Nabożeństwa na żywo
Różaniec na żywo

Po wejściu w zakładkę zobaczysz kalendarz z Mszami Świętymi dzisiaj i na najbliższe dni. Kliknij w godzinę,
kiedy będziesz chciał uczestniczyć we Mszy Świętej.
Jeżeli chcesz natychmiast uczestniczyć we Mszy Świętej kliknij w aktywny link w “Oglądaj na żywo Mszę Św.”
a adres strony z transmisją Mszy automatycznie się otworzy i będziesz mógł obejrzeć ją na żywo.
Strona stworzona została z myślą o wszystkich tych, którzy z różnych względów nie mogą uczestniczyć w kościele we Mszy Świętej
– chorych, podróżujących, przebywających w krajach bez kościołów.
 
Niedziela - Msze św. w telewizji i radiu:

godz. 7:00 – TVP 1
godz. 9:00 – Polskie Radio, Program Pierwszy
godz. 9:30 – Telewizja TRWAM
godz. 10.30 – Polsat Rodzina
godz. 11.00 – TVP 1
godz. 13:00 – TVP POLONIA
godz. 19:00 – Polskie Radio, Program Pierwszy

Msze św. oraz nabożeństwa w Internecie w Archidiecezji Krakowskiej

TV Miłosierdzie – Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie – Łagiewnikach:
godz. 9:00; 10:30; 12:00; 13:30; 15.00 Godzina Miłosierdzia; 15:20; 16.30 (dodatkowa); 18:00
Sanktuarium Pasyjno – Maryjne w Kalwarii Zebrzydowskiej:
godz.: 06:00; 07:00; 09:00; 11:00; 13:00; 15:00; 17:00; 19:00
Sanktuarium Matki Bożej Królowej Podhala w Ludźmierzu:
godz.: 7:00; 9:00; 11:00 oraz 17:00
Parafia Matki Bożej Pocieszenia w Krakowie –  Pallotti.fm:
godz.: 7:00; 8:30; 10:00; 11:30; 13:00; 18:00; 20:00
Sanktuarium Matki Bożej Myślenickiej:
godz. 18:00 Msza św.; godz. 20.30 Różaniec
Parafia św. Marii Magdaleny w Poroninie:
godz. 7:00; 9:00; 11:00; 17:00; 20:00
Bazylika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie:
godz. 6:00; 7:30; 9:00; 11:00; 12:00; 15:30; 18:00
  
 
 

 

 Odwiedź stronę

grebalow-krakow.pl

kliknij tutaj
 

 odwiedź stronę:   grebalow-krakow.pl2023 r.

W BLASKU MIŁOSIERDZIA

44/937      -       29 października 2023 r. A.

INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA

 

1

 

Niedziela, 29 października 2023 r.

 

XXX NIEDZIELA ZWYKŁA „A”

                                                                                   

2

 

Czytania:
Pierwsze czytanie: Wj 22, 20-26
Psalm: Ps 18
Drugie czytanie: 1 Tes 1, 5c-10
Ewangelia: Mt 22, 34-40
 
EWANGELIA
Największe przykazanie
Mt 22, 34-40
Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza
Gdy faryzeusze posłyszeli, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?»
On mu odpowiedział: «„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy».
 
4
 
XXX niedziela zwykła rok A.
Miłość największym przykazaniem.
Nie uciskaj przybysza, nie krzywdź sieroty i wdowy, nie uprawiaj lichwy, nie bądź bezwzględny wobec ubogiego. Są takie przykazania? Ano są. W Księdze Wyjścia podane zaraz po dekalogu, jako jego ukonkretnienie. Świetnie też ukonkretniają ogólne przecież przykazanie miłości Boga i bliźniego, o którym słyszymy w Ewangelii tej niedzieli.
Wierzymy. A czy zaliczamy się do "porządnych ludzi"? Wiara to nie puste słowa. Trzeba, by wyrażała się także naszą postawą: prawdziwej miłości Boga i autentycznej miłości bliźniego. To o tym są czytania tej niedzieli.
Miłość do Boga i bliźniego wyraża się w wielu różnych konkretach. Gdybyśmy chcieli wszystkie wymienić, ująć w jakiś przepis, szybko byśmy się w tym pogubili. Zwłaszcza, ze życie jest bogatsze niż mogą to ogarnąć konkretne przepisy. Przykazania - zarówno te z dekalogu jak i to najważniejsze, podwójne, miłości Boga i bliźniego, są po to, by jasno wyznaczać kierunek. Źle by było, gdybyśmy je jednak zawęzili do dosłownego brzmienia albo gdybyśmy miłością zaczęli nazywać to, co nią nie jest. Dlatego te ogólne wskazania już w Biblii znalazły swoje ukonkretnienie w postaci bardziej szczegółowych wskazań.
Trzeba też koniecznie zauważyć: święte życie jest najlepszym świadectwem wobec tych, którzy nie wierzą. Przypomina o tym w tych czytania św. Paweł. Czyny, postawa, znaczą więcej niż słowa. A gdy czyny przeczą słowom... To słowa tylko gorszą...
Po co bawić się w szczegóły, gdy wystarczy jedno ogólne prawo? Bez jasnego kierunku w gąszczu przepisów można się zagubić. Bywa jednak, że samo wyznaczenie kierunku to za mało: bez konkretu miłość staje się czczą deklaracją.
Red.
 
 
5
 
 
 
W dzisiejszym numerze:
- Prawa boskiej grawitacji
- Walka o prawdziwą miłość
- Odpowiedź na miłość Boga
- Będziesz miłował
- Co moje dzieci zapamiętają z wyborów?
- Rodzinne kłótnie wyznawców partii politycznych
- Nowenna pompejańska to nie katolicka wersja "Książki skarg i zażaleń"
- Skuteczna modlitwa w sprawach trudnych i beznadziejnych
- Gorliwy i Odważny – święci Szymon i Juda Tadeusz, Apostołowie
- Czysty Czyściec.pl. Wylosuj świętego i wraz z nim módl się za dusze czyśćcowe
- Pięć duchowych pomysłów na jesienne smutki i tęsknoty. Zainspiruj się!
- Tę odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce
- Święci i błogosławieni w tygodniu

 

 

8

 

Prawa boskiej grawitacji

Odpowiedź, jaką otrzymuje pobożny Żyd, jest nie tylko potwierdzeniem przymierza miłości, które zawarł Bóg ze swoim ludem, ale przede wszystkim słowem o tym wszystkim, co z niego wynika. Pytanie o największe przykazanie można bowiem rozumieć wyłącznie jako teoretyczny problem prawno-religijny, wtedy od jego rozstrzygnięcia zależy orzekanie o moralności i dobroci człowieka oraz jego czynów. Tu jednak chodzi o coś bardziej pierwotnego i żywotnego. Jezus, odpowiadając, daje dostęp do tchnienia życia. Jego słowa przekierowują do istoty relacji z Bogiem. Szema Israel to modlitwa powtarzana każdego dnia przez Żydów – ćwiczenie pamięci i otwartości serca – Bóg jest bogiem jedynym. Tylko w Nim i z Nim życie ma sens i swój ciężar, On wyzwala każdego związanego przymierzem do wielkości. Tak więc kochać Go całym sercem oznacza wybierać Boga, kierować swoje życiowe, codzienne kroki ku Niemu. A prośba o całe serce to wezwanie do totalności odpowiedzi dawanej Jemu, reorientowanie życia według Jego słowa. Nie ma tu więc miejsca na „tak, ale”, wyjątek czy niepewność.

Natomiast kochać Go całą duszą (rozumianą jako nośnik życia) będzie oznaczało pozostawanie w łączności ze Źródłem. Tak jak Ziemia krążąca wokół Słońca pozostaje zależna od niego we wzajemnej grawitacji, tak podobnie jest z człowiekiem: albo jest przyciągany do Boga i niejako patrzy poza siebie samego, albo krąży wokół własnego ja. Zgoda na bycie w oddziaływaniu Boga to uznanie życia jako boskiego daru i odkrywanie w jego wnętrzu boskiego Logosu. I w tym miejscu docieramy do tego, co Jezus określił słowami „kochać Go całym umysłem”, czyli władzami poznawczymi. Jan Ewangelista nazwał poznawanie Boga życiem wiecznym, czyli czymś, co nigdy się nie znudzi i nie skończy. W tym miejscu można postawić kropkę i zakończyć temat, ale zamiast tego Jezus wskazuje drugą zasadę życia – miłość braterską. On sam pokaże na Golgocie, jak kochać, żeby nasze uwielbienie Boga nie pozostawało pozorne. Na krzyżu na zawsze zwiąże je z miłością do drugiego. To w Chrystusie Bóg da człowiekowi człowieka jako brata i bliźniego. Widzenie i czynienie drugiego bliźnim jest odtąd normą kochania. Jedno przykazanie jest miarą drugiego. Nie da się być prawdziwie przy Bogu, ślepnąc na brata. Nie da się też kochać brata, nie czerpiąc siły z boskiego Źródła.

Tomasz Zamorski OP – „wdrodze.pl”

 

 

6

 

Walka o prawdziwą miłość

„Był jesienny, smutny i szary dzień. Rodzina państwa Kowalskich siedziała w domu. Młode małżeństwo z dwojgiem malutkich dzieci jak zwykle nie mogło dojść do porozumienia. Sąsiedzi wielokrotnie słyszeli, jak młodzi się kłócili, a wrzaski budziły dzieci, które zaczynały płakać”. Tak rozpoczyna się reportaż Trudna miłość. Okazuje się, że przyczyną wszystkich kłótni jest chorobliwa zazdrość męża, który wszędzie doszukuje się podtekstów i domniemanych zdrad. Jego żona, 30-letnia nauczycielka, codziennie musi wysłuchiwać niedorzecznych pretensji, a sceny zazdrości sprawiają, że zaczyna czuć obrzydzenie do męża. Reportaż kończy się decyzją o rozwodzie i wyprowadzce z domu.

Wbrew pozorom nie jest to rzadki problem współczesnych małżeństw. Coraz więcej ludzi przeżywa kryzys miłości. Nasuwa się jednak pytanie: Jakiej miłości? Czy zazdrosna miłość jest jeszcze prawdziwą miłością?

W dzisiejszej Ewangelii Jezus afirmuje miłość i na pytanie o największe przykazanie odpowiada jednoznacznie, że najważniejsza jest miłość. Nie poprzestaje jednak na tym stwierdzeniu, lecz podaje bardzo konkretne wskazania, w czym ona ma się przejawiać.

Najpierw ma to być miłość Boga, w której ważną rolę odgrywają uczucia i emocje. William Maugham (1874–1965), angielski pisarz i dramaturg, pisał, że „tragedią miłości nie jest śmierć. Tragedią miłości nie jest rozłąka. Tragedią miłości jest obojętność”. Zatem prawdziwa miłość jest także afektem, choć nie tylko. Jeśli przyjście do kościoła czy modlitwa są przymusem i nie ma w pobożności miejsca na radość ze spotkania z Panem, taka miłość do Boga jest okaleczona. Może w tym miejscu trzeba zapytać siebie, jaka jest moja miłość do Boga oraz jakie uczucia towarzyszą mi podczas Eucharystii, kiedy przystępuję do spowiedzi czy klękam do pacierza.

Trzeba jednak pamiętać, że miłość to nie tylko uczucie. Miłość jest nade wszystko wyborem, a więc świadomym ofiarowaniem siebie drugiemu. Dlatego Jezus mówi: kochaj Boga „całym swoim umysłem” (Mt 22). Antoine de Saint-Exupéry pisał, że „miłość prawdziwa zaczyna się wtedy, gdy niczego w zamian nie oczekujesz”. Świadome oddanie się Bogu powinno być wyborem całego życia, potwierdzonym w codzienności. Owa miłość do Boga zobowiązuje każdego z nas do pamiętania o Nim i liczenia się z Jego nauką. Leonardo da Vinci mawiał: „Im większy człowiek, tym głębsza jego miłość”. A zatem im człowiek jest bliżej Jezusa, tym jego miłość jest głębsza, przez co staje się wartościowszym. I tu dochodzimy do jakże ważnego wskazania Mistrza z Nazaretu: jeśli kochasz Boga, musisz także „kochać bliźniego, jak siebie samego” (Mt 22). Niemiecki pisarz Friedrich Hebbel (1813–1863) mawiał, że „serce ma tylko ten, kto go ma dla innych”. Można więc powiedzieć, że mąż z dzisiejszego przykładu to człowiek, który nie potrafił prawdziwie kochać, a poprzez zazdrość ranił serce żony. Jego miłość miała posmak egoizmu i zamknięcia się na bliźniego. Nie o takiej miłości mówił Jezus, apelując o przestrzeganie dwóch najważniejszych przykazań.

Kardynał Leo Joseph Suenens powiedział kiedyś, że „słowo miłość jest dziś dla chrześcijan przegraną bitwą, którą należy ponownie wygrać”. Rodzi się jednak pytanie, jak to uczynić. Istnieje taki zestaw porad (przykazań) dla człowieka, który pragnie kochać dojrzale, kochać Boga i człowieka, tak jak Mistrz z Nazaretu:

1. Pomyśl, co mógłbyś zrobić dla kochanej przez ciebie osoby?

2. Zastanów się nad tym wszystkim, co oddala cię od kochanej osoby?

3. Podejmij kroki w celu okazania swej miłości kochanej osobie!

4. Zapomnij o sobie w chwili, gdy potrzebuje cię kochana osoba!

5. Walcz z negatywnymi myślami, które obniżają wartość kochanej osoby!

6. Szukaj rozwiązań trudnych spraw w dialogu z kochaną osobą!

7. Pod żadnym pozorem nie oszukuj kochanej osoby!

8. Dziel się swoją bliskością z kochaną osobą!

9. Oręduj u Pana za ukochaną osobą!

Martin Luter King zwykł mawiać, że „miłość jest kluczem, który otwiera drzwi do najwyższej rzeczywistości”. Postarajmy się o ten klucz, bo wprawdzie wytrychem można otworzyć drzwi, ale jest to włamanie, za które trzeba odpowiedzieć. A przecież kto ma klucz, ten ma prawo wejścia przez drzwi. Pamiętajmy o tym, gdy będziemy ze swoją zazdrością wdzierać się do serc najbliższych.

W dzisiejszej Ewangelii Jezus apeluje od każdego z nas o zweryfikowanie życia i przyjrzenie się swojej miłości. Módlmy się o prawdziwą miłość modlitwą brewiarzową:

Zapal w nas, Panie, ogień Twej miłości, aby w nas trwała ponad wszelką wiedzę,

Ponad języki ludzi i aniołów, płonąc dla Ciebie.

Miłość łagodną, czystą i cierpliwą, która o sobie nie pamięta,

Zło zapomina, dobrem się raduje, wlej w nasze serca.

Wszystko przeminie, gdy nadejdzie wieczność, wiara się skończy, nadzieja spełni.

Miłość zostanie, by się cieszyć Tobą w Twoim królestwie. Amen.

Ks. Janusz Mastalski – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

7

 

Odpowiedź na miłość Boga

„Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” (Mt 22,36) – takie pytanie zadaje Jezusowi uczony w Piśmie. I dzięki temu w świetle Chrystusowej odpowiedzi z całą oczywistością staje przed nami to, co jest w naszym życiu najważniejsze.

Pierwszym przykazaniem dla każdego człowieka jest: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt 22,37). A to oznacza, że mamy miłować Boga całym sobą, a więc wszystkim, co nas stanowi, tak jak zostaliśmy przez Niego stworzeni. Nie może być również tak, że raz tę miłość okazujemy, a innym razem tego nie czynimy. Bogu słusznie należy się wszystko, ponieważ Jego miłość ku nam jest całkowita i bezwarunkowa. Miłuje nas bowiem bez względu na to, kim i jacy jesteśmy, dlatego jedynie On jest naszej totalnej miłości godzien. Kiedy śpiewaliśmy hymn Chwała na wysokości Bogu, to słowa tej przepięknej modlitwy jasno wyrażały tę prawdę: „Albowiem tylko Tyś jest święty. Tylko Tyś jest Panem. Tylko Tyś Najwyższy”. Podobnie werset psalmu: „Miłuję Cię, Panie, mocy moja” (Ps 18,2), bo jak pięknie psalmista śpiewa o Bogu, jest On dla nas mocą, opoką, twierdzą, skałą i tarczą. Te wszystkie określenia jednoznacznie potwierdzają, że na Tym, który tak miłuje człowieka, możemy się w sposób absolutnie pewny oprzeć i bez zastrzeżeń Mu zaufać.

Dlatego Jezus na innym miejscu powie: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę” (J 14,23). Zachowywanie nauki Chrystusa, a więc wszystkich wypowiedzianych przez Niego słów, polega na tym, żeby człowiek, miłując, pojął, że właśnie w taki sposób może się na Nim oprzeć. Tak wielka jest bowiem moc słowa Stwórcy, który rzekł: „Niechaj się stanie” (Rdz 1,3) – i stało się. Takie jest też słowo Syna Bożego, który powiedział do trędowatego: „Chcę, bądź oczyszczony!” (Mk 1,41) – i on został oczyszczony; a do przyniesionego doń paralityka: „odpuszczają ci się twoje grzechy” (Łk 5,20) – i zostały mu odpuszczone; zaś na słowa Piotra: „Panie, [...] każ mi przyjść do siebie po wodzie!” rzekł: „Przyjdź!” (Mt 14,28-29) – i Piotr poszedł, krocząc po wodzie, ale przede wszystkim po słowie Jezusa, któremu bezwzględnie zaufał!

Dlaczego mamy miłować Boga całym sercem, całą duszą i całym umysłem, a więc wszystkim, co nas stanowi? Dlatego, że On pierwszy nas umiłował i wezwał do takiej samej odpowiedzi. Dlatego, że możemy się na Nim zawsze oprzeć jak na nienaruszalnej opoce. Wiemy, że nawet najtwardszą skałę może naruszyć trzęsienie ziemi. Bóg zaś jest taką opoką, której nic nie jest w stanie zniszczyć. Jaka to wielka łaska, jeśli człowiek odkryje tę prawdę, żyje nią i daje innym świadectwo.

O tym właśnie pisze św. Paweł Tesaloniczanom. Błogosławi ich i dziękuje, że zaufali słowu Bożemu, które głosił: „A wy, przyjmując słowo pośród wielkiego ucisku, z radością Ducha Świętego, staliście się naśladowcami naszymi i Pana, by okazać się w ten sposób wzorem dla wszystkich wierzących w Macedonii i Achai” (1 Tes 1,6-7). Oni uwierzyli Pawłowi, który głosił słowo Boże, a ich wiara wyraziła się w trosce o tych, którzy przynieśli im to radosne orędzie. Doświadczyli bowiem, jak wielkim skarbem zostali obdarzeni, i pojęli, że dzięki temu oni mogą dalej głosić Chrystusową naukę i dawać o niej świadectwo.

To kieruje nasze myśli ku misjonarzom rozsianym po całym świecie. Czymże bowiem w swojej istocie są misje chrześcijańskie, jeśli nie obwieszczaniem o doświadczeniu Bożej miłości. Tylko ten, kto otworzył się na tę miłość i doświadczył jej zbawiennej mocy, może opowiadać o niej swoim słowem, ale przede wszystkim życiem. To również przypomina o naszych zobowiązaniach misyjnych, które przede wszystkim winny pobudzać do codziennego świadectwa, że jesteśmy szczęśliwi, bo zostaliśmy obdarzeni miłością Boga, który kocha w tak niezwykły sposób, że my tę miłość przyjmujemy i odwzajemniamy. I doświadczamy głębokiej radości, wypełniając wszystkie Boże przykazania, bo właśnie z nich płynie ku nam miłość Boga. Dlatego dzielimy się tym ze wszystkimi. Takie jest podstawowe zadanie misyjne dla każdego chrześcijanina. Jeśli je wypełniamy, to rzeczywiście Ewangelia szerzy się w świecie, tak jak to się działo w pierwszym pokoleniu chrześcijan, bo wezwanie Chrystusa: „abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15,12) tak inspirowało Jego uczniów, że cały lud odnosił się do nich życzliwie i ich wychwalał (por. Dz 2,47; 5,13).

Mandat misyjny, który każdy z nas otrzymał od Jezusa, polega przede wszystkim na tym, aby ludzie, patrząc na wzajemne odniesienie chrześcijan, dziwili się i mówili: Patrzcie, jak oni się miłują! By pytali, na czym zasadza się to miłowanie, i odkrywali, że aby tak się działo, trzeba oprzeć się całkowicie na Bogu.

Taka jest prawda i głębia pierwszego przykazania, które Bóg powierzył nam w swojej miłości. Taka jest prawda o naszym zobowiązaniu misyjnym, aby Dobra Nowina o Bogu, który nas umiłował, dotarła do każdego człowieka.

Ks. Kazimierz Skwierawski – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

9

 

Będziesz miłował

Dziwnie i może nierealnie brzmią słowa wypowiadane przez Chrystusa. Słowa będące odpowiedzią na pytanie: Które przykazanie jest największe? Dzisiaj, kiedy brak czasu, by na siebie popatrzeć, ze sobą porozmawiać, poczuć za siebie odpowiedzialność, kiedy trwogę budzą kolejne komunikaty dotyczące przestępczości w szkołach, na ulicach, kiedy patrzymy na siebie coraz częściej jako na potencjalnych rywali i konkurentów, Chrystus wskazuje największe przykazanie, a jest nim przykazanie miłości. Ile już razy słyszeliśmy te słowa: „będziesz miłował”? Trzeba więc pytać siebie, czy miłujemy.

Potrzeba dzisiaj mówić o tej ewangelicznej miłości, gdyż tak wielu gnębionych, uciskanych i oszukanych jest pośród nas. Tak wielu osamotnionych, osieroconych i z tej racji wykorzystywanych. Tak wielu nie z własnej winy, nie z wyboru, ubogich i pozbawianych owego biblijnego płaszcza. Potrzeba mówić o tym darze, który staje się powinnością, by nie ulec przeświadczeniu, że człowiek – również ten wierzący – tym darem wzgardził, dając przyzwolenie na gwałt, przemoc i niezdrową konkurencję. Im więcej owej przemocy, im więcej zranionych jej przejawami ludzi, tym głośniej będzie brzmiało i bardziej będzie sumienia niepokoiło Chrystusowe: „będziesz miłował”.

Przejawem miłości Boga i bliźniego jest podjęcie i wypełnienie przykazań. One określają, na czym polega owo „będziesz miłował”, tak w odniesieniu do Boga, jak i w odniesieniu do bliźniego. Mam przed oczami rysunek wykonany kiedyś na morskim piasku przez dziecko z domu dziecka, a przedstawiający duże serce oraz słowa: „o odrobinę serca, o trochę miłości – proszę”. To wołanie, którego między nami tak wiele i które zdaje się być coraz bardziej głośne, winno rodzić wyobraźnię miłosierdzia, o której mówił św. Jan Paweł II, a która z miłości się rodzi.

Makuszyński pisze: „Chcę serce moje, jako bochen chleba, podzielić dla tych, którym głód doskwiera” – trud dzielenia nigdy nie będzie daremny, gdyż zawsze będzie aktualne zapotrzebowanie na ten dar miłości.

Mówić dzisiaj o miłości, która jednoczy ludzi, która daje radość, która przebacza, która zdolna jest do wierności i poświęcenia, nie jest łatwo, ale trzeba mówić i dawać świadectwo. Wydawaliśmy się być zasłuchani w słowa papieża, świadka miłości, które zabrzmiały w sposób szczególny: „Otwórzcie się na największy dar Boga, na Jego miłość. [...] Dzisiaj z całą mocą proszę wszystkich synów i córki Kościoła, a także wszystkich ludzi dobrej woli, aby sprawa człowieka nie była nigdy, przenigdy oddzielona od miłości Boga”.

„Będziesz miłował” – to znaczy będziesz w stanie, dając wyraz miłości Boga, dzielić serce między ludźmi. Gdzie tej postawy się uczyć? W domu!!! Dom jako wspólnota kochających się osób i miejsce, do którego z radością się wraca, w którym się przebywa, w którym przeżywa się często tak ważne wewnętrzne zmagania.

To jest kolejny problem w temacie miłości – wartość i moc naszych domów, naszych rodzin. Świadomość i odpowiedzialność za słowo wypowiedziane wobec Boga i drugiego człowieka. Odpowiedzialność za te bezbronne, powołane do istnienia, spragnione miłości istoty. Daje o sobie znać kryzys małżeństwa i rodziny, gdyż brak jest szacunku wobec Boga. Jeśli ktoś nie szanuje Boga, nie potrafi uszanować drugiego człowieka, gdyż brak jest fundamentu oraz autorytetu, który do tej odpowiedzialności mobilizuje i z niej rozlicza. Zwróćmy uwagę na ten określony przez Chrystusa porządek: „Będziesz miłował Boga, a bliźniego jak siebie samego”. Mając to na uwadze papież mówił: „za cyframi i opisami stoi zawsze żywy człowiek, tragedia jego serca, jego życia”. Polemika w tym wypadku mocno akcentuje prawo do wolności. Tak – jednak ta wolność pozwoliła wybrać siebie nawzajem, obdarować życiem, niejako ona została zrealizowana w miłości i przez miłość i tak powinna dalej się realizować. „Nie można – powie papież – stwarzać fikcji wolności, która zniewala i znieprawia”.

Ojczyzna się ostanie, Kościół się ostanie, rodzina się ostanie, gdy groby będą otoczone pamięcią, a domy opromienione miłością. Co się dzieje z grobami, co się dzieje z domami i w domach? Niech na nowo „twierdzą nam będzie każdy próg, tak nam dopomóż Bóg”. Poeta powie:

Chciałem wzlecieć pod niebo

a tu trzeba po ziemi wędrować

to trudniejsza sztuka

przeto Bóg dopomoże.

Potrzeba nam tego wsparcia z wysoka, które przy ołtarzu się dokonuje, potrzeba nam darów Ducha Świętego w dziele budowania cywilizacji miłości, nie cywilizacji śmierci, ale życia pełnią miłości.

* Jest wielu ludzi, którzy stracili nadzieję. Czy możesz zostawić ich samych?

* Jest wielu ludzi, którzy stracili wiarę. Czy możesz być wobec nich obojętny?

* Jest wielu ludzi, którzy stracili moc miłowania. Czy ciebie może to nie obchodzić?

Oni cię potrzebują, abyś zaniósł w ich serca Chrystusa!

Ks. Krzysztof Burdak – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

10

 

Co moje dzieci zapamiętają z wyborów?

Zaczęło się od tego, że Borys zapytał, co znaczy „debile”. Zapytał też o inne określenia, ale na tyle wulgarne, że nie będę ich tutaj przytaczać. Okazało się, że w klasie trwały zażarte spory zwolenników różnych partii. Sęk w tym, że dyskusje te nie tyle dotyczyły kwestii merytorycznych, co odzwierciedlały język i stan debaty politycznej w Polsce.

W miejsce argumentów, rzucanie obelgami. A im bardziej wymyślne i nasycone pogardą, tym lepiej. Krótko mówiąc – dzieci rozmawiały ze sobą językiem dorosłych. Niby żadne zaskoczenie, ale jednak smutne.

Polacy potrafią spokojnie rozmawiać o polityce? Tak!

Wybory w ostatnim miesiącu były dość często poruszanym tematem przy naszym rodzinnym stole. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że wbrew stereotypom, Polacy potrafią o polityce rozmawiać w spokoju, z ciekawością i wzajemnym szacunkiem do siebie. Przynajmniej dopóki są dziećmi … Chociaż wymaga to – moim zdaniem – rodzicielskich działań w co najmniej dwóch obszarach. Po pierwsze, uznania, że dziecko słucha i słyszy, co frapuje rodziców, a następnie wzięcia odpowiedzialności za to, że edukacja obywatelska odbywa się przede wszystkim w domu, a nie w szkolnych murach. Więc, jeśli chcemy merytorycznych debat, spokojnych dyskusji i świadomych wyborców, to nikt dzieci lepiej od nas, rodziców, tego nie nauczy. Pytanie tylko, czy my, dorośli, potrafimy spojrzeć na własne zachowanie z dystansem i krytycznie.

Dyskusje okołowyborcze z dziećmi zaczęły się u nas od uzyskania czynnego prawa wyborczego w wyborach do szkolnej rady uczniowskiej przez naszego najstarszego syna, Borysa. Od września co rusz przynosił nam wieści ze szkolnej kampanii wyborczej i dzielił się swoimi wątpliwościami. Kandydatów było trzech, niestety wszyscy wśród postulatów mieli obietnicę przeprowadzenia co najmniej 4 dyskotek w roku, co całkowicie dyskryminowało ich w oczach naszego Pierworodnego Problem ten pozwalał nam jednak wypłynąć na szerokie wody rozmów o wyzwaniach demokracji i o bolączkach współczesnych kampanii wyborczych. Ostatecznie nasz syn oddał głos na kolegę z szóstej klasy, rozsądnie argumentując, że on, czwartoklasista, łatwiej się dogada w swojej sprawie z kimś bliższym wiekowo, a poza tym ten wybór daje koledze szansę na „przeprowadzenie gruntownych reform w perspektywie więcej niż jednej kadencji”.

Jego postawa i poważne podejście do tematu spotkało się z różnymi reakcjami kolegów: od współdzielenia zaangażowania do wyśmiewania. My cieszyliśmy się z jego dojrzałego zachowania i skwapliwie wykorzystywaliśmy to wydarzenie, by podsycać w nim poczucie własnej wartości i świadomość wagi pojedynczego głosu. Do głosowania poszedł jako jeden z nielicznych ze swojej klasy.

Było nam łatwiej, bo... w domu nie mamy telewizora

Sami do dnia wyborów nie powiedzieliśmy własnym dzieciom na kogo będziemy głosować. Nie chcieliśmy, by dołączali swoje trzy grosze do klasowych przepychanek, papugując nasze poglądy i podsycając temperaturę sporów, nie mając jeszcze wystarczającej wiedzy, by zrozumieć skomplikowanie niektórych zagadnień. Wykorzystywaliśmy za to wszystkie ich pytania i wątpliwości, by uwrażliwiać na język toczonej dyskusji, niuanse związane z procesem wyborczym i wyzwania kampanii wyborczej. Było nam łatwiej, ponieważ w domu nie mamy tv, a popołudniami, gdy nasze życie toczy się w czterech ścianach, nie bzyczą nam ani internetowe, ani radiowe wiadomości. To odcięcie, pozwalało złapać dystans i skoncentrować się na tym, co i jak (!) rodzic mówi.

A my mówiliśmy im dużo o tym, dlaczego jesteśmy wdzięczni za życie w demokratycznym kraju, o wolności, która wiążę się z odpowiedzialnością i o konieczności uważnego słuchania i nieoceniania bliźnich, która jest podstawą wszelkiego dialogu. Widzieli też nas, jak przeglądamy ulotki wyborcze, słyszeli nasze komentarze do nich, obserwowali nasze osobiste dylematy związane z ustaleniem, na kogo zagłosować.

Dzień przed wyborami parlamentarnymi Borys oznajmił, że gdyby on mógł głosować, to wybrałby kandydata X. Na pytanie dlaczego właśnie tego, stwierdził, że przemawiają do niego niemal wszystkie argumenty zawarte w ulotce, którą przeczytał. No, oprócz tego o dentystach w każdej szkole, ale trudno, jest w stanie przeboleć ten postulat Z kolei Nadia, uczennica pierwszej klasy, chciała zagłosować na pewnego pana, który (zupełnie przypadkowo) nosi dokładnie to samo nazwisko, co jej ulubiona nauczycielka w szkole. Nie muszę chyba dodawać, że były to zupełnie inne typy niż te, którym my, rodzice, ostatecznie zdecydowaliśmy się udzielić naszego poparcia.

Na ogół nasze dzieciaki bardzo doceniają sposób, w jaki tłumaczę im świat. Ale przyznam, że metoda d’Hondta mnie pokonała. Próba wyjaśnienia niuansów polskiej ordynacji wyborczej naszej ośmiolatce spełzła na niczym i Nadia po którymś z moich wykładów westchnęła z emfazą: „Czemu to życie jest takie skomplikowane?” i zostawiła temat w spokoju.

Ale nasz prawie-dziesięcioletni Pierworodny nie dawał zbyt łatwo za wygraną. W wyborczy weekend czułam ogromną dumę z nas, Polaków. Bo choć jestem przekonana, że pierwsze lekcje edukacji obywatelskiej i wychowania do dialogu odbywają się w zaciszu domowym, to nic tak nie działa na wyobraźnię małego człowieka jak egzamin. Ten zaś zdaliśmy jako społeczeństwo wszyscy – rekordowa frekwencja pokazała, że doceniamy ten przywilej, jakim jest prawo głosu i potrafimy się zaangażować. Jestem pewna, że w pamięci moich dzieci nie tyle zostanie wrzucanie karty wyborczej do urny, co rozpromieniona twarz rodziców, którzy, stojąc w kolejce na przenikliwym ziąbie, z entuzjazmem trajkotali: „Zobacz! Zobacz, ile ludzi! Coś wspaniałego!”.

Cieszyliśmy się też, że nasze dzieci są żywo zainteresowane tematem i że pracują w nich nasze nieustannie powtarzane komunikaty: „twój głos ma znaczenie”, „ludzie mają prawo myśleć inaczej niż ty”, „należy mieć własne zdanie i szanować zdanie bliźniego”, „inwektywy są złe”, „słuchaj i pytaj, bo masz prawo do wątpliwości” np. Np. Szczęśliwie mają dopiero po kilka lat, jeszcze nie muszą rozumieć wszystkich zawiłości. Grunt, że chcą je zrozumieć i zaangażować się w świat, w którym funkcjonują.

Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Agaty Rusek: dobrawnuczka.blog.deon.pl. Śródtytuły i redakcja tekstu pochodzi od redaktorów DEON.pl

 

 

11

 

Rodzinne kłótnie wyznawców partii politycznych

Nierzadko z powodów politycznych i światopoglądowych w polskich domach wybuchają kłótnie i z pewnością niejedna wybuchła po wczorajszych wyborach.

Sondażowe wyniki wyborów są już znane i raczej niewiele zmienią się w stosunku do tych rzeczywistych. Jest tak, jak co kilka lat – jedna część Polaków patrzy z nadzieją w przyszłość, druga widzi nadchodzące ciemne chmury. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że z tego powodu w wielu domach wybuchają kolejne kłótnie, konflikty, podziały. I na co to komu?

Co cztery lata niemal cała Polska żyje wyborami do parlamentu. Partie i ich liderzy rozpoczynają bój o wyborców. Oskarżają i atakują się wzajemnie, obiecując nową, wspaniałą przyszłość. Im bliżej do dnia wyborów tym bardziej internet rozgrzewa się do czerwoności kolejnymi newsami, wypowiedziami „ekspertów”, a na przydrożnych płotach pojawiają się głowy kandydatów, błagających o głos.

Niestety tak już musi być. Czas wokół wyborów rządzi się własnymi prawami i ciężko w jakiś sposób to zmienić. Smutne jest, że nerwową atmosferą wokół tego wszystkiego nasiąkają rodziny, bo przecież każdy z nas wie lepiej, co dla Polski jest dobre, ale niewielu z nas robi cokolwiek, żeby faktycznie było lepiej. Spory jednak wybuchają, bo a nóż uda nam się przekonać drugą stronę, że moja racja jest lepsza.

Obserwując zachowanie niektórych młodszych i starszych od siebie wyborców doszedłem do wniosku, że nierzadko młodzi głosują na którąś z opcji politycznych tylko po to, żeby zrobić na złość swoim rodzicom i z zasady zbuntować się przeciwko obecnej władzy. Na co dzień polityka ich nie obchodzi, nie interesują się również historią swojej ojczyzny, a nierzadko nie mają nawet wizji na własną przyszłość.

Z kolei starsi, którzy owszem trochę już przeżyli i być może wiedzą i widzą trochę więcej, nierzadko zastygają w tym, do czego się już przyzwyczaili. Na ogół lekceważą i podważają zdanie młodych, używając absurdalnego argumentu jakim jest wiek. Nie chce mi się wierzyć w to, że życiowa mądrość przychodzi wyłącznie wraz z wiekiem, bo gdy człowiek w pewnym momencie przestaje się rozwijać, zaczyna się cofać.

Nierzadko z powodów politycznych i światopoglądowych w polskich domach wybuchają kłótnie i z pewnością niejedna wybuchła po wczorajszych wyborach. Każdy z nas ma inne poglądy, preferują tą czy inną partię. Ale czy rzeczywiście te różnice są powodem do waśni, nienawiści między najbliższymi i zadawania sobie kolejnych ran?

Naprawdę niewielu z nas ma realny wpływ na politykę naszego kraju, ale zdarza się, że wielu zachowuje się tak, jakby wszystko od nich zależało. Jeżeli tak bardzo chcemy zmieniać rzeczywistość wokół nas, zacznijmy faktycznie angażować się w politykę. Nie tylko słowami, ale czynami. Jeżeli jednak nie chcemy angażować się politycznie, zacznijmy od zmieniania na lepsze tego, na co realnie mamy wpływ.

Każdy z nas musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co może zmienić, aby jemu i ludziom wokół było lepiej. Może powinniśmy zacząć od naprawiania relacji z najbliższymi i pomimo różnych podziałów starać się wspierać i krzewić wszędzie miłość.

Chrystus nie pytał nikogo o poglądy. Sprzeciwiał się złu i złym uczynkom ludzi, ale kochał wszystkich bez względu na to, jacy byli. Warto Go naśladować.

Tomasz Kopański – „Deon.pl.”

 

 

12

 

Nowenna pompejańska to nie katolicka wersja „Książki skarg i zażaleń”

„Gdy pisałem kiedyś tekst o nowennie pompejańskiej – czyli znakomitym narzędziu podarowanym nam przez Kościół, cennym tym bardziej, że jest nauką dziękowania w ciemno, gdy jedynym owocem, jaki widzimy, jest »figa z makiem« - rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy traktowali tę formę modlitwy jako rodzaj wytrychu, by – cytuję - »otworzyć oczy Panu Bogu na to, że syn pije albo mąż zdradza«” – pisze Marcin Jakimowicz w książce „Jesteś wybrany. Jak Bóg powołuje tych, którzy się nie nadają”.

Od kilku lat jestem zasypywany ogromną ilością Matek Boskich, Jezusów i Józefów. Dostaję tysiące facebookowych egzorcyzmów i modlitw zaczynających się od słów: „W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Enter”. Część ludzi naprawdę wierzy w to, że samo kliknięcie „send” ma moc… Być może za tym wysyłaniem cukierkowych obrazków kryje się głęboka wiara (nie mnie to oceniać), myślę jednak, że zwykle to przejaw magicznego podejścia do tematu. Biblijny Elizeusz miał w sobie sporą dawkę bezczelności, bo gdy jego mistrz zapytał: „O co chcesz prosić?”, odpowiedział, że o podwójną miarę namaszczenia. „Chcę mieć dwa razy tyle, co ty” (por. 2 Krl 2,9). Czy nie na tym właśnie polega święta bezczelność?

Gdy stojący na brzegu prorok Eliasz uderzył płaszczem wody, te „rozdzieliły się w obydwie strony” (por. 2 Krl 2,8). Prorok został porwany w obłoki, a po ognistym rydwanie pozostał jedynie zapach spalin (bo to był diesel). Jego wierny uczeń Elizeusz miał w ręku „święty gadżet” – płaszcz mistrza! I wedle komputerowej zasady „kopiuj, wklej” powtórzył jego manewr. Podniósł płaszcz Eliasza, uderzył wody, lecz… one się nie rozdzieliły. Jak to? Co zawiodło? Przecież dotąd wszystko działało idealnie – musiał zachodzić w głowę prorok. Po chwili zrozumiał swój błąd: skupił się na „gadżecie” (skądinąd bardzo pobożnym), na formie, a nie na Tym, który tę rzeczywistość pobłogosławił. Gdy stojący nad brzegiem zdesperowany Elizeusz krzyknął: „Gdzie jest Pan, Bóg Eliasza?” i ponownie uderzył płaszczem wody, te „rozdzieliły się w obydwie strony” (por. 2 Krl 2,14).

Rozumiem akty desperacji, ale w rzeczywistości wiary liczy się jedynie relacja.

„Magia i chrześcijaństwo leżą na przeciwnych biegunach życia duchowego. W pierwszym wypadku człowiek szuka sposobu, by «przymusić» siły nadprzyrodzone do działania zgodnego z jego oczekiwaniami, w drugim poddaje się pod wpływ miłującego Boga – wyjaśnia siostra Bogna Młynarz. – Słowem, które pomaga rozróżnić te dwie rzeczywistości, jest zaufanie. Brak zaufania napędza magiczne myślenie, bo wytwarza sytuację zmagania się, walczenia z Bogiem. Przecież te wszystkie «magiczne sztuczki» są próbą poskromienia, podporządkowania sobie mocy Bożej. Dokładnie przeciwną sytuację mamy w chrześcijańskiej prośbie. Ufam, że Bóg chce mojego dobra i dlatego Go proszę i otwieram się na Jego działanie. Różnica jest w samym fundamencie, bo zewnętrznie rzeczy mogą wyglądać bardzo podobnie”.

Znam osobę, która kolekcjonuje Matki Boskie. Na półce równym rzędem stoi cała rodzinka – Madonny świecące, zakręcane, odkręcane. Gdy zapytałem, skąd taka kolekcjonerska pasja, usłyszałem: „To na szczęście”. Podczas jednego z chrześcijańskich spotkań zaczepiła mnie kobieta: „Ooo, widzę, że ma pan różaniec z medalikiem św. Benedykta”. „Tak”. „To dobrze, bo ma on większą moc niż inne”. Dla żartów rzuciłem: „Niech więc pani zrobi sobie różaniec, w którym wszystkie paciorki będą takimi medalikami”, a ona śmiertelnie poważnie: „Ooo! Nie wpadłam na to”.

Medalik św. Benedykta nie jest przecież katolickim amuletem, talizmanem, nie przypomina w niczym słonika „na szczęście”, kabałowej tasiemki czy łuski karpia wsuniętej między banknoty. Jest skondensowaną formą benedyktyńskiej duchowości. Sakramentalia nie mają magicznej mocy. W ich przypadku używamy pojęcia ex opere operantis: łaska jest zawsze, ale możemy z niej nie skorzystać. Gdy kapłan pobłogosławi medalik, Bóg jest temu wierny, ale wszystko zależy od wiary osoby, która go nosi. Przed laty dotknęła mnie opowieść historyka i kulturoznawcy, dr. Jacka Kurka: „Mój śp. Proboszcz opowiadał mi o tym, jak oficerowie jeździli co roku z Warszawy do Chorzowa na uroczystość św. Floriana. Taka już była tradycja. Raz jechali, wesoło sobie rozprawiając, i nagle ocknęli się w Bytomiu. Co się stało? Dlaczego przespali Chorzów? Okazało się, że przed rokiem skręcali za czterema wielkimi kominami. Mieli to zakodowane: za tą harfą kominów na światłach w lewo. Nikt im nie powiedział, że kominy zburzono… Gdy wyeliminujemy znaki, stracimy orientację. Gdy usuniemy punkty odniesienia, nasz wewnętrzny GPS zacznie wariować i pogubimy się”.

Inny przykład: gdy pisałem kiedyś tekst o nowennie pompejańskiej – czyli znakomitym narzędziu podarowanym nam przez Kościół, cennym tym bardziej, że jest nauką dziękowania w ciemno, gdy jedynym owocem, jaki widzimy, jest „figa z makiem” – rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy traktowali tę formę modlitwy jako rodzaj wytrychu, by – cytuję – „otworzyć oczy Panu Bogu na to, że syn pije albo mąż zdradza”.

Czy naprawdę musimy naszą modlitwą otwierać oczy Bogu? „Czy sama forma (np. nowenny pompejańskiej, a często obietnice z nią związane) gwarantuje jej skuteczność? Podstawowa rzecz: to ja muszę otworzyć oczy, nie Pan Bóg! – wyjaśnia o. Roman Groszewski. – Nowenna otwiera oczy ludziom, nie Jemu! Pozwala im zobaczyć, co się dzieje w nich, w ich rodzinach, i ustawić tę rzeczywistość w relacji do Najwyższego. Nasze magiczne podejście do modlitwy wynika z tego, jak rozumiemy Boga. Trochę na zasadzie: «Pokaż mi, jak się modlisz, a powiem ci, w jakiego Boga wierzysz». Jeśli wydaje mi się, że jest On odległy i niezainteresowany moim życiem, to przez modlitwę czy formy pobożnościowe będę starał się sprowadzić Go na ziemię, do mojej rodziny, sytuacji, problemu. A przecież On jest bliski. Najbliższy! Zamieszkuje w nas – swej świątyni. Jesteśmy z Nim w nieustannym kontakcie. Non stop online. Już bardziej nie możemy się z Nim skomunikować, zjednoczyć. Nie trzeba żadnych magicznych trików, by nas wysłuchał. «Pompejanka» czy «godzina łaski» przemieniają nas, nie Jego. Modlitwa nie jest walutą za łaskę, ale narzędziem, którym ją czerpiemy”.

Nowenna pompejańska nie jest więc przedstawianiem Najwyższemu listy spraw do załatwienia, szantażowaniem Go naszym pobożnym zachowaniem czy katolicką wersją „Książki skarg i zażaleń”. Jest formą wejścia w zażyłą relację (ileż przegadanych godzin!) ze Stwórcą.

Autor: Marcin Jakimowicz – „deon.pl”

 

 

13

 

Skuteczna modlitwa w sprawach trudnych i beznadziejnych

Znajdujesz się w trudnej sytuacji lub chcesz kogoś wesprzeć skuteczną modlitwą? Mamy dla ciebie wielokrotnie sprawdzoną propozycję: modlitwę do św. Rity, dzięki której wiele osób zostało wysłuchanych przez Boga.

Bardzo skuteczna modlitwa w sprawach trudnych i beznadziejnych

   O potężna i sławna święta Rito, oto u Twoich stóp nędzna dusza potrzebująca pomocy zwraca się do Ciebie z nadzieją, że zostanie wysłuchana.

   Ponieważ jestem niegodny z tytułu niewierności mojej, nie śmiem spodziewać się, że moje prośby będą zdolne ubłagać Boga. Dlatego wyczuwam potrzebę, aby mieć za sobą potężną orędowniczkę, więc Ciebie wybieram sobie, święta Rito, ponieważ Ty właśnie jesteś niezrównaną świętą od spraw trudnych i beznadziejnych.

   O droga święta, weź do serca moją sprawę, wstaw się do Boga, aby uprosić mi łaskę, której tak bardzo potrzebuję i o którą tak gorącą proszę ... (wymienić ją).

   Nie pozwól mi odejść od Ciebie, nie będąc wysłuchanym. Jeżeli jest we mnie coś, co byłoby przeszkodą w otrzymaniu łaski, o którą proszę, pomóż mi usunąć tę przeszkodę: poprzyj moją prośbę swymi cennymi zasługami i przedstaw ją swemu niebieskiemu Oblubieńcowi, łącząc ją z twoją prośbą. W ten sposób moja prośba zostanie przedstawiona przez Ciebie, wierną oblubienicę spośród najwierniejszych. Ty odczuwałaś boleść Jego męki, jak mógłby On odrzucić Twą prośbę i nie wysłuchać jej?

   Cała moja nadzieja jest więc w Tobie i za Twoim pośrednictwem czekam ze spokojnym sercem na spełnienie moich życzeń. O droga święta Rito, spraw, aby moja ufność i moja nadzieja nie zostały zawiedzione, aby moja prośba nie była odrzucona. Uproś mi u Boga to, o co proszę, a postaram się, aby wszyscy poznali dobroć Twego serca i wielką potęgę Twego wstawiennictwa.

   O Najsłodsze Serce Jezusa, które zawsze okazywało się tak bardzo czułe na najmniejszą nędzę ludzkości, daj się wzruszyć moimi potrzebami i nie bacząc na moją słabość i niegodność, zechciej wyświadczyć mi łaskę, która tak leży mi na sercu i o którą prosi Cię dla mnie i ze mną Twoja wieczna oblubienica święta Rita.

   O tak, za wierność, jaką święta Rita zawsze okazywała łasce Bożej, za wszystkie zalety, którymi uhonorowałeś Jej duszę, za wszystko co wycierpiała w swym życiu jako żona, matka i w ten sposób uczestniczyła w Twej bolesnej męce i wreszcie z tytułu nieograniczonej możliwości wstawiania się, przez co chciałeś wynagrodzić Jej wierność, udziel mi Twej łaski, która jest mi tak bardzo potrzebna.

   A Ty, Maryjo Dziewico, nasza najlepsza Matko Niebieska, która przechowujesz skarby Boże i rozdzielasz wszelkie łaski, poprzyj Twoim potężnym wstawiennictwem modły Twej wielkiej czcicielki świętej Rity, aby łaska, o którą proszę Boga, została mi udzielona. Amen.

 

 

14

 

Gorliwy i Odważny – święci Szymon i Juda Tadeusz, Apostołowie

Gorliwy i Odważny to przydomki dwóch z dwunastu wybranych… świętych Apostołów. I wydawałoby się, że o nich właśnie powinniśmy wiedzieć dużo. Dużo, albo przynajmniej tyle, by nie musieć używać, jak to się ma często w przypadku opowiadania o początkach Kościoła, słowa prawdopodobnie. Niestety, Szymon i Juda Tadeusz, których wspominamy 28 października, mimo przywileju bycia przy Jezusie są osobami, o których niestety nie wiemy prawie nic.

Ów Gorliwy, albo Zelota lub też Kananejczyk, to św. Szymon. W Ewangeliach pojawia się zaledwie trzy razy. Natomiast mianem Odważny, czyli Tadeusz, określany jest św. Juda. Ten, którego pośrednictwa tak często wzywamy w sytuacjach zwanych popularnie „sprawami beznadziejnymi”. I także w odniesieniu do jego życia więcej jest domysłów niż faktów.

A to, że mówimy o obu Apostołach w tym samy dniu jest związane z pojawiającymi się w niektórych przekazach informacjami o wspólnej męczeńskiej śmierci poprzedzonej głoszeniem Ewangelii w Egipcie, nad Morzem Czerwonym czy w Babilonii. Ponadto wspólnie przedstawia się ich w ikonografii, co dodatkowo utrwala obraz jakiegoś wzajemnego powiązania. Dla jednych „w działaniu” czyli pracy duszpasterskiej, albo też jak wskazują inni może w relacji pokrewieństwa.

Modlitwa wieczorna na spokojną noc

Dlaczego to ostatnie? Otóż w odniesieniu do świętego Szymona stawiane jest pytanie czy był krewnym Jezusa? Dlaczego w katalogach Apostołów jest wymieniany obok św. Jakuba i Judy Tadeusza, Jego kuzynów? Niestety tu jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Podobnie jest z informacją jakoby Szymon był trzecim biskupem Jerozolimy i poniósł śmierć męczeńską. Co do tego również nie mamy pewności. Ponadto warto też wiedzieć, że przekazy o jego śmierci – przecięciu na pół piłą, podobno drewnianą, pojawiają się w średniowiecznych przekazach. A ta piła, oprócz księgi, topora czy włóczni oczywiście stała się jego atrybutem.

Juda Tadeusz w ikonografii pojawia się w długiej czerwonej szacie lub brązowo-czarnym płaszczu. Jego atrybutami są barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, topór lub pałki, którymi został zabity. To, co dla nas szczególnie ciekawe – św. Juda Tadeusz przedstawiany jest z mandylionem – wizerunkiem Jezusa, do którego jako Jego kuzyn był rzekomo bardzo podobny. A ponadto, jak przekazano w niektórych pismach apokryficznych, to właśnie św. Juda, zwany też Lebbeuszem (co w hebrajskim oznacza serce), przekazał płótna grobowe – Całun Turyński – z wizerunkiem Chrystusa królowi Edessy. I to właśnie sprawiło, że na jego szyi czy w dłoniach pojawia się portret Jezusa.

Cóż jeszcze wiemy o tym, który wstawia się za nami w sytuacjach skrajnie trudnych. Otóż matką Judy Tadeusza była prawdopodobnie wspominana w Ewangeliach Maria Kleofasowa. On zaś dołączył do grona uczniów Jezusa późno. Tak interpretują badacze fakt umieszczenia go w katalogu Apostołów jako trzeciego od końca na liście. A ta miała się tworzyć właśnie zgodnie z chronologią wchodzenia w krąg Apostołów.

Według niektórych miał żonę, dzieci i wnuki, a jego pójście za Jezusem początkowo być może uwarunkowane było chęcią zdobycia zaszczytów, a świadczyć o tym ma to jedno przypisywane mu zdanie wypowiedziane w czasie Ostatniej Wieczerzy: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” (J 14,22). Ponadto dla niektórych biblistów list znajdujący się w Nowym Testamencie, adresowany do gmin judeochrześcijańskich, nie powinien być przypisywany św. Judzie Tadeuszowi, choć takie właśnie opinie są rozpowszechnione.

Wspominanych 28 października świętych jako swoich opiekunów wzywają – św. Szymona – farbiarze, garncarze i grabarze oraz spawacze. Natomiast św. Judę Tadeusza personel medyczny.

Paweł Kosiński SJ – „DEON.PL”

Wcześniej duszpasterz akademicki w Opolu; duszpasterz polonijny i twórca Jezuickiego Ośrodka Milenijnego w Chicago; współpracownik L’Osservatore Romano, Studia Inigo, Posłańca Serca Jezusa i Radia Deon oraz Koordynator Modlitwy w drodze i jezuici.pl;

 

 

15

 

Czysty Czyściec.pl. Wylosuj świętego i wraz z nim módl się za dusze czyśćcowe

Czysty Czyściec, Bukiet Duchowy, Nowenna za zmarłych - to kilka inicjatyw przygotowanych przez Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich oraz Zgromadzenie Księży Marianów, których charyzmatem jest modlitwa za dusze cierpiące w czyśćcu.

- Listopad to w Kościele katolickim szczególny czas modlitwy za zmarłych. Przed nami Uroczystość Wszystkich Świętych i tak zwany Dzień Zaduszny, w tym czasie owoce naszej modlitwy są wręcz nieprawdopodobne - zachęca w rozmowie z KAI Stefan Czerniecki, współodpowiedzialny za inicjatywy.

To już druga edycja modlitewnej akcji Czysty Czyściec. Ideą jest przybliżenie młodym tajemnicy modlitwy za zmarłych.

- Stasze osoby wiedzą już, na czym dokładnie polega idea dusz czyścowych. By zachęcić ludzi młodych do modlitwy za zmarłych, stworzyliśmy stronę internetową www.czystyczysciec.pl. To witryna bardzo atrakcyjna graficznie, losujemy na niej świętego, za pośrednictwem którego można się modlić - wyjaśnia Stefan Czerniecki.

Jak wyjaśnił każdy święty jest krótko opisany, posiada też charakterystyczną biografię. Nie są to postacie powszechnie znane, ale wybrane ze względu na swoją specyficzną rolę np. patron sędziów, księgowych czy lotników.

Jak można pomóc bliskim zmarłym?

Na stronie znajduje się także wiele innych cennych informacji np. na temat tego, czym jest czyściec, jak jeszcze można pomóc bliskim zmarłym oraz jak uzyskać odpust zupełny.

- Przykładowo, kiedy wylosujemy św. Ignacego Loyolę, modlimy się za wszystkie dusze cierpiące w czyśćcu żołnierzy. Chcemy, by wierni mogli się w jakiś sposób utożsamić z patronami, by w pozytywny sposób zachęcić do modlitwy. Kiedy pracowałem nad biogramami, sam byłem zaskoczony, jak wielu mamy wspaniałych świętych i jak ciekawe mają biografie - dodał.

W akcję można zaangażować się całą rodziną i przy okazji porozmawiać z dziećmi na temat śmierci. - Pokazujemy w ten sposób tę dobrą stronę śmierci, że jest nadzieja i ratunek, bez straszenia piekłem. W listopadzie Kościół daje nam łaskę odpustu zupełnego za zmarłych. Warto skorzystać z tej okazji, która pozwala nam uwolnić konkretną duszę z czyśćca. Gdyby przemnożyć dni, w które można uzyskać odpust, przez wszystkich mieszkańców ziemi... ile miliardów dusz czyścowych moglibyśmy wyzwolić! - zachęca rozmówca KAI.

1 listopada dziewięciodniowa nowenna

Inną inicjatywą modlitewną w intencji zmarłych jest dziewięciodniowa nowenna, która rozpoczyna się 1 listopada. Każdy wierny może zgłosić swoich bliskich zmarłych, którzy zostaną otoczeni modlitwą. Przez kolejne 30 dni dyrektor Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich ks. Łukasz Wiśniewski będzie odprawiał Msze św. w intencji wszystkich tych osób. Zapisów do udziału w nowennie można dokonać za pośrednictwem strony: https://www.spm.org.pl/nowenna-za-zmarlych.

Można też dołączyć do modlitwy symboliczną świeczkę. - Pomysł ten powstał, gdy zaczęli zgłaszać się do nas Polacy mieszkający za granicą, którzy fizycznie nie mogą odwiedzić grobów swoich bliskich zmarłych. Symbolem modlitwy za nich jest zapalenie świeczki na grobach. Nie są to konkretnie groby tych osób. Kilka razy w listopadzie jedziemy na mariański cmentarz ze świecami, by pomodlić się w intencji tych osób - wyjaśnia Stefan Czerniecki.

Bukiet Duchowy, czyli duchowy prezent

Kolejną propozycją jest Bukiet Duchowy, stanowiący duchowy prezent, który można ofiarować komuś, kto żyje, lub zmarłym. Za osoby polecone w modlitwie będzie codziennie odprawiana Msza święta, a także będą one miały udział w owocach modlitw i Bożych dzieł spełnianych przez marianów na całym świecie, w owocach nieustającej Nowenny do Miłosierdzia Bożego i modlitw pracowników Centrum Pomocników Mariańskich.

- Listopad to w Kościele katolickim szczególny czas modlitwy za zmarłych. Przed nami uroczystość Wszystkich Świętych i tak zwany Dzień Zaduszny, w tym czasie owoce naszej modlitwy są wręcz nieprawdopodobne. Każdy z nas kiedyś umrze, musimy się zmierzyć z tematem śmierci, jest ona nieuchronna. Gdybym sam znalazł się po drugiej stronie, bardzo chciałbym, by znalazł się ktoś, kto pomodli się za mnie, ofiaruje odpust zupełny - podsumowuje Stefan Czerniecki.

KAI/dm

 

 

16

 

Pięć duchowych pomysłów na jesienne smutki i tęsknoty. Zainspiruj się!

   Jesień jest melancholijna, skłaniająca do przemyśleń, wyciągająca na wierzch nasze tęsknoty i niezaspokojone potrzeby, z deszczem, który płacze razem z nami i z mgłą, która zniechęca do działania. A przecież to też jest czas, który dostajemy od Boga.

Co możemy zrobić jesienią, by duchowo ogarnąć nasze smutki? jak sobie poradzić z jesiennym przygnębieniem, gdy kubek pysznej herbatki i kocyk już nie wystarczają? Oto pięć podpowiedzi.

1. Zatrzymaj się nad smutkiem

Bóg mówi do nas także w naszych emocjach: często wolimy o tym nie pamiętać, ale to właśnie emocje są posłańcami z ważnymi informacjami dotyczącymi naszych potrzeb i pragnień. Ignorowanie ich w niczym nie pomaga.

Jeśli przeżywasz jesienną melancholię, a wraz ze spadającymi liśćmi spada ci nastrój – daj sobie czas i przyjrzyj się temu, co go wywołuje. Jesień, która spowalnia nas i skłania do siedzenia pod kocykiem z kubkiem dobrej herbaty, gdy na zewnątrz deszcz i mgła, to świetny czas, by znaleźć dłuższą chwilę na przyglądanie się temu, co czujemy i zadania sobie pytania: dlaczego czuję to, co czuję?

Dobrym jesiennym eksperymentem może być zadawanie sobie przynajmniej pięć razy tego pytania: „dlaczego?” i szukania w sobie kolejnych, coraz głębszych odpowiedzi. A jeśli zaprosimy do takiego eksperymentu Ducha Świętego i poprosimy Go, żeby pokazał nam prawdę o naszych smutkach i tęsknotach, możemy odkryć coś przełomowego!

2. Zadbaj o siebie duchowo

Może od dawna chodzi ci po głowie, żeby pojechać na te rekolekcje, na które kolejna już osoba cię zaprasza. Może książka, która jeszcze wiosną przyciągnęła cię tytułem i od tej pory wciąż leży zakurzona i nietknięta na stosiku koło łóżka. Może myślisz o tym, żeby umówić się na duchową rozmowę, ale ciągle brakuje ci motywacji, by od myślenia przejść do działania. Może tęsknisz za czasem, kiedy w twoim życiu było dużo więcej Pisma Świętego i medytacji nad Słowem Bożym. Może potrzebujesz porządnej, długiej spowiedzi u mądrego i bożego spowiednika.

Pozwól sobie na to, by mieć czas na zaspokojenie swoich głębokich, duchowych potrzeb. Nie spychaj ich na margines rzeczy pilnych i bieżących, nie myśl z westchnieniem o tym, że potrzebujesz pokrzepienia, wzmocnienia, duchowego odpoczynku, no ale inni ludzie i inne sprawy są przecież ważniejsze. Zadbaj o siebie i zrób to wreszcie!

3. Módl się uwielbieniem

Ten sposób proponował ostatnio Marcin Zieliński: kiedy czujesz brak, pustkę, smutek, kiedy przeżywasz duchową pustynię i strapienie, znajdź rano czas na uwielbienie Boga i od niego zaczynaj dzień.

Uwielbiaj Boga za wszystko, czego doświadczasz, za to, co ci się przydarza, uwielbiaj Go w tym, co cię smuci, czego nie lubisz, w trudnościach, cierpieniu, w swoich wszystkich trudnych emocjach. Rób to mimo wszystko i zobacz, co się będzie działo.

4. Wygadaj się Bogu

Zorganizuj sobie spokojny czas modlitwy w swój ulubiony sposób i zrób to, do czego też nas zachęca Pismo Święte: wygadaj się przed Bogiem. „Wylej swe serce przed Panem”. Opowiedz Mu szczerze o tych wszystkich brakach, które ci doskwierają, o potrzebach, których nie umiesz zaspokoić, o wszystkich tęsknotach, zazdrościach, smutkach, które odbierają ci radość.

Opowiedz o swoich emocjach: o bezsilności, może o złości, o przygnębieniu, o tym, że jest ci zimno, źle i nie czujesz w ogóle żadnej nadziei. Opowiedz o wydarzeniach, które napełniły cię tym smutkiem, opowiedz o tym wszystkim, co bardzo chcesz, żeby się zmieniło, ale nie masz na to wpływu albo nie umiesz go mieć.

Wygadaj Mu się. Napisz list. Zrób duchowe notatki. Płacz, jeśli potrzebujesz. Zrób to po swojemu. On jest blisko wszystkich złamanych na duchu, przeżywających smutek, walczących z trudnościami. Jest tym przyjacielem, który zawsze ma uwagę i czas, który się nie dziwi, nie oburza, nie będzie się zamartwiał, nie zarzuci cię setką „złotych rad”, których wcale nie potrzebujesz. Będzie z tobą, zwyczajnie i po prostu.

5. Módl się o radość

Radość wydaje nam się czasami czymś błahym, może nawet dziecinnym. A przecież radość życia to podstawa chrześcijańskiej duchowości! To właśnie jest najbardziej pozytywnym i życiodajnym stanem człowieka – a co więcej, jest też darem Ducha Świętego.

O radości bardzo często mówi Pismo Święte: w październikowych czytaniach z dnia słowo „radość” pojawia się niemal codziennie! To ważna wskazówka, którą szkoda byłoby przegapić. „Zawsze się radujcie” – mówi św. Paweł. „Oddal długotrwały smutek od siebie” – podpowiada Syrach. „Nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją” – dodaje Nehemiasz. „Obróć smutek nasz w radość, abyśmy żyli i imię Twoje, Panie, wielbili” – modli się sługa Estery.

Czemu nie skorzystać z tak jasnej podpowiedzi i nie zacząć wytrwale modlić się o radość życia?

Jesienna modlitwa o radość życia:

Boże,

tak bardzo brakuje mi radości,

mój smutek towarzyszy mi jak cień,

jesień wyciąga ze mnie wszystkie stare tęsknoty, których wcale nie chcę już mieć,

przypomina mi o wszystkim, czego mi brak.

Ty możesz temu zaradzić w najlepszy sposób,

proszę, daj mi łaskę radości niezależnej od okoliczności

i podpowiedz mi, co mam robić,

by smutek i wszystkie te braki,

które tak mocno teraz odczuwam,

nie przesłoniły mi Twojej miłości i czułości.

Bądź uwielbiony!

Amen.

[Uwaga: jeśli czujesz długotrwały brak radości i zauważasz u siebie inne objawy wskazujące na możliwą depresję, zadbaj o siebie: módl się i do kompletu skonsultuj się ze specjalistą].

Marta Łysek – „deon.pl”

 

 

17

 

Tę odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce

   Obok mnie pojawił się mały Jonaszek, syn przyjaciół, i po chwili oparł nos na parapecie – czekaliśmy razem w milczeniu. I nagle dwa pioruny, jeden za drugim, trafiły prosto w pobliski kościół. Potężny huk wstrząsnął domem, że mało szyby nie powypadały. Zaczęło się. Kątem oka spojrzałem na chłopca. Ani drgnął. Spytałem: "Jonasz, boisz się?". "Nie" - odparł krótko. "A dlaczego się nie boisz?" - zagadnąłem, przekrzykując szum ulewy. Jego odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce.

Mieszkali wtedy w bloku na wielkim osiedlu. Był upalny, czerwcowy dzień, powietrze naelektryzowane i ociężale stojące. Nad miastem wisiały ołowiane chmury, które przysłaniały słońce. W zimnym świetle trawniki raziły swą jaskrawą zielenią. Burza była czymś nieuchronnym. Jestem pasjonatem błyskawic i huków. Burze mi imponują. Uwielbiam leżeć w rozstawionym w lesie namiocie, bezpośrednio na jego podłodze i całym ciałem chłonąć drżenie ziemi rezonującej potężne wyładowania albo stać nocą w otwartym oknie i śledzić rozchodzące się po niebie błyski przypominające czasami rysunek rzeki z wieloma dopływami. Nadchodząca nawałnica była wystarczającym powodem, by przyśpieszyć kroku, dotrzeć do znajomych i w końcu stanąć przy otwartym oknie, sycąc się żywiołem, szalejącą naturą. Po przybyciu od razu ulokowałem się w otwartym na oścież oknie i czekałem na pierwsze pioruny i ulewę. Obok mnie pojawił się mały Jonaszek, syn przyjaciół, i po chwili oparł nos na parapecie – czekaliśmy razem w milczeniu. I nagle dwa pioruny, jeden za drugim, trafiły prosto w pobliski kościół. Potężny huk wstrząsnął domem, że mało szyby nie powypadały. Zaczęło się. Kątem oka spojrzałem na chłopca. Ani drgnął. Spytałem:

– Jonasz, boisz się?

– Nie – odparł krótko.

– Nie narobiłeś w majtki?

– Nie – pokiwał głową.

– A dlaczego się nie boisz? – zagadnąłem, przekrzykując szum ulewy.

– Tata w domu.

Tę odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce. Wziąłem więc głęboki oddech. W jednej sekundzie zdałem sobie sprawę, jaka jest cena mojego celibatu. Nigdy mój syn nie powie, że nie boi się piorunów, bo ja, jego ojciec, jestem w pobliżu. To wysoka cena. Jednocześnie z ogromnym szacunkiem pomyślałem o ojcu małego Jonasza. Jego syn nawet piorunów się nie boi, bo ojciec jest w pobliżu. Poszedłem mu pogratulować i wyrazić swój podziw.

Wieczorem, siedząc przy kolacji, wróciliśmy do tego zdarzenia. Zacząłem rodziców Jonasza ciągnąć za język: „A czy ostatnio chłopiec czegoś się bał, coś go wystraszyło?”. Moi rozmówcy wzruszali ramionami, spoglądali na siebie badawczo. I nic. Ale nagle, mama Jonasza zaczęła opowieść:

– To było jakieś dwa miesiące temu. Wczesnym popołudniem jechaliśmy samochodem przez las. Ja z mężem siedzieliśmy z przodu, Jonaszek w foteliku na tylnym siedzeniu. Słońce radośnie świeciło, ale mimo to dosłownie w ciągu kilku minut nadciągnęły straszne chmury, zrobiło się ciemno i lunął deszcz. Ulewa tak silna, że wycieraczki nie nadążały zbierać. Jonasz bardzo się wystraszył i zaczął płakać.

– Nic dziwnego – przerwał jej mąż. – To rzeczywiście była potężna ulewa, która pojawiła się zupełnie nagle – usprawiedliwiał zachowanie syna.

– I co zrobiliście? – zapytałem zaciekawiony.

– No, odwróciłam się do Jonasza – przypominała sobie mama – położyłam rękę na jego rączce i powiedziałam mu: „Jonaszku, nie płacz, nic nam nie grozi, tatuś jest z nami”.

– I co się stało? – dopytywałem.

– A wiesz, on się zaraz uspokoił, a mąż zaczął sobie coś nucić pod nosem.

O właśnie, mężczyzna sam nie jest w stanie tego dokonać. Kobieta, jego żona, musi synowi wskazać ojca i pomóc mu zbudować taki autorytet, by dziecko poczuło się bezpieczne w jego towarzystwie, a wówczas mężczyzna może dziecko wyprowadzić z domu, od matki w świat. Oczywiście wpływ ojca na latające w zjonizowanym powietrzu pioruny jest żaden, ale poczucie bezpieczeństwa dziecka jest realne, a przecież tego ono potrzebuje w sytuacji, która przerasta granice jego wytrzymałości. Budowanie macierzyństwa i ojcostwa to nie są prace prowadzone indywidualnie, to wspólny wysiłek obojga rodziców. Niemniej mężczyzna powinien budować swe ojcostwo w pocie czoła. Zakasawszy rękawy, musi odwalić kawał ciężkiej roboty. Na szczęście później satysfakcja jest kosmiczna, choć niestety często przychodzi dopiero wtedy, gdy wnuki wdrapują mu się na kolana i opowiadają dziadkowi, jakiego mają wspaniałego ojca.

Fragment książki ks. Mirosława Malińskiego i ks. Krzysztofa Grzywocza: "Ślady Ojca. Przewodnik po budowaniu więzi"

Święci i błogosławieni w tygodniu

29 października - św. Felicjan, męczennik
29 października - bł. Michał Rua, prezbiter
29 października - bazylika metropolitalna w Częstochowie
30 października - bł. Benwenuta Bojani
30 października - bł. Dominik Collins, zakonnik i męczennik
30 października - kościół metropolitalny w Katowicach
31 października - św. Alfons Rodriguez, zakonnik
31 października - św. Anioł z Acri, prezbiter
31 października - św. Wolfgang, biskup
 
1 listopada - Wszyscy Święci
2 listopada - Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych
2 listopada - św. Malachiasz, biskup
3 listopada - św. Marcin de Porres, zakonnik
3 listopada - bł. Rupert Mayer, prezbiter
3 listopada - św. Hubert, biskup
4 listopada - św. Karol Boromeusz, biskup
5 listopada - święci Elżbieta i Zachariasz, rodzice św. Jana Chrzciciela
5 listopada - św. Gerald, biskup
5 listopada - bł. Franciszka Amboise, zakonnica

W BLASKU MIŁOSIERDZIA

42/935      -       15 października 2023 r. A.

INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA

 

5

 

 

Niedziela, 15 października 2023 r.

 

 

XXVIII NIEDZIELA ZWYKŁA „A”

                                                                                   

 

7

 

 

Czytania:
Pierwsze czytanie: Iz 25, 6-10a
Psalm: Ps 23
Drugie czytanie: Flp 4, 12-14. 19-20
Ewangelia: Mt 22, 1-14

 

21

 

 

EWANGELIA

Przypowieść o zaproszonych na ucztę

Mt 22, 1-14

Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza

Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu: «Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść.

Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: „Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę; woły i tuczne zwierzęta ubite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę!” Lecz oni zlekceważyli to i odeszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy, pozabijali.

Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić.

Wtedy rzekł swoim sługom: „Uczta weselna wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie”. Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala weselna zapełniła się biesiadnikami.

Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nieubranego w strój weselny. Rzekł do niego: „Przyjacielu, jakże tu wszedłeś, nie mając stroju weselnego?” Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: „Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych».

 

20

 

Eucharystia zapowiedzią zbawienia.

Są ludzie, którzy za weselami nie przepadają. Ale należą raczej do wyjątków. Zresztą często jak juz przyjdą, to i tak nieźle się bawią. Zasadniczo większość wesela lubi. Tyle radości, dobrego jedzenia i okazji do rozmów.... W tym właśnie klimacie obracają się czytania XXVIII niedzieli zwykłej roku A. To zapowiedź i jednocześnie zaproszenie na ucztę. Z niespodziewanym zakończeniem.

Bóg zaprasza nie pytając czy jesteśmy godni. Liczy, że tacy się staniemy.

"Obyśmy też tam byli, gdy ucztę nam zgotuje Bóg" - chciałoby się zaśpiewać słuchając tych czytań. I faktycznie: to zapowiedź, że zbawienie jest dla nas, dla każdego człowieka. Bóg zaprosił na ucztę Izraela, ale nie był jej godny. Dlatego zaproszono na nią wszystkich. Nawet przymuszano, by wejść :) Ale jest jeden warunek: ten zaszczyt musi nas przemienić. Musi sprawić, że nasza dusza będzie obleczona w piękną szatę. Jeśli nie - zostaniemy z uczty wyrzuceni, bo "nie mamy szaty godowej"...

W czytaniach tej niedzieli nie ma właściwie konkretnych sugestii, jak powinny nas przemienić. I w sumie wiadomo: mamy wierzyć w Jezusa. Z wszystkimi tego konsekwencjami. To znaczy też na serio starać się żyć tak, jak uczył Chrystus. Jedno wskazanie, jakie w czytaniach tej niedzieli znajdujemy - u św. Pawła - to zachęta "by umieć cierpieć głód, umieć i obfitować"...

Niech więc nas zaszczyt zaproszenia przez Boga na ucztę przemienia, byśmy stawali się coraz podobniejsi w swojej prawości do Bożych Aniołów...

Czujesz się kimś? To uważaj, byś Bogiem nie gardził. Bo dla Niego nie ma ważnych i ważniejszych

Uczta, na górze, zerwanie zasłony, pokonanie śmierci... To zapowiada prorok Izajasz. Skojarzenia? Ano z męką i śmiercią Jezusa. I z jej uobecniająca pamiątką - Eucharystią. Niektórzy mówią, że Bóg jest wszędzie, więc na Msze nie trzeba. No, musu nie ma. Ale nie przyjść to zlekceważyć Gospodarza...

Bóg zaprasza nas na ucztę zbawionych w niebie i najpewniej to zaproszenie przyjęliśmy. Tak, już dziś przychodzimy, nie gardząc Eucharystią. Pytanie: w jakiej szacie? Godnej czy byle jakiej? Bo Bogu nie jest obojętne co sobą prezentujemy.

 

10

 

W dzisiejszym numerze:
- Chrześcijanie na uczcie
- Ignorant z wyboru
- Szata czy drelich
- Czy chcę ucztować z Panem?
- Napełnijcie stągwie wodą!
- O wyborach nie będzie?
- Radość życia
- I przegrani i wygrani w nadchodzących wyborach ciągle będą przede wszystkim żywymi ludźmi.
- Bez księdza przy ołtarzu
- Zło, także niewielkie, nigdy nie staje się dobrem.
- Święci i błogosławieni w tygodniu

 

 

12

 

Chrześcijanie na uczcie

Uczty w każdej kulturze odgrywają ważną rolę w życiu społecznym. Większość spraw załatwia się przy stole. Spotkanie przy nim jest również sercem Ewangelii. Tak zadecydował Bóg. Ono jest ważne na ziemi i w niebie. Izajasz pisze o uczcie eschatologicznej.

Uczty urządza świat, ma on swe bankiety i nieustannie je ubogaca. Na ucztowanie świat wydaje wiele pieniędzy i traci mnóstwo czasu. Chrześcijanie gromadzą się przy stole, aby ucztować z Bogiem. Jedni czynią to przy stole słowa Bożego, inni przy stole Eucharystii, a wszyscy przy stole codziennym.

Etyka ucztowania stanowi ważny wymiar życia ucznia Jezusa. Winien on wiedzieć, jak się zachowywać na ucztach. Winien też umieć je organizować zarówno dla ludzi tego świata, jak i dla wierzących, którzy ewangeliczny stół traktują jako własny, świadomi tego, że są zaproszeni do niego przez samego Boga. Uczty chrześcijan winny odbiegać od sposobu ucztowania tego świata. Jeśli niewierzący zostanie zaproszony do udziału w nich, winien wiedzieć, czym różni się jego uczta od uczty chrześcijan.

Paweł przypomina, że „umie obfitować i umie biedę cierpieć” (Flp 4,12). To wyznanie otwiera nasze oczy na organizowanie spotkań przy stole, które winny uwzględniać bogatych i biednych, nie po to, by ich dzielić, ale by ich łączyć.

Jezus wzywa do troski o kulturę przy stole. Ten, kto jej nie potrafi zachować, nie ma prawa zasiadać do stołu przygotowanego przez Boga. Stół jest miejscem składania ewangelicznego świadectwa.

ks. Edward Staniek – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

6

 

Ignorant z wyboru

Gdyby ta przypowieść z Ewangelii była o uczcie, można by snuć domysły, jak to wyglądało, gdy do sali weszli ci, którzy na początku nie byli zaproszeni. Dodatkowo moglibyśmy spekulować, jak to się stało, że jedna osoba weszła bez odpowiedniego stroju – czy przeszła przez zaplecze, czy zlekceważyła odźwiernego? Wypadałoby także poszukać odpowiedzi na pytanie, gdzie na tej uczcie weselnej jest miejsce na godność, skoro siedzą tam sami obcy ludzie, a ktoś zostaje z niej wyrzucony. Można by się zastanawiać… gdyby to rzeczywiście chodziło o ucztę.

Tymczasem Jezus wyraźnie zaznacza, że królestwo podobne jest do króla, który wyprawia ucztę, a nie do uczty przygotowanej przez króla. Zostańmy zatem przy królu. Robi on dwie rzeczy: zaprasza na ucztę trzy razy (dwa razy pierwszą grupę, trzeci raz tych, którzy mieszkają na ulicy) oraz nie jest obojętny na lekceważenie. Więcej w nim chęci, żeby się podzielić radością, niż ochoty, żeby karać.

Nie karze też wszystkich, którzy stanęli mu na drodze, ale tylko tych, którzy go świadomie zignorowali – albo odrzucając zaproszenie, albo wchodząc na własnych zasadach.

Może rozmowa króla z człowiekiem, który zaraz będzie wyrzucony, to przestroga dla tych, którzy myślą, że ich własne pomysły i spryt wystarczą, żeby wejść do królestwa: modlitwa – dopiero na emeryturze; spowiedź – tylko raz w roku; przebaczenie – wariant dla słabych. Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.

Grzegorz Kuraś OP – „wdrodze.pl”

 

 

15

 

Szata czy drelich

W życiu klasztornym dominikanie ubierają się w habity lub w ubrania świeckie. Habity są najczęściej używane w czasie liturgii, wspólnych modlitw, zajęć duszpasterskich i oficjalnych uroczystości. Każdy klasztor samodzielnie ustala zasady, jak w danych okolicznościach należy się ubrać. Odwiedzając różne klasztory, pytam czasem braci: „Spotykamy się w habitach?”. Niejednokrotnie obserwuję również sytuacje, gdy bracia są w habitach, nagle wpada któryś ubrany po świecku i widząc pozostałych, wycofuje się i wraca w stroju zakonnym. Przywołuję sytuacje z życia dominikańskiego, bo skojarzyły mi się z historią opowiedzianą przez Pana Jezusa, gdy na wesele syna królewskiego wszedł człowiek „nieubrany w strój weselny”. Pomyślałem, że musiał to być ktoś albo zbuntowany, albo oderwany od rzeczywistości. Jeśli był zbuntowany, to chciał wyrazić strojem, jak bardzo niemiła mu była weselna impreza, jak bardzo lekceważy godność królewskiego gościa i jak źle życzy panu młodemu. Jednym słowem, chciał swoim ubiorem zademonstrować taką postawę jak ci, którzy odrzucili królewskie zaproszenie. Jeśli był oderwany od rzeczywistości, to nie zauważył, kto i po co go zaprasza i jak wielkiego dostępuje zaszczytu. Nie zauważył również, w jaki sposób ubrani są inni goście zmierzający na wesele, nie czuł się wśród nich obco, choć już na pierwszy rzut oka było widać, że odstaje od reszty towarzystwa. Prawdopodobnie większość czytających te słowa nie rozpoznaje się ani w postawie zbuntowanego, ani nieświadomego. Być może mieścimy się w przestrzeni pomiędzy nimi. Warto jednak zauważyć, że od postawy jednych może zależeć nastawienie innych. Jeśli większość zmierzających na ucztę będzie ubrana w strój weselny, to ktoś nieprzygotowany w ostatniej chwili może się zreflektuje, zrzuci z siebie starego człowieka i ubierze się tak, jak trzeba. A jeśli większość zmierza na salony w drelichach, to tych dziesięciu właściwie ubranych będzie wyglądać dziwnie, niestosownie, nie na miejscu. Lecz nie sposób przecenić prorockiego znaczenia ich szat weselnych. Twoja odpowiedź na zaproszenie i gotowość na spotkanie Króla nie pozostają bez wpływu na to, ilu powołanych zostanie wybranych, a ilu zaproszonych będzie mogło się weselić na wieki.

Paweł Kozacki OP – „wdrodze.pl”

 

 

11

 

Czy chcę ucztować z Panem?

W jednym ze swych orędzi (1994) Jan Paweł II pisał:

Źródłem pokoju jest Krzyż Chrystusa, w którym wszyscy zostaliśmy zbawieni. Chrześcijanin, powołany do jedności z Chrystusem (por. Kol 1) i do tego, by cierpieć jak Chrystus (por. Łk 9) przez przyjęcie cierpienia i złożenie go w ofierze, ukazuje twórczą moc Krzyża. Jeżeli bowiem wojna i podziały są owocem przemocy i grzechu, pokój jest owocem sprawiedliwości i miłości, które sięgają szczytu w wielkodusznej ofierze własnego cierpienia, posuwającej się – jeśli jest to potrzebne – aż do daru z własnego życia w jedności z Chrystusem. «Im bardziej człowiek jest zagrożony grzechem, im cięższe struktury grzechu dźwiga w sobie współczesny świat, tym większą wymowę ma ludzkie cierpienie. I tym bardziej Kościół czuje potrzebę odwoływania się do ludzkich cierpień dla zbawienia świata»” (Salvifici doloris,27).

Tak wymowne słowa osoby, która przez całe życie była naznaczona różnego rodzaju cierpieniem, wskazują drogę współczesnemu człowiekowi. Jest to droga zgody na krzyż, która prowadząc do Boga, staje się przedsmakiem niebieskiej uczty.

Dzisiejszy obraz ewangeliczny ukazuje postawę ludzi, którzy nie chcą się stawić na uczcie królewskiej. Mają inne priorytety, nie mają zamiaru zmieniać swoich planów, stąd też nie są także gotowi na wyrzeczenie prowadzące na ucztę weselną. Można chyba powiedzieć, że człowiek, w którym nie ma gotowości na niesienie swojego „krzyża niewygodnych, wiele kosztujących wyborów”, nie ma szans na ucztowanie w królestwie Bożym. Czy jesteśmy jednak skazani na pójście za ewangelicznymi gośćmi, którzy zlekceważyli zaproszenie?

Przed wielu laty w Szwecji został nakręcony film pt. Cena życia. Główna bohaterka, młoda kobieta, matka trojga małych dzieci, zaczyna nagle odczuwać ogromne problemy ze wzrokiem. Lekarze stwierdzają guza. Pacjentka poddaje się kilku bolesnym operacjom. Jednak pod koniec tych zabiegów ma już świadomość, że musi umrzeć. Naznaczona śmiercią – choć niewierząca – prosi księdza do siebie. Duchowny czyta jej fragment Listu do Koryntian: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno, potem zaś zobaczymy twarzą w twarz” (1 Kor 13). I nagle ciężko chora potakuje, mówiąc: „Tak to prawda. Długo widziałam świat tylko w zwierciadle moich nadziei i moich pragnień. Żyłam jakby oddzielona od samej siebie. Teraz odczuwam coś z tego «twarzą w twarz»”.

Choć niewierząca, to jednak rozumiejąca błędy swojego życia bohaterka wspomnianego filmu powinna każdego z nas zaniepokoić. Czyż aż do łoża śmierci trzeba czekać, aby zrozumieć istotę szczęścia i ustawienia odpowiedniej hierarchii wartości? Dzisiejsza Ewangelia podpowiada pewne rozwiązania!

Najpierw negatywny przykład ludzi, którzy nie skorzystali z zaproszenia, uczy współczesnego człowieka zachowań egocentrycznych. Okazuje się, że można odmówić nawet królowi. Można zlekceważyć zaproszenie wystosowane z miłością, aby cieszyć się spotkanym szczęściem wspólnie z całą rodziną. Doszukując się w tej postawie głębszego sensu, każdy odkrywa postawę wobec Boga. Człowiek jako istota wolna może nie przyjąć zaproszenia Boga do wspólnego przebywania. Iluż wierzących zostało dziś w domu, bowiem ważniejsze sprawy przesłoniły spotkanie z Panem. Najczęściej wykręcamy się brakiem czasu albo ochoty na uczestnictwo w Mszy Świętej. Zaproszeni goście bez „zmrużenia oka”, pewnie ze spokojnym sumieniem wybrali się do swoich obowiązków. Ewangelista zapisał po prostu: „nie chcieli przyjść” (Mt 22). Czyż zatem pierwszym wskazaniem w dzisiejszej perykopie nie jest wezwanie do inicjatywy?! Każdemu z nas musi się chcieć włożyć wysiłek w spotkanie z Bogiem. Pomyślmy, jaka jest postawa nas samych, którzy dziś przyszliśmy do kościoła? Zapytajmy siebie, czy chcieliśmy przyjść. A może musieliśmy przyjść, bo tak wypada, bo trzeba dać przykład, bo przymusił ktoś z domowników!

Sługa Boży kardynał Stefan Wyszyński mawiał przed laty: „Istnieje nie tylko łaska sytości, ale i łaska głodu, bo ona przywraca nam uczucie wdzięczności za chleb”. Jeśli rzeczywiście chcemy odnaleźć drogę na ową ewangeliczną ucztę, to musimy odczuwać ciągły niedosyt przebywania z Bogiem. Niedzielna Msza Święta powinna być przeżyciem, radością, napełnianiem się łaską. To oczywiście kosztuje, bowiem wymaga od każdego weryfikacji pragnień i wyborów, wymaga zmiany stylu życia. I tu wracamy do słów papieża cytowanych na początku. Człowiek jest powołany do niesienia krzyża, który jednak w końcowym rozrachunku jest zwycięstwem.

W tym miejscu dochodzimy do jeszcze jednego ważnego przesłania dzisiejszej Ewangelii. Brak odpowiedzi na Boże zaproszenie niesie ze sobą określone konsekwencje. Jeśli nawet ktoś chce oszukać Boga i udawać człowieka odpowiadającego na zaproszenie Króla, to wcześniej czy później otrzyma zapłatę za swoją dwulicowość. Mówi Jezus: „Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 22,13).

Za tydzień kolejna Eucharystia. Jaką przyjmę postawę? Czy będzie we mnie więcej chęci, więcej ofiary w zaangażowaniu się w tę ucztę? Niech odpowiedzi zabrzmią w naszych sercach!

ks. Janusz Mastalski – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

25

 

Napełnijcie stągwie wodą!

Iść za Jezusem... Bez wzięcia krzyża się nie obejdzie.

Z cyklu „Nie z tego świata”

Ja nie jestem Mesjaszem. Nie jest nim zresztą nikt, prócz tego, którego wybrał Bóg – Jezusa Chrystusa, jego Jednorodzonego Syna. A moim powołaniem jest iść z Nim. To dwa pierwsze kroki, na drodze ucznia Jezusa, jakie zdaje się wskazywać Ewangelista Jan tym, którzy „ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili”; tym którzy chcąc żyć zgodnie ze swoim zaszczytnym powołaniem dzieci Bożych. Teraz trzeba jednak pójść dalej. Znad Jordanu, gdzie rozgrywają się pierwsze sceny Janowej Ewangelii, przenieść się wraz z Jezusem i jego pierwszymi uczniami do Kany Galilejskiej. Gdzie „trzeciego dnia” – od spotkania z Janem? od powołania uczniów? – odbywa się wesele, na które zaproszono Jezusa z uczniami i Jego Matkę.

Scena przebogata w treść. Najpierw płaszczyzna czysto ludzka: Jezus pomaga młodym w kłopocie: zamienia dla nich wodę w wino. Aż dziw bierze; wszak to, że zabrakło wina nie jest tak wielkim znowu problemem; na pewno nie kwestią życia i śmierci; trochę wstydu i po sprawie. Ale Jezus, skłoniony prośbą Matki, nie zostawił ich w tym ambarasie samych. Dla Niego także nasze drobne problemy nie są nieważne... Cud ten skłania jednocześnie do poszukiwań w tej scenie drugiego dna, które bibliści widzą w realizacji prorockiej zapowiedzi o uczcie –między innymi z najwyborniejszych win – którą Bóg przygotuje kiedyś, gdy dopuści do zbawienia wszystkie narody (Iz 26,6nn). Tak, właśnie nadszedł ten czas. I niebawem czeka nas inna uczta, uczta zbawionych w niebie, którą ta, na weselu w Kanie, jakoś zapowiada. Ale jest w tej scenie coś jeszcze. Te słowa Maryi skierowane do sług: „zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”.

No i zrobili. Rzecz właściwie absurdalną. W odpowiedzi na brak wina Jezus nakazuje im napełnić wodą stągwie, służące do rytualnych oczyszczeń. Co On kombinuje? Zwariował? Wykonanie tego polecenia w kontekście braku wina musiało wydawać się zuchwałą niedorzecznością. Ale zrobili co kazał. I stał się cud. I to taki, że nawet starosta weselny skosztowawszy tego „wodnego wina” uznał, że jest ono wyborne...

„Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie”. Po powtórzeniu za Janem „nie jestem Mesjaszem” i po pójściu za Jezusem trzeba jeszcze uczniowi Jezusa postawić ten kolejny krok: zrobić wszystko, cokolwiek Jezus powie.

A co mówi? W Ewangeliach sporo jest Jego nauk. Ot, najbardziej znany ich zbiór z Ewangelii Mateusza, jakim jest tzw. Kazanie na górze. Ale przecież nie tylko. Część tych nauk wydaje nam się słuszna: tak, to jest dobre, tak powinno być. Ale część... Taka nieżyciowa się wydaje, tak mało pasująca do okoliczności, w których jesteśmy, tak nie pasująca do naszych czasów, w których tyle innych rozwiązań, innych systemów wartości... Wszystko jest inne. A jednak słowa Maryi wydają się być skierowane nie tylko do sług z Kany, ale do wszystkich chrześcijan wszystkich czasów: „zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Zróbcie. Dopiero wtedy stanie się cud. Dopiero jak zrobicie, co mówi, zobaczycie, że to ma sens. Dopóki kontestujecie, podważacie Jego autorytet, staracie się interpretować tak, żeby złagodzić Jego wymagania, nigdy nie dotrze do was, nie przekonacie się, że to ma sens.

Widzisz to XXI wieczny uczniu Jezusa? Dziś wielu chrześcijan wzięło się za poprawianie Jego nauki. Wszak trzeba iść z duchem czasu. W najlepszym wypadku próbują ja łagodzić; zresztą i Ty i ja pewnie nieraz też tak robimy W gorszym wprost próbują ją zmieniać. Powołując się na swoiście rozumianą miłość bliźniego; jakby zawsze miała polegać na wspieraniu czyjegoś dobrego samopoczucia. A tymczasem wiesz przecież, prawda? Nieraz musisz połknąć gorzką pigułkę, czasem skalpel chirurga musi zaboleć, bo inaczej nie będzie zdrowia. Czy jest miłością oszczędzić gorzkiego lekarstwa czy bolesnego, ale koniecznego zabiegu i skazać na chorobę? I to taką, która może doprowadzić do śmierci?

Iść za Jezusem... Jeśli idziesz za Nim, a nie wypełniasz tego co mówi, co z Ciebie za uczeń? „Kto nie nosi swego krzyża (czyli nie trwa wiernie, mimo przeciwności w posłuszeństwie Bogu), a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem (Łk 14 27)”, pamiętasz? Być uczniem Jezusa to nie tylko iść za Nim – jak Judasz, który też szedł, ale krytykował i dąsał się. Być uczniem to zrobić wszystko, cokolwiek powie. Wtedy zobaczę cuda.

                                                                                 

 

24

 

O wyborach nie będzie?

Na wybory czy to parlamentarne, czy samorządowe musimy patrzeć także z perspektywy religijnej. A każda religia ma w swą istotę wpisaną ochronę dobra. Ewangelia wskazuje drogę kamienistą i wciąż pod górę. W polityce także.

O wyborach? Przecież wszyscy na ten temat. Nawet dziś dwaj moi sąsiedzi spotkani nad rzeką (spacer z psami, ja też)… Otóż ci dwaj moi sąsiedzi lekko otarli się o temat, choć dosyć powierzchownie. Cóż, dogłębnie to się chyba nie da, spróbuję jednak dorzucić ze dwa grosze do tej całej góry drobniaków.

Przed tygodniem w czasie wieczornego spaceru z psem (a było już ciemno), dołączył któryś z dalszych sąsiadów. Choć mieszkam tu już piąty rok, mało kogo znam z nazwiska. I dobrze. Otóż dołączył do mnie i psa ktoś. Mogę spokojnie powiedzieć, że „statystyczny ktoś”. Bo wybory to w gruncie rzeczy statystyka. Zamieniliśmy kilka słów na temat pogody; ciepło i przyjemnie było. I padło obcesowe pytanie: „Na kogo ksiądz będzie głosował?” Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie wiem. Że jeszcze nie wiem. Nie uwierzył, powtórzył pytanie. Ja też powtórzyłem odpowiedź, rozszerzając nieco: jeszcze nie wiem na kogo imiennie, ale wiem, na jakie stronnictwa nie będę głosował. (tu nie powtórzę na które, bo to byłaby forma negatywnej zachęty). Nie uwierzył i powiada: ksiądz się wykręca, pytam na kogo ksiądz będzie głosował. A że nie lubię uparciuchów, coś tylko mruknąłem. Doszliśmy do skrzyżowania, on szedł w prawo, ja w lewo (bez politycznych aluzji).

Z tej przydługiej opowiastki wynika, że ludzie szukają jakiegoś potwierdzenia swoich preferencji. I takich prostokierunkowych, i takich „z odbiciem”: jak on na lewicę, to ja na prawicę (albo odwrotnie). Jeszcze coś z innego powiatu – poseł „Iksiński” z kończącej się kadencji „załatwił” nowe przedszkole, to głosujemy jeszcze raz na niego „bo on o swoich pamięta i jest skuteczny”. Ale że ten sam poseł nie poparł kilku ustaw społecznie potrzebnych, to nie ważne, mamy przedszkole. Taki mechanizm jest częsty i warto obserwować sejmowe głosowania, zwłaszcza posłów wybranych w lokalnych uwikłaniach, by w kolejnych wyborach do stanowienia krajem zostali powołani ludzie dbający o dobro państwa, nie tylko lokalnego grajdołka. Bieda z tymi, którzy mieszkają chociażby na Podkarpaciu, a są na listach z Pomorza. Wtedy zdanie „nie wiem na kogo będę głosował” nabiera innego znaczenia.

Wybory… Ile i co wiemy nie tylko o samych wyborach, ale i o funkcjonowaniu wielkiej i skomplikowanej struktury, jaką jest państwo. Każde. No, chyba, że chodzi o mieszkańców Malty, małej wyspy na morzu Śródziemnym. Albo o San Marino, enklawę na północy Włoch. Trzeba by ze cztery takie państewka poskładać, by była jedna Warszawa. Ale oni też mają swoje problemy.

Czy na wybory parlamentarne można (trzeba?) spojrzeć z perspektywy chrześcijańskiej? Jesteśmy wszak na portalu «wiara». Odpowiedź jest prosta: tak, na wybory czy to parlamentarne, czy samorządowe różnego stopnia musimy patrzeć także z perspektywy religijnej (nie tylko chrześcijańskiej). Bo każda religia ma wpisaną w swą istotę ochronę dobra. Wspiera w budowaniu struktur w których dobro staje się zarówno fundamentem społecznego życia, jak i wskazuje kierunki oraz sposoby jego realizacji. Nie tylko katolicy czy w ogóle chrześcijanie tak sprawę widzą. Inne wyznania i religie także.

W trwającej kampanii wyborczej ujawnia się jednak wiele zła. To znaczy reakcji, motywów, używanych środków, które dobrymi nazwać trudno. Czasem są to odruchowe reakcje, czasem metodycznie przygotowane akcje. Z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej nie powinniśmy po takie sposoby sięgać, a reakcje dobrze trzymać na wodzy. Nie jest to łatwe. Czy jednak Ewangelia obiecuje nam drogę wysłaną dywanami, czy raczej kamienistą i wciąż pod górę? W polityce także.

ks. Tomasz Horak – „wiara.pl”

 

 

26

 

Radość życia

W rodzimym pejzażu, w którym narzekanie stanowi niemal codzienny rytuał, warto poszukać okazji do radości.

Niedziela niesie ze sobą okazję do zatrzymania się i wielowymiarowych refleksji. Spadające z drzew liście odbijają barwy złotej polskiej jesieni. Coraz krótsze dni, w których z niemałym trudem przebijają się promienie słoneczne. Toczące się debaty polityczne, światopoglądowe, sondaże, głosy „za” i „przeciw”… A papież Franciszek, w kontekście trwającego w Rzymie Synodu o synodalności, zauważa, iż „błogosławiące i przyjmujące spojrzenie Jezusa chroni nas przed niebezpiecznymi pokusami: bycia Kościołem sztywnym – urzędem celnym – który broni się przed światem i patrzy wstecz; bycia Kościołem letnim, który poddaje się modom świata; bycia Kościołem zmęczonym, skupionym na sobie samym”. I dalej: „Błogosławiące spojrzenie Jezusa zaprasza nas, abyśmy byli Kościołem, który nie podejmuje dzisiejszych wyzwań i problemów w duchu podziałów i konfliktów, lecz przeciwnie, kieruje swój wzrok ku Bogu, który jest komunią i, z podziwem oraz pokorą, błogosławi Go i uwielbia, uznając za swojego jedynego Pana. Należymy do Niego i – pamiętajmy o tym – że istniejemy tylko po to, by nieść Go światu”.

Spojrzenie Jezusa pozwala nam odkrywać radość życia: pośród indywidualistów o rozdmuchanym ego, w kontekście podziałów na my i oni, gdy już tylko 38 proc. Polaków uważa, że religia powinna być nadal nauczana w szkołach. Przypomina nam o niej również „Oda do Radości”, w której jakże wesoło wybrzmiewa fragment ostatniej strofy: „Wstańcie, ludzie, wstańcie wszędzie, ja nowinę niosę wam: na gwiaździstym firmamencie miłość, miłość mieszka tam”. A przy okazji również małe zdziwienie: ta finałowa kantata z IX Symfonii Ludwika van Beethovena jest hymnem Europy przyjętym przez Radę Europy (1972) i Unię Europejską (1986). Z racji wielojęzycznego charakteru obu organizacji hymn Europy posiada jedynie wersję instrumentalną opracowaną przez Herberta von Krajana.

Radość to znak obecności Boga, który miłuje również hojnych dawców. Jest więc zaprzeczeniem stereotypowego spojrzenia na świętych, które każe widzieć w nich „ponuraków i smutasów”. O radość życia i wiary, jaką przeżywała również Maryja, „która nam ukazuje drogę świętości i nam towarzyszy” (GeE 176), przypomina nam Ewangelia, której swoiste streszczenie stanowi różaniec. Modlitwa ta jest przeznaczona dla wszystkich, od najmłodszych dzieci po osoby w podeszłym wieku. Wzorem modlitwy różańcowej są dla nas liczni święci, a wśród nich szczególne miejsce zajmuje św. Jan Paweł II. Papież Polak przypomniał w „Liście o Różańcu”, że rozważanie tajemnic radosnych oznacza wejście „w ostateczne motywacje i w głębokie znaczenie radości chrześcijańskiej” (RVM 20). Jest to widoczne już od chwili zwiastowania, gdy pozdrowienie Matki Bożej przez archanioła Gabriela łączy się z wezwaniem do radości mesjańskiej: «Raduj się, Maryjo».

Nasz Wielki Rodak zaprosił nas do „szkoły Maryi”, by wraz z Nią i przez Nią wpatrywać się w oblicze Jezusa. Papież zwraca naszą uwagę, że różaniec jest „modlitwą o wielkim znaczeniu, przynoszącą owoce świętości” (RVM 1). Ma on prowadzić do więzi z Chrystusem i Maryją. W przeciwnym razie różaniec nie tylko nie przyniesie pożądanych skutków duchowych, a nawet może zostać potraktowany jako amulet czy przedmiot magiczny. Dlatego nauka w „szkole Maryi” nie jest nudnym i jałowym klepaniem „zdrowasiek”, ale spotkaniem z Tym, który przemienia serce. Dopiero z tej przemiany serca wynika odmiana życia. Św. Jan Paweł II wyraźnie zachęca, aby modlitwa różańcowa była osadzona w życiu. Można to łatwo sprawdzić, patrząc czy modlitwa zbliża mnie do innych, czy oddala. Jeśli nasz różaniec rzeczywiście stanie się szkołą modlitwy i zawierzenia Bogu, to jego efektem będzie życiowa radość.

 

 

14

 

I przegrani i wygrani w nadchodzących wyborach ciągle będą przede wszystkim żywymi ludźmi.

Piękna ta dzisiejsza katecheza papieża Franciszka. O nauce płynącej z życiowej postawy sudańskiej świętej, Józefiny Bakhity. Przypomnijmy: porwanej w wieku ośmiu lat i będącej przez kilka lat niewolnicą, która po wyzwoleniu resztę swego życia spędziła w zakonie zadziwiając swoją pogodą ducha. „Wiemy, że często osoba zraniona, rani z kolei innych – mówił Papież – człowiek uciskany łatwo staje się ciemiężcą. Natomiast powołaniem uciśnionych jest wyzwolenie siebie i swoich prześladowców, stając się odnowicielami człowieczeństwa. Jedynie w słabości uciśnionych może się objawić moc Bożej miłości, która wyzwala jednych i drugich. Św. Bakhita bardzo dobrze wyraża tę prawdę”.

Kiedy zapytano ją, co uczyniłaby, spotkawszy swoich prześladowców, powiedziała: „Uklękłabym, aby ucałować ich ręce, gdyż gdyby się to nie stało, nie byłabym dzisiaj chrześcijanką i zakonnicą”.

Piękne. Najpierw ta prawda, że osoby raniące innych często same niegdyś doznały różnorakich zranień. Tak, same bywają ofiarami. To pomaga spojrzeć na takich ludzi ze współczuciem i większą miłością. Powiedzieć sobie, gdy jest się krzywdzonym „ten który mnie krzywdzi jest taki, bo sam doznał różnorakich krzywd”, na pewno trudno. Naciskać na kogoś krzywdzonego, by przyjął taką postawę – wręcz podłe. Ale gdy patrzy się na sprawę z boku... Zwłaszcza pod adresem wykorzystujących seksualnie dzieci usłyszeć można czasem straszne rzeczy. Może jednak warto zobaczyć w nich ludzi? Często też kiedyś skrzywdzonych, wykorzystanych... To uczy, by jasno stawiając sprawę co dobre a co złe i dążąc wszelkimi sposobami do zapobieżenia złu, nie odczłowieczać sprawcy...

Potem o tym powołaniu uciśnionych. „Wyzwolić siebie i swoich prześladowców”. Nie, przenigdy nie naciskałbym na nikogo krzywdzonego, by próbował coś takiego wcielić w życie. Ale samemu, jeśli takie okoliczności, przyjąć taką postawę, czemu nie? Uróść w swoim człowieczeństwie i wielkości przed Bogiem to wielka rzecz. A gdyby przy tym udało się „odnowić człowieczeństwo” krzywdziciela...

A jeszcze dalej w papieskiej katechezie padły inne piękne słowa: „Tej czułości nas uczy (św. Józefina Bakhita): uczłowieczać. Kiedy wchodzimy w logikę walki, podziału między nami, złych uczuć, jeden przeciwko drugiemu, tracimy człowieczeństwo. I wiele razy myślimy, że potrzebujemy człowieczeństwa, być bardziej ludzkimi. I to jest praca, której uczy nas św. Bakhita: uczłowieczać, uczłowieczać siebie i uczłowieczać innych”. W gorącej końcówce kampanii wyborczej chyba bardzo ważne. Jeszcze ważniejsze będzie po wyborach: by ani przegrani ani zwycięzcy nie zapominali, że i jedni i drudzy są ludźmi. Żywymi, prawdziwymi. Nie jakąś grupą „onych”, wykluczonych z grona uczciwych przez wyborcze zwycięstwo czy z grona obywateli przez wyborczą porażkę.

Wyjątkowo na czasie ta papieska katecheza.

Andrzej Macura – „wiara.pl”

 

 

27

 

Bez księdza przy ołtarzu

Szybciej niż przewidywano zmienia się Kościół we Włoszech, stając się ziemią potrzebującą zastrzyku personalnego wsparcia z zewnątrz.

Wciąż wyjeżdżają jeszcze nowi kapłani do pracy w krajach misyjnych, ale jest to garstka w porównaniu z tym, co było sto lat temu, czy nawet przed dwiema dekadami. Trend się wyraźnie odwrócił i księża z zagranicy oraz siostry zakonne są pilnie potrzebni we Włoszech. Bez nich niemożliwe staje się prowadzenie wielu parafii oraz dzieł apostolskich. Najbardziej odczuwalne jest to na północy, ale praktycznie nie ma już diecezji, która nie borykałaby się z widocznymi problemami kadrowymi. W takiej sytuacji nie dziwi, że biskupi kolejnych diecezji wydają listy wyjaśniające wiernym, co zastąpi niedzielną Mszę w wypadku braku kapłana, i jak się w takiej sytuacji należy zachować.

Jest to potrzebne, bo w lokalnej prasie już pojawiły się krzykliwe nagłówki o „Mszach bez księdza przy ołtarzu”, sprawowanych przez świeckich. O swym zaskoczeniu i oburzeni mówią parafianie. Postawiono ich w obliczu nowej rzeczywistości nie wyjaśniając jej znaczenia i nie przygotowując do świadomego udziału. W istocie chodzi o Liturgię Słowa najczęściej prowadzoną przez diakonów stałych, co zagościło na stałe właśnie w archidiecezji Genui. Na pewno jest to jakaś rewolucja we włoskim chrześcijaństwie, ale zarazem praktyka doskonale znana od dziesięcioleci z terenów misyjnych (zaaprobowana przez Sobór Watykański II), gdzie kapłan dojeżdża raz od wielkiego święta i za codzienne życie religijne odpowiadają najczęściej odpowiednio uformowani katechiści prowadząc też nabożeństwo skoncentrowane wokół słuchania Słowa Bożego, podczas którego rozdają Komunię św., „na zapas” konsekrowaną przez księdza w czasie jego poprzedniej wizyty. Ta codzienność wielu milionów chrześcijan na całym świecie, którzy pragną żyć Eucharystią zaczyna być coraz mocniej obecna w Europie. Poprawnie prowadzona nie powinna budzić obaw, choć tradycyjne myślenie o sposobie niedzielnego świętowania na pewno trudno będzie przestawić.

Katolicy stanowią 70 proc. mieszkańców Włoch, jednak cotygodniowe uczestnictwo w praktykach religijnych jest tam obecnie najniższe w historii. Informuje o tym główny urząd statystyczny ISTAT, podkreślając, że utrzymuje się trend postępującego zeświecczenia mieszkańców tego kraju. Ponad połowa z nich odwiedza kościół coraz rzadziej, głównie przy okazji chrztu, ślubu czy pogrzebów. W ciągu minionych 20 lat liczba „praktykujących regularnie” spadła niemal o połowę (z 36 do 19 proc.). Ostatnie badania pokazują też umacnianie, trwającego już od jakiegoś czasu, zjawiska braku zainteresowania praktykami religijnymi wśród młodzieży.

To wszystko jest zapowiedzią tego, co Włochy czeka w kolejnych latach. Nie oznacza jednak poddania i bierności w obliczu tej trudnej sytuacji. Coraz więcej biskupów decyduje się na oddanie parafii w zarządzanie wspólnotom, ruchom czy stowarzyszeniom, co gwarantuje zapewnienie w nich życia a nawet nowy zapał ewangelizacyjny. Nowością jest też tworzenie w diecezjach stałych Centrów Eucharystycznych, nazywanych latarniami dla kolejnych parafii bez księdza. Wypracowywanym rozwiązaniom warto się krytycznie przyglądać, bo przetestowane na włoskiej ziemi mogą się wkrótce przydać w Polsce. Ta chwila może nadejść szybciej niż się spodziewamy. To też dobry czas na postawienie na dobrą formację świeckich i ich większą odpowiedzialność za lokalne wspólnoty, w czym bez wątpienia może pomóc trwający synod nt. synodalności.

Beata Zajączkowska – „wiara.pl”

 

 

29

 

Zło, także niewielkie,

nigdy nie staje się dobrem.

Wtorek, 10 dzień października. Krwawa łaźnia z Izraela przenosi się do Strefy Gazy. Turcy robią swoje z Kurdami. Co dzieje się w Górskim Karabachu? Świat chyba przestało to już interesować. Także z bliskiej nam Ukrainy doniesień od pewnego czasu znacznie mniej. Znaczy ofensywa ostatecznie ugrzęzła i coraz bardziej realnym staje się scenariusz, w którym Ukraińcy będą musieli pogodzić się z aneksją ich terytoriów. Zwłaszcza, że powoli coraz mniej chętnych do ich wspierania. W Polsce wojny nie ma, ale też przedwyborczo gorąco. W Kościele zaś... Pomińmy gorszące wydarzenia w Dąbrowie Górniczej, które, nota bene, powinny skutkować zdecydowanymi działaniami oczyszczającymi kapłańskie środowisko. Przede wszystkim jednak trwa rzymska faza synodu o synodalności. Czekamy...

A czekając pewnie niejeden zastanawia się, co właściwie w tym naszym Kościele się dzieje. Wielu domaga się jakichś zmian. Tyle że Ewangelia się nie zmieniła. Księża zrezygnują z sutann? Ok, strój to sprawa marginalna. Tyle że proponowane dziś zmiany dotyczą spraw znacznie istotniejszych. Jak dostosowując Kościół do współczesności zmieścić się w jej ramach?... No właśnie, to chyba niewłaściwie postawione pytanie, prawda? Czy nie powinniśmy raczej pytać, jak sprawić, by Kościół był jak najbardziej Ewangelii wierny? Bo dlaczego niby jej maksymalizm, wyrażony chociażby w „Kazaniu na górze”, przez wieki inspirujący do świętości, próbować zastępować „mieszczeniem się ramach” i to jeszcze po uprzednim upchnięciu kolanem?

To trochę jak z tym podziałem na grzechy lekkie i ciężkie. Pierwsze, wiadomo, nie wymagają sakramentalnej spowiedzi; w przypadku drugich jest ona konieczna. Stąd niejeden katolik czasem zastanawia się czy coś jest grzechem lekkim czy już ciężkim. I dopóki dotyczy to spraw z przeszłości problemu nie ma. Zaczyna się, gdy pojawia się kalkulowanie na co mogę sobie w przyszłości pozwolić, by jeszcze nie było grzechu ciężkiego. Dziwne stawianie sprawy, prawda? Jesteśmy tylko ludźmi, ulegamy więc różnym słabościom, ale kalkulować „to MOGĘ” zrobić, bo to nie grzech ciężki” to chyba już wyraz jakiegoś zdeprawowania. Zło, nawet małe, ciągle jest przecież złem. Nigdy nie staje się dobrem, do którego każdy chrześcijanin zawsze powinien dążyć. Podziałał na grzechy lekkie i ciężkie, mający pomóc realniej spojrzeć na swoją postawę, dla niektórych staje się źródłem lekceważenia mniejszego zła. Albo, co jeszcze gorsze, uznaniem go za coś, jeśli nawet nie dobrego, to na pewno moralnie obojętnego.

Myślę, że coś podobnego dzieje się dziś w Kościele. Próbując być otwartymi chcemy dobrze zważyć to zło, które wokół siebie dostrzegamy. Bo chcemy dać ludziom, także tym bardziej grzesznym (wedle ludzkiego mniemania) nadzieję na zbawienie i życie wieczne; chcemy przyciągnąć ich do Chrystusa. Niestety, przy tej okazji w oczach niektórych to zło, które oceniamy jako mniejsze, złem być przestaje. I nawet jeśli nie nazywa się tego dobrem, to czymś moralnie obojętnym już jak najbardziej. W ten sposób z gruntu ewangeliczne dążenie słabych do ideału zamienia się na promowanie zadowolonej z siebie bylejakości. A zadowolona z siebie bylejakość łatwo przestaje dostrzegać w sobie jakiekolwiek zło. Nawet to największe.

Kościół powinien otwierać się na tych, którzy są na zewnątrz? Jak najbardziej. Ale otwarte drzwi, a próby przesuwania ich tak, by ci stojący najbliżej bez zrobienia choćby tylko paru kroków znaleźli się w środku, to zupełnie co innego. Głosiciel Ewangelii nie jest sprzedawcą wciskającym ludziom nikomu niepotrzebne gadżety. On oferuje skarb, on oferuje najpiękniejsza perłę. Będzie je miał ten, kto dla ich zdobycia nie będzie się wahał sprzedać tyle swojego, by móc je kupić.

Andrzej Macura – „wiara.pl”

 

 

13

 

Święci i błogosławieni w tygodniu

 

15 października - św. Teresa od Jezusa, dziewica i doktor Kościoła
15 października - bazylika metropolitalna w Łodzi
16 października - św. Jadwiga Śląska
16 października - św. Gerard Majella, zakonnik
16 października - św. Gaweł (Gall), opat
16 października - bł. Józef Jankowski, prezbiter i męczennik
17 października - św. Ignacy Antiocheński, biskup i męczennik
18 października - św. Łukasz, Ewangelista
19 października - święci męczennicy Jan de Brebeuf, Izaak Jogues, prezbiterzy, oraz Towarzysze
19 października - św. Paweł od Krzyża, prezbiter
19 października - bł. Jerzy Popiełuszko, prezbiter i męczennik
19 października - św. Piotr z Alkantary, prezbiter
20 października - św. Jan Kanty, prezbiter
21 października - bł. Jakub Strzemię, biskup
21 października - św. Urszula, dziewica i męczennica
21 października - św. Kasper del Bufalo, prezbiter
22 października - św. Jan Paweł II, papież
22 października - św. Donat, biskup
22 października - bł. Tymoteusz Giaccardo, prezbiter
22 października - św. Salome, uczennica Pańska
22 października - bazylika katedralna w Sandomierzu
22 października - bazylika katedralna w Tarnowie

W BLASKU MIŁOSIERDZIA

43/936      -       22 października 2023 r. A.

INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA

 

4

 

Niedziela, 22 października 2023 r.

 

XXIX NIEDZIELA ZWYKŁA „A”

 

5

                                                                                   

Czytania:
Pierwsze czytanie: Iz 45, 1.4–6
Psalm: Ps 96
Drugie czytanie: 1 Tes 1,1–5b
Ewangelia: Mt 22,15-21
 
EWANGELIA
Oddajcie cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga
Mt 22, 15-21
Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza
Faryzeusze odeszli i naradzali się, jak by podchwycić Jezusa w mowie.
Posłali więc do Niego swych uczniów razem ze zwolennikami Heroda, aby mu powiedzieli: «Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i drogi Bożej w prawdzie nauczasz. Na nikim Ci też nie zależy, bo nie oglądasz się na osobę ludzką. Powiedz nam więc, jak ci się zdaje? Czy wolno płacić podatek cezarowi, czy nie?»
Jezus przejrzał ich przewrotność i rzekł: «Czemu wystawiacie Mnie na próbę, obłudnicy? Pokażcie Mi monetę podatkową!» Przynieśli Mu denara.
On ich zapytał: «Czyj jest ten obraz i napis?» Odpowiedzieli: «Cezara». Wówczas rzekł do nich: «Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga».
 
 
7
 
 
XXIX niedziela zwykła rok A.
 
Czy władza jest przedłużeniem ręki samego Boga? Bynajmniej.
 
Bóg może się władcą posłużyć, ale nigdy jego władza nie będzie tożsama z władzą Boga. Królów, cesarzy, prezydentów, premierów, parlamenty tak samo jak wszystkich obowiązuje wierność Bożemu prawu. I tylko od tego zależy, czy władca jest po myśli Bożej, czy jest przez Boga jedynie na stanowisku tolerowany.
Po prostu nigdy żadnemu władcy nie należy się to, co należy się tylko Bogu. Proste. Prawo moralne dane przez Boga zawsze jest ponad wszystkimi. Także władcami, którzy powinni je szanować.
A drugie czytanie? Uczy ciekawego, prawdziwego spojrzenia na Kościół. Jako na sprawę, dzieło, nie człowieka, ale samego Boga. Uświadamia, że to ON działa we wszystkich, on wszystkich uświęca. Gdy tak patrzę na Kościół nie tak łatwo powinienem sięgać po potępienia, gdy widzę, że ktoś jest grzeszny czy nawet tylko po prostu inny... Bo tak czy siak jest dzieckiem tego samego Boga i ten sam Bóg - z różnym skutkiem - przemienia go w siebie...
Bóg to, Bóg tamto. Nieraz wydaje się nam, że już Go „opanowaliśmy”. Rozumiemy Jego działania, szablony, którymi się posługuje. A tu... guzik z pętelką. I chyba o tym są czytania tej niedzieli. Bo chyba jednak nie o tym, że władze ziemska jest przedłużeniem władzy Boga. Jak by się mogło niektórym wydawać. Bóg – owszem – nieraz posługuje się władcami, ale nie każda władza jest zaraz przedłużeniem władzy samego Boga.
Cezar to tylko cezar. Gorszy lub lepszy władca. Nie zapominaj, kto tu naprawdę jest szefem.
Bóg może posłużyć się różnymi ludźmi. Czasem i tymi, którzy Go nie znają albo i znać nie chcą. Bycie Bożym pomazańcem nie sprawia jednak, że taki człowiek staje się zastępcą Boga na ziemi i we wszystkim trzeba go słuchać. Oczywiste? No niby tak. Czasem jednak, gdy mowa o władzy, zapomina się, że z woli Bożej władzę sprawowali nie tylko Dawid czy Jozjasz, ale Piłat, Kajfasz i Herod też.
Red.
 
7a 
 
 
W dzisiejszym numerze:
- Oddaj
- W Polsce konieczna jest debata dotycząca finansowania Kościołów
- Polskę czeka długotrwały proces przezwyciężania głębokich podziałów
- Pod hasłem "Misje sercem Kościoła" odbędzie się w niedzielę Światowy Dzień Misyjny
- Podatek
- Oddać światu i Bogu
- Roztropność zawsze w cenie
- Świętość ze słowa Bożego
- Franciszek: bądźmy bliźnimi wszystkich migrantów i uchodźców
- Czemuż by nie
- Kościół dwóch prędkości
- Modlitwa za wstawiennictwem św. Józefa
- Święci i błogosławieni w tygodniu

 

 

 

1

 

Oddaj

Dziś przed nami dwaj wielcy władcy. Pierwszy to Cyrus II Wielki, którego długi tytuł kończył się słowami „król całego świata”. Bóg uczynił go swoim narzędziem – dał mu władzę ze względu na Izraela. I choć Izraelici nie odzyskali niepodległości, to jednak z Bożej łaski mogli złapać oddech, odbudować Jerozolimę i Świątynię, która została wcześniej zburzona. Cyrus za to miał strategicznie ważne miasto do rozwoju imperium.

Drugim władcą jest Tyberiusz – cezar – władca cesarstwa rzymskiego, który okupuje Jerozolimę, ziemie izraelskie. Rządzi przez swoich namiestników, a na mieszkańców nakłada podatki. Cezar marzył, by jak Cyrus stać się „królem całego świata”.

Obaj jednak pozwalają zachować wolność religijną. Wielokrotnie na kartach Pisma Świętego widać ich niechęć do angażowania się w spory religijne – dopóki nie ma zagrożenia podziału, powstań itp., lepiej tych sporów unikać.

W Ewangelii przychodzą do Jezusa faryzeusze, aby zadać Mu pytanie. Wiemy już, że chcą obronić swoją pozycję i skazać Jezusa na śmierć, choć pretekstem jest wspomniane utrzymanie jedności. Pytają o podatek w taki sposób, że każda odpowiedź – pozytywna czy negatywna – spowoduje konflikt i rozruch, a w konsekwencji ingerencję okupanta. Pan Jezus jednak jak zawsze zaskakuje. Mówi: „Oddajcie cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. Odpowiedź niezwykła, bo o Boga nikt Go nie pytał. Jednak ten dodatek właśnie jest zwieńczeniem tekstu – oddać Bogu to, co Boga. A co jest własnością Boga? Wszystko, co stworzył. I Cyrus, i cezar. I ja, i ty. Nie skupiajmy się więc dziś na monecie podatkowej, ale skupmy się na tym, czy my oddaliśmy Panu Bogu siebie. To, co dobre i to, co złe. To, co daje nam radość i to, co nas przytłacza. Czy oddajemy Chrystusowi świat takim, jakim on dzisiaj jest? Bóg w zaskakujący sposób prowadzi nas do zbawienia. Potrzebował do tego Cyrusa i Tyberiusza i wielu innych. Chce także doprowadzić nas, a przez nas też innych. Oddajmy się Mu dziś, ponawiajmy to każdego dnia i w pełni złóżmy się w Jego ręce, gdy po nas przyjdzie.

Mikołaj Walczak OP – „wdrodze”

 

 

8

 

W Polsce konieczna jest debata

dotycząca finansowania Kościołów

 

Konieczna jest w Polsce debata dotycząca finansowania Kościołów, ale musi być to debata merytoryczna – nie zaś bazująca na emocjach.

Gorący czas wyborów jest już czasem przeszłym. I choć teraz bardziej myślimy o przyszłości, to warto spojrzeć w przeszłość… Jednym z głównych postulatów formacji, które najpewniej utworzą nowy rząd, był rozdział państwa od Kościoła. Nikt nigdy nie wytłumaczył dokładnie o co właściwie w tym rozdziale ma chodzić. Grano właściwie hasłami, które sprowadzały się do kwestii finansowych. Obiecano likwidację Funduszu Kościelnego, ograniczenie lekcji religii w szkołach (w skrajnych przypadkach wyprowadzenie jej ze szkół), likwidację stanowisk kapelanów, którzy funkcjonują przy różnorakich instytucjach, obcięcie funduszy na kościelne fundacje, likwidację ulg finansowych przy nabywaniu przez Kościół ziemi, a także zmiany w systemie opodatkowania księży.

Jeśli przyjrzeć się na spokojnie wszystkim tym postulatom, popatrzeć na realne możliwości ich realizacji, to szybko dojdziemy do wniosku, że hasła rozdziału Kościoła od państwa były właściwie hasłami populistycznymi. Nie wiem czy szanowni czytelnicy pamiętają, ale dobrą dekadę temu – za pierwszych rządów koalicji PO-PSL – prowadzone były dość zaawansowane rozmowy dotyczące likwidacji Funduszu Kościelnego. Na stole leżała wówczas propozycja, by każda osoba płacąca w Polsce podatki miała prawo do przekazania 0,5 proc. podatku na wybrany przez siebie Kościół lub związek wyznaniowy. Analogicznie do 1,5 proc. jakie przekazujemy organizacjom pożytku publicznego. Negocjacje prowadzono dość długo i kiedy wydawało się, że proponowane rozwiązania zostaną przyjęte wycofała się z nich… strona rządowa. Temat umarł i nikt na nowo go nie podjął. Wrócił teraz przy okazji wyborów. Wrócił, bo jest nośny. Sęk w tym – i na to nikt nie zwraca uwagi – że beneficjentami owego funduszu są wszystkie działające w Polsce Kościoły i związki wyznaniowe. W rozmowach o likwidacji funduszu są pomijane, a brutalna prawda jest taka, że większość z nich bez środków z tego właśnie funduszu sobie nie poradzi.

 

9

 

Konieczna jest w Polsce debata dotycząca finansowania Kościołów, ale musi być to debata merytoryczna – nie zaś bazująca na emocjach. Inna rzecz, że jeśli spojrzeć w Konkordat między Polską a Stolicą Apostolską, to wyraźnie widać, że obie strony nigdy nie zrealizowały zapisu mówiącego o uregulowaniu kwestii finansowych. Zapis umowy jest w tej kwestii zapisem martwym.

Zerknijmy na religię. Wmawia się nam, że lekcje religii są w szkołach obowiązkowe. Nic bardziej błędnego. Konkordat w art. 12 mówi wyraźnie, że państwo organizuje nauczanie religii w publicznych placówkach oświatowych „zgodnie z wolą zainteresowanych” – podkreśla przy tym, że prawem rodziców jest prawo do religijnego wychowania ich dzieci. A zatem religia w szkole być może, ale nie musi. Wszystko jest w istocie kwestią uzgodnień na poziomach lokalnych.

Ograniczenie środków budżetowych na fundacje kościelne, to kolejny ciekawy postulat. Z daleka pachnie pewną nierównością. Czym różni się bowiem fundacja prowadzona przez kościelną osobę prawną, która działa np. w obszarze pomocy psychologicznej dla dzieci, od tej, którą prowadzi np. jakaś organizacja pożytku publicznego, działająca w tym samym obszarze? Cel ten sam, inne są podmioty. W tej kwestii należałoby jedynie zadbać o pewną równowagę, pewien umiar – bo i trzeba to niestety przyznać otwarcie były środowiska kościelne, które na bliskich związkach z władzą korzystały. Wcale się zresztą z tym nie kryły. A traciła na tym cała wspólnota. Podobnie traci też na święceniu wszystkiego co się rusza…

Hasła separacji Kościoła i państwa działały w kampanii doskonale. Sam Kościół instytucjonalny niewiele robił, by tą narrację odmienić. Nie miał na to żadnych szans, bo przez lata przymykał oko na partyjne umizgi. Niejednokrotnie robił to bardzo świadomie, innym razem po prostu dawał się cynicznie wykorzystywać politykom, którzy bez oglądania się na innych usiłują wszystkim narzucać swoje zdanie i swój – jedynie słuszny w ich mniemaniu – pogląd. Dziś z wielu stron słyszę, że przyda się Kościołowi lekcja pokory. Może to i racja, ale poza spodziewanym odcięciem części środowisk od państwowej kasy, w temacie ułożenia stosunków państwo – Kościół rewolucji oczekiwać nie należy. Choć merytoryczna debata w wielu obszarach i ich właściwe uregulowanie byłoby bardzo pożądane.

Tomasz Krzyżak – „deon.pl”

Jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". Absolwent kursu „Komunikacja instytucjonalna Kościoła: zarządzanie, relacje i strategia cyfrowa” na papieskim Uniwersytecie Santa Croce w Rzymie. W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"

 

 

1a

 

Polskę czeka długotrwały proces

przezwyciężania głębokich podziałów

 

„Podziały w naszym społeczeństwie są bardzo głębokie, ale nie jest to tylko kwestia tej kampanii. To narastało przez całe lata. A kto nas poskleja? Odpowiedzialność za to powinni wziąć na siebie głównie ci, którzy nas rozkleili i poróżnili” – powiedział Kard. Kazimierz Nycz w wywiadzie, jakiego udzielił Katolickiej Agencji Informacyjnej.

„Podziały w naszym społeczeństwie są bardzo głębokie, ale nie jest to tylko kwestia tej kampanii. To narastało przez całe lata. A kto nas poskleja? Odpowiedzialność za to powinni wziąć na siebie głównie ci, którzy nas rozkleili i poróżnili” – powiedział Kard. Kazimierz Nycz w wywiadzie, jakiego udzielił Katolickiej Agencji Informacyjnej.

Tomasz Królak (KAI): Odetchnął Ksiądz kardynał z ulgą, że wreszcie jesteśmy po wyborach?

Kard. Kazimierz Nycz: Niewątpliwie tak, ale wyłączyłem się kilkanaście dni przed wyborami. Chciałem spokojnie przeżyć te dni, bo rzeczywiście w mediach była to kampania długa, denerwująca i wyczerpująca.

KAI: A jej atmosfera udzieliła się całemu społeczeństwu, prowadząc do ostrych podziałów. Rodzi się więc pytanie: kto nas teraz poskleja?

Podziały są bardzo głębokie, ale nie jest to tylko kwestia tej kampanii. To narastało przez całe lata. A kto nas poskleja? Odpowiedzialność za to powinni wziąć na siebie głównie ci, którzy nas rozkleili i poróżnili. Niech do tego na pierwszym miejscu zabiorą się politycy, a potem ludzie kultury, nauki a więc, w pewnym sensie, przywódcy tego społeczeństwa. Oczywiście Kościół też w ten proces powinien się włączyć. Wszyscy muszą przy tym założyć, że to jest praca na dziesiątki lat.

KAI: Mówi Ksiądz kardynał, że także Kościół proces sklejania powinien wziąć na siebie…

Nie, takich ambicji nie ma. Myślę raczej o współuczestniczeniu w tym procesie.

KAI: : ... ale już od lat stara się to robić, mam wrażenie. Bo były w ostatnich latach ważne głosy Episkopatu, na przykład dokument „Chrześcijański kształt patriotyzmu” z 2017 roku i kilka innych w późniejszych latach. Niestety pozostały one bez echa: nie wydawały szczególnego rezonansu społecznego, nie mówiąc już o wpływie na postawy polityków - stojących co prawda po różnych stronach, ale przyznających się do chrześcijańskiego świata wartości.

Samymi dokumentami niczego się nie osiąga. Dokument rysuje pewne zasady, normy dla jakiegoś zagadnienia czy dziedziny życia. Tak było też z opracowaniem o patriotyzmie, a następnie o ładzie społecznym dla wspólnego dobra, itd. Natomiast za tym muszą pójść działania ludzi – Kościoła i nie tylko Kościoła, żyjących w tym kraju. To nie jest tak, że stu biskupów napisze sobie i podpisze dokument, a nawet pójdzie z tym do 30 tys. księży w Polsce. Jeżeli mówimy o udziale Kościoła w dziele jednania ludzi ze sobą i głoszeniu przykazania prawdziwej miłości, to mamy ileś milionów katolików, z których większość uznaje przecież swój związek z Chrystusem i Kościołem. Niektórzy z nich uznają go bardzo realnie, blisko uczestnicząc w życiu Kościoła: liturgicznym, modlitewnym, charytatywnym. Próbują też przekładać to, o czym mówimy w tej chwili, na życie rodzin – tam się kształtuje prawdziwa postawa jedności i miłości. Natomiast, niestety, wydaje mi się, że ta wielomiesięczna czy wieloletnia kampania spowodowała, że podziały wkradły się także do rodzin.

KAI: Rozmawiamy w Świątyni Opatrzności Bożej – tu są relikwie m.in. Jana Pawła II, „Ojca” Solidarności i kard. Wyszyńskiego, autora ABC Społecznej Krucjaty Miłości. Nie ma Ksiądz poczucia goryczy, że te postaci nie zainspirowały polityków, i tych co uważają się za chrześcijańskich polityków?

Odróżniłbym polityków chrześcijańskich od chrześcijan, którzy wzięli się za politykę. Kogoś, kto naprawdę jest chrześcijaninem i idzie do polityki, nauczanie społeczne Kościoła powinno zainspirować głębiej. Wszyscy zresztą mamy tu coś do zrobienia. Niech więc każdy: biskup, ksiądz, świecki bije się we własne piersi. Z całą pewnością inspiracja ewangeliczna, która jest dla chrześcijanina czymś podstawowym, pozostaje w wielu dziedzinach życia obecna o wiele za słabo. Nie dotyczy to tylko polityki, tutaj widzimy to najostrzej. Polityka w dzisiejszej Polsce (i w ogóle życie społeczne) idzie obok głoszonej przez Kościół nauki o miłości społecznej.

KAI: Tak było, jest i będzie – może tak trzeba do tego podejść?

Nigdy nie będziemy doskonali, to prawda. Ale w tej dziedzinie powinniśmy bardziej wziąć się w garść i pozbierać. I dawać świadectwo temu, że jesteśmy chrześcijanami, że jesteśmy narodem, który przyznaje się do chrześcijaństwa, a kiedyś wydał papieża, na którego przez całe lata się powoływał i wciąż powołuje. Tak, powinniśmy to bardziej pokazywać w naszym życiu.

KAI: Kilkakrotnie w ostatnim czasie w dokumentach Episkopatu podkreślano, że Kościół nie stoi ani po stronie prawicy, ani lewicy, ani nawet centrum, lecz po stronie Ewangelii. Czy wobec tego nie ma Ksiądz wrażenia, że bywały sytuacje, wobec których Kościół powinien był zabrać głos, uwiarygadniając te deklaracje? Myślę choćby o partyjnych przemówieniach polityków podczas wielkich uroczystości religijnych (by o innych sytuacjach już nie wspominać)?

Zanim na to odpowiem, wspomnę o pewnej szerszej sprawie. Każdy człowiek, czy będzie to katolik, czy agnostyk, ma swoje poglądy polityczne i społeczne. Może je także wyrażać – dotyczy to także księdza czy biskupa – i niech każdy sobie te poglądy ma. Ale w wypadku niektórych powołań – a do nich należy powołanie duszpasterzy ale też wasze, dziennikarzy – należy bardzo uważać, żeby swoich prywatnych poglądów nie głosić publicznie, czyli nie wykorzystywać swojej pozycji do narzucania czegokolwiek. Podam przykład. Tuż po ostatnich wyborach spotyka mnie zacny warszawski ksiądz i pyta: czy nasi wygrają? Pytam: proszę księdza, co to znaczy nasi? On oczywiście wiedział, którzy to są dla niego „nasi”, ale nie odpowiedział na moje pytanie, bo wiedział, że przeholował. Mówię wtedy: nie ma „naszych” i „waszych” dla duszpasterza, dla ewangelizującego Kościoła. Wszyscy są nasi, bo jesteśmy dla wszystkich. W czym jest problem? W tym, żeby zachować ową metapolityczność. Jak wiemy, nie jest z tym łatwo. Jeśli wcześniej wspomniałem o biciu się w piersi, to osobiście też bym to zrobił jako biskup i przedstawiciel Kościoła nauczającego. Nie wolno bowiem Kościołowi wiązać się za mocno – czy w ogóle – z jakąś jedną opcją polityczną. Dlatego, że jest dla wszystkich i takie związki czy też przyzwolenie na to, by się dać przywiązać, okazują się potem kosztowne. Bardzo bym chciał, żeby te miesiące kampanii oraz wybory pomogły Kościołowi w Polsce w znalezieniu optymalnego – bo idealnego nigdy nie będzie – miejsca w życiu społecznym. A także by pomogły mu odnaleźć twórczy, inspirujący sposób głoszenia nauki Kościoła na tematy społeczne.

KAI: W ostatnich latach niejednokrotnie przypominano w różnych debatach o tym, że Kościół – zawsze i pod każdą szerokością geograficzną – najbardziej traci wówczas, gdy jest blisko „tronu”. Czy myśli Ksiądz, że ta myśl już w Polsce dojrzała i dzięki temu zostaną wyciągnięte owocne – z perspektywy Ewangelii – wnioski?

Mam nadzieję, że tak. Z tym, że te wnioski nie zostaną wyciągnięte z dnia na dzień. Tego się absolutnie nie spodziewam. Ale myślę, że mówienie na ten temat i konsekwencje tego, co się dzieje w świecie polityki itd. powoli docierają i dotrą do wszystkich odpowiedzialnych. Mam nadzieję, że sobie uświadomimy, że najbardziej wiarygodni w głoszeniu Ewangelii jesteśmy wtedy, kiedy jesteśmy dla wszystkich.

KAI: Mniej więcej dwa lata temu jeden z biskupów wyznał mi w prywatnej rozmowie, że jeżeli po wyborach władza się zmieni, to się dopiero zacznie… W tym sensie, że Kościół słono zapłaci za błędy – popełnione i nie. Tak się stanie?

Nie będę komentował słów żadnego biskupa. Poza tym patrzę na to w wymiarze dłuższym. W ciągu tych trzydziestu paru lat, które minęły od czasu odzyskania wolności, mieliśmy tyle rządów, parlamentów, wyborów… Popatrzmy pozytywnie: ile dobrego stało się w naszym kraju, ile zmieniło się na lepsze. Dostrzegają to zwłaszcza ludzie, którzy przyjeżdżają do Polski po dłuższej nieobecności. Także po tych wyborach nic radykalnie się nie zmieni: ani w kwestii odpowiedzialności za państwo, ani w relacji do Kościoła jako takiego. Życie będzie się toczyło dalej, choć na pewno trochę inaczej. Niewątpliwie natomiast nadeszła sytuacja, żeby pewne rzeczy uporządkować. Także te, o które pan pyta, czyli relacje Kościół-państwo.

KAI: Ale, jeśli dobrze rozumiem, zdaniem Księdza Kardynała nie można mówić o jakiejś nowej sytuacji, nowym kontekście, w którym teraz Kościół będzie funkcjonował i niewiele się tu zmienia.

Nie, tak nie mogę powiedzieć, bo będzie to na pewno sytuacja nowa. Nie chcę tego komentować w aspekcie szczegółowych wyników, tym bardziej, że koalicje będą się tworzyć pewnie ze dwa miesiące. Z pewnością jakaś inna sytuacja z tego się urodzi, ale nie na tyle diametralnie inna, żeby Kościół mógł powiedzieć, że teraz będzie albo tragedia, albo nie wiadomo co. Róbmy to, co do nas należy.

KAI: A tak bardzo konkretnie: nie obawia się Ksiądz liberalizacji prawa dotyczącego aborcji lub zakwestionowania obecności lekcji religii w szkole? I szerzej: że w przestrzeni publicznej nastąpi upowszechnienie aksjologii dalekiej od tej, która promuje Kościół i że odciśnie się to na konkretnych ustawach?

Jeżeli spojrzeć na sprawę w perspektywie ogólniejszej, a więc pewnego zderzenia świata wartości, to na pewno jakieś zmiany czy dyskusje nad nimi mogą nastąpić. Natomiast jeżeli chodzi o sprawy bardziej szczegółowe, na przykład dotyczące ludzkiego życia, to Kościół (także ja osobiście) nie będzie wchodził w zakres polityki, czyli stanowionego prawa. Będzie natomiast głosił naukę o tym, jak jest traktowane życie ludzkie od samego początku do naturalnej śmierci. Niedawno w Warszawie odbyła się konferencja z okazji 45. rocznicy wyboru kard. Wojtyły na papieża. Mówiono o humanizmie w nauczaniu Jana Pawła II. Wybitni uczeni z różnych krajów wskazywali, że jeżeli ten, jak określono, dekadencki świat nie wróci do fundamentów, o których przez prawie 27 lat mówił Jan Paweł II, to będzie miał jeszcze większe kłopoty. Myślę, że w dalszym ciągu odczuwać będziemy zderzenie, jakie w tej dziedzinie występuje między fundamentalnymi wartościami, ale sądzę, że nasze społeczeństwo stać na to, żeby odbyć poważną debatę na temat ważności nauczania religii jako przedmiotu szkolnego, bo jest on w całej Europie! Wszyscy bowiem wychodzą z założenia, że dla zrozumienia świata i chrześcijańskiej Europy taka lekcja jest konieczna. Nie wierzę w to, że jakikolwiek przyszły rząd tak łatwo i szybko zdecyduje, żeby Kościół zamknąć do getta i salek parafialnych. To już było za komuny i myślę, że nam to wystarczy. Natomiast obecność lekcji religii, tak jak ma to miejsce we Włoszech czy Niemczech, lekcji bardziej o religii niż religii jako takiej, jest według mnie czymś wręcz koniecznym. Jeśli chodzi o aborcję, to Kościół nie przestanie głosić nauki o ludzkim życiu, o godności życia ludzkiego, godności dziecka poczętego. Będzie więc przestrzegał przed tym wszystkim, co prowadzi do instrumentalnego traktowania życia, czy to u jego początku, czy też u kresu.

KAI: Ale to głoszenie będzie chyba coraz trudniejsze. Rdzeń części środowisk, które – najprawdopodobniej – będą rządziły, tworzony jest przez ludzi, którzy deklarując onegdaj przywiązanie do chrześcijańskiej aksjologii, dziś na sztandarach umieścili hasła z chrześcijaństwem sprzeczne, jak legalna aborcja do 12. tygodnia ciąży albo też referendum w sprawie aborcji. Fakt, że na te ugrupowania zagłosowało blisko 10 milionów osób dobitnie chyba pokazuje zmianę polskiego społeczeństwa?

To prawda. Ale trzeba też mieć świadomość, że pomiędzy tym, co mówi się w kampanii wyborczej – zarówno w kwestiach ideowych, jak gospodarczych czy innych – a tym, co się potem uda zrealizować, gdy dojdzie się do władzy i widzi realia, którym trzeba sprostać, wypełniając przy tym prawo – różnica jest bardzo duża. Myślę, że wiele rzeczy w kampanii wypowiadanych jest po prostu na wyrost. Trzeba założyć, że ktokolwiek stworzy w Polsce rząd, będzie miał także etyczny słuch społeczny. Dajmy ludziom szansę i patrzmy w przyszłość z nadzieją, wynikającą choćby z chrześcijaństwa.

KAI: Czy jednak fakt, że wiele milionów Polaków oddało swój głos na ugrupowania, które – bardziej czy mniej otwarcie – zapowiadały działania kontestujące nie tylko nauczanie Kościoła, ale właściwie antyhumanistyczne, nie stanowi wyzwania dla Kościoła, także jako całej wspólnoty?

Przejmuje mnie to, bo w tej dziedzinie rzeczywiście widać niespójność w myśleniu ludzi. Nie widać zaś tego, co powinno zaistnieć w życiu człowieka, który jako polityk chce realizować nie dekret biskupów, lecz wskazania Ewangelii, bo jest dla niego inspiracją. Oczywiście tu, na ziemi, dopóki żyjemy, nigdy nie znajdziemy idealnych rozwiązań prawnych, takich, które by „pasowały” do społecznego nauczania Kościoła. Określając rolę polityka, który inspiruje się wartościami chrześcijańskimi, Jan Paweł II uczył nas, że w sytuacji, w której taki polityk nie może osiągnąć optimum, powinien dążyć do tego, żeby zrobić krok naprzód, istotnie ulepszający formułę. Jeśli chodzi o aborcję, zawsze pozostaje sumienie człowieka: sumienie matki, sumienie ojca, który ją wspomaga. Nikt nikomu żadnym prawem czy dekretem nie może nakazać aborcji i pozbawienia dziecka życia.

KAI: Czy nie uważa Ksiądz, że ten zmieniający się co do deklarowanych wartości kontekst społeczny i – jak można się spodziewać – polityczny, może okazać się dla wspólnoty Kościoła czymś sprzyjającym? W tym sensie, że skłoni do głębszej refleksji o odpowiedzialności chrześcijanina lub ukaże wartość świadectwa w innym, mniej przyjaznym świecie?

Może sprzyjać sile świadectwa, to na pewno. Bo łatwiej mieć „oparcie” w systemie, który nas zabezpiecza (lub udaje, że zabezpiecza, bo różnie z tym bywa). Myślę, że Kościołowi nie zawsze jest najlepiej wtedy, kiedy jest mu za dobrze. Kościół zawsze jest posłany – przypomina nam o tym Franciszek, mówiąc o ewangelizacji, a teraz podkreśla się to na Synodzie. Kościół jest przede wszystkim do ewangelizacji, do głoszenia Ewangelii, pomimo iż bywa „znakiem sprzeciwu”: kiedyś w obliczu komunizmu, a teraz – laickiego świata. Wiemy jednak doskonale, że tam, gdzie chodzi o wierność Ewangelii, zawsze było męczeństwo, czyli świadectwo.

KAI: Wydaje się, że osoby, które z powodów bardziej czy mniej uzasadnionych odsunęły się od Kościoła, powinny odzyskać przekonanie, że jest on miejscem przyjaznym do zadawania ważnych i najważniejszych pytań. Że po prostu chce pomóc każdemu w zbliżaniu się do prawdy i sensu, nie myśląc o jakichkolwiek innych korzyściach.

Jeżeli wszyscy, którzy tworzymy Kościół, od góry do dołu, troszkę się nawrócimy na taką właśnie misję Kościoła, to będziemy potrafili to zrobić. Po drugiej stronie są środowiska krzykliwe wobec Kościoła, sprowadzające pewne rzeczy do jakichś wąskich aspektów i wychodzące z tym na ulice. Ale wybory pokazały, że ten radykalny antyklerykalizm nie znalazł jakiegoś wielkiego wyrazu.

KAI: Czy w obecnej sytuacji, kiedy podziały są tak głębokie, nie należałoby bardzo mocno postawić na kontynuację ważnej inicjatywy Benedykta XVI zwanej „Dziedzińcem pogan”? Kilka lat temu Ksiądz Kardynał zorganizował zresztą u siebie taki „Dziedziniec dialogu”, ale dziś wspominana tu potrzeba „sklejania” narzuca się chyba jeszcze bardziej dramatycznie?

Absolutnie się z tym zgadzam. Wręcz marzę o takim Kościele, który umie i chce z ludźmi rozmawiać. Jest świadomy, do kogo idzie i z kim rozmawia, ale czyni to a przy tym potrafi zrozumieć argumenty drugiej strony. Myślę, że ludzie takiego dialogu potrzebują. Z perspektywy Kościoła byłby to rodzaj preewangelizacji, patrząc zaś od strony świeckiej, Kościół mógłby wypełnić pracę owego sklejania. Bardzo dziś tego potrzeba.

 

 

2a

 

Pod hasłem "Misje sercem Kościoła"

odbędzie się w niedzielę Światowy Dzień Misyjny

 

22 października 2023 r., pod hasłem "Misje sercem Kościoła" będziemy obchodzić Światowy Dzień Misyjny nazywany również Niedzielą Misyjną. Jest to święto patronalne Papieskich Dzieł Misyjnych.

Niedziela Misyjna i następujący po niej Tydzień Misyjny jest szczególnym czasem modlitwy za misjonarzy i wspierania terytoriów misyjnych na całym świecie. Jako Papieskie Dzieła Misyjne pragniemy, aby każdy człowiek zagubiony, poszukujący, ubogi i potrzebujący mógł doświadczyć Bożej miłości.

Historia Dzieł Misyjnych

Dzieła Misyjne powstały na początku XIX wieku. W latach dwudziestych XX w. zostały uznane za "papieskie" i zajmują dziś centralne miejsce we współpracy misyjnej. Ich celem jest budzenie świadomości misyjnej.

Światowy Dzień Misyjny został ustanowiony 14 kwietnia 1926 r. przez papieża Piusa XI i każdego roku we wszystkich diecezjach i parafiach na świecie jest obchodzony

w przedostatnią niedzielę października. Dzień ten jest również świętem patronalnym Papieskich Dzieł Misyjnych, a szczególnie Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary. W Polsce Światowy Dzień Misyjny, zwany również Niedzielą Misyjną, przedłuża się na cały tydzień. W tym roku będzie obchodzony po raz 97.

Z okazji Światowego Dnia Misyjnego wydawane są orędzia misyjne. Ukazują się regularnie od pontyfikatu Pawła VI.

Bilans Niedzieli Misyjnej z 2022 roku

Ofiary składane na tacę w Światowy Dzień Misyjny we wszystkich parafiach świata, również tych najbiedniejszych, tworzą Fundusz Solidarności Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary.

Z tych środków utrzymywani są księża i katechiści pracujący na terenach misyjnych, zarówno misjonarze pochodzący z Europy, w tym również z Polski, jak i miejscowi kapłani. Z tej pomocy korzystają ci, którzy pracują na obszarach podlegających Dykasterii ds. Ewangelizacji, z których pochodzą prośby w formie projektów o pomoc finansową kierowane do Sekretariatu Generalnego Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary w Rzymie. Dotyczą one najczęściej pomocy przy budowie lub remoncie kościoła. Specjalna komisja przydziela kraje, które mają opłacić zatwierdzone projekty.

Realizowane projekty mogą mieć charakter: pomocy zwyczajnej, obejmującej m.in. działania o charakterze administracyjnym; pomocy dla katechistów, dotyczącej formacji oraz prowadzonej przez nich działalności wspierania misjonarzy; pomocy nadzwyczajnej, dotyczącej budowy świątyń czy budynków na użytek działalności parafialnej oraz misyjnej.

Papieskie Dzieła Misyjne w Polsce w roku 2023 sfinansowały projekty na kwotę ponad 1 miliona dolarów, z czego ponad 740 tys. dolarów przeznaczono na projekty o różnym charakterze, realizowane w trzech krajach: Tanzanii, Tajwanie, Kazachstanie. Blisko 66 tys. dolarów przekazano na utrzymanie domów studenckich w Rzymie dla kleryków misyjnych i sióstr zakonnych, a niemal 200 tys. dolarów na funkcjonowanie sekretariatu generalnego w Rzymie.

Papieskie Dzieła Misyjne w Polsce / tk


 

11

 

Podatek

Bóg posługuje się zarówno Dawidem, jak i pogańskim władcą Cyrusem. Władze państwowe są w jego ręku (Izajasz). W Ewangelii Jezus błogosławi podatek płacony państwowej władzy. Dodajmy, szanuje przy tym układ polityczny i uznaje prawo do podatku okupanta rzymskiego. Patrioci mieli o to do Niego pretensje. Szukali argumentu, aby Go zniszczyć. Chcieli udowodnić, że nie jest dobrym patriotą. A Jezus, wiedząc o tym, przybija pieczątkę pod prawem do podatku, i to nawet okupanta.

Równocześnie, wykorzystując ten mechanizm życia społecznego i gospodarczego, przypomina, że właściwe podejście do państwowych podatków jest zależne od podatku, jaki człowiek płaci Bogu. Ten podatek jest bowiem tysiące razy ważniejszy od podatku państwowego. Państwowy staje się zrozumiały, jeśli uznamy prawo Boga do podatku i sprawiedliwie go płacimy.

Istnieją podatki niesprawiedliwe według naszych mniemań. Istnieją władze, które nie posiadają prawa do ściągania podatku. Istnieją przekręty przy ustanawianiu wysokości podatku i przy jego płaceniu. Z tego labiryntu nie ma wyjścia, ponieważ jedna nieuczciwość pociąga za sobą następną. Jezus nie wdaje się w dyskusje na temat uczciwości podatku państwowego. On wzywa do spłacenia podatku wobec Boga. Jeśli to zostanie uczynione w sumieniu zgodnie ze sprawiedliwością, to wyjście z labiryntu otworzy się samo. Człowiek sprawiedliwy wobec Boga jest sprawiedliwy zawsze i wszędzie. Uczeń Jezusa jako obywatel jest wezwany do świadectwa uczciwości.

ks. Edward Staniek – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

12

 

Oddać światu i Bogu

„Pochwycić Jezusa w mowie” nie jest łatwo. A taki zamiar mają faryzeusze. Naiwni faryzeusze. Wyrafinowani, wysublimowani, albo tak im się tylko wydaje. Ale im bardziej tak myślą, tym bardziej grzeszą naiwnością.

Jezusa nie da się „pochwycić w mowie”, bo Jezus mówi rzeczy prawdziwe i mądre. Bywa, że rewolucyjne dla faryzejskich przyzwyczajeń, mrzonek i bajań. Ale zawsze piękne. Faryzeusze nie lubią piękna. A jeszcze bardziej nie lubią przyjemności i zabawy. Lubią tylko rzeczy poważne, najlepiej śmiertelnie poważne. Lubią wyniosłość – w wyniosłości znajdują schronienie; majestat – bo w swym majestacie mogą demonstrować obrażenie majestatu; zaszczytne miejsca – z nich nie tyle coś widać, co jest się widocznym; urodziwe szaty – nie dla ich miękkości, ale żeby się pokazać. Nie lubią opowieści o ptakach, liliach polnych, figach… zwłaszcza z makiem. Nie lubią śmiechu. Jak mogli chcieć pochwycić Jezusa w mowie?! Śmieszni. Ale groźni. Mogą przyprawić o śmierć. Sprowadzają śmierć.

Czy można płacić podatek Cezarowi? Czy można światu oddać to, co należy do świata? Nie tylko można, ale i należy. I nie jest to jedynie obowiązek, ale też satysfakcja i radość.

Czy jesteśmy coś winni światu? Tyle samo, ile od świata otrzymujemy, ile ze świata bierzemy. A bierzemy dużo i pełnymi garściami: wiedzę, rozumienie, umiejętności, materię, kolory, zapachy i dźwięki. Chleb, wino i kamienie do budowy domów i mostów. Tylko faryzeuszom się wydaje, że świat jest im niepotrzebny, że można wynosić się ponad świat, że można żyć w wyimaginowanym, oderwanym od świata swoim świecie. Faryzejskim świecie. W faryzejskim świecie są tylko buta i pogarda.

W normalnym świecie wszystko jest dobre. Tylko pożądliwość oczu, pożądliwość ciała i pycha żywota nie są dobre. Ale one nie są w świecie. One są w środku, w człowieku. „Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą […] pycha, głupota” (Mk 7,20nn). Nie świat jest temu winien, ale my, każdy z nas. To nie świat nas prześladuje. To my niszczymy świat pożądliwością, pychą i głupotą.

 

 

13

 

Roztropność zawsze w cenie

Jakże w obecnych czasach ważne jest zdanie Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22). I bynajmniej nie chodzi tu tylko o politykę i relację prawa Bożego do prawa państwowego, ale o ważną (a niestety nie tak często spotykaną) cnotę, jaką jest roztropność. Trzeba nam dziś pochylić się nad nią, by zrozumieć, czym ona jest i jak jej nie stracić.

Katechizm Kościoła katolickiego podaje, że

roztropność jest cnotą, która uzdalnia rozum praktyczny do rozeznawania w każdej okoliczności naszego prawdziwego dobra i do wyboru właściwych środków do jego pełnienia. (...) Roztropność jest «prawą zasadą działania», jak za Arystotelesem pisze św. Tomasz. Nie należy jej mylić ani z nieśmiałością czy strachem, ani z dwulicowością czy udawaniem. Jest nazywana auriga virtutum (woźnicą cnót): kieruje ona innymi cnotami, wskazując im zasadę i miarę. Roztropność kieruje bezpośrednio sądem sumienia. Człowiek roztropny decyduje o swoim postępowaniu i porządkuje je, kierując się tym sądem. Dzięki tej cnocie bezbłędnie stosujemy zasady moralne do poszczególnych przypadków i przezwyciężamy wątpliwości odnośnie do dobra, które należy czynić, i zła, którego należy unikać (KKK 1806).

W Piśmie Świętym najszersze znaczenie słowa roztropność pokrywa się często z pojęciem „mądrość”. Stanowią one przeciwieństwo „głupoty grzesznika” wybierającego takie środki, które mogą ostatecznie spowodować jego wieczne nieszczęście. Roztropność jest darem Bożym dającym człowiekowi światło i moc do szukania swego zbawienia w miłości Boga oraz do rozważania i umiłowania wszystkiego w świetle miłości Boga. Roztropność jest wyrazem duchowej dojrzałości człowieka, bowiem w niej przejawia się jego życiowa mądrość. Roztropność jako mądrość życiowa nie jest wiedzą czysto teoretyczną czy specjalistyczną. Czynnik intelektualny jest w niej istotny, ale nie dotyczy on oderwanej wiedzy o świecie i ludziach. W roztropności chodzi o umiejętność, a więc zdolność do działania.

Musimy także pamiętać, że człowieka roztropnego (czyli mądrego) charakteryzuje przenikliwość i przewidywanie. Nie ocenia on z pozorów, powierzchownie i pochopnie, ale wielostronnie, gruntownie i rozważnie, umiejętnie korzystając z życiowych doświadczeń. Konieczne jest także przewidywanie, czyli uprzedzanie myślą przyszłych wydarzeń, zwłaszcza niepożądanych i niezamierzonych skutków własnych decyzji. Przewidując niepomyślne konsekwencje, człowiek roztropny umie się przed nimi zabezpieczyć i uchronić.

Pochylając się dziś nad cnotą roztropności, musimy także pamiętać, że mądrości życiowej nie odrzucił w swej nauce także Jezus. Przeciwnie, cenił ją i polecał jako wartość istotną w życiu. Wystarczy tu wspomnieć przypowieść o pannach roztropnych i nierozsądnych (Mt 25), o budowniczym wieży (Łk 14) czy o nieuczciwym rządcy (Łk 16). A także o roztropności świadczą dzisiejsze genialne słowa skierowane do tych, którzy chcieli „pochwycić Jezusa w mowie” (Mt 22). Odpowiedzi Chrystusa, ta z dzisiejszej Ewangelii i te dawane napotkanym ludziom, były pełne mądrości życiowej i roztropności.

Niestety, roztropność można w sobie „likwidować” poprzez kilka wad – wykroczeń. Najpierw może to być lekkomyślność polegająca na braku dostatecznego namysłu przed podjęciem działania i doborem środków zmierzających do osiągnięcia celu. Człowiek lekkomyślny decyduje i działa pochopnie bez odwołania się do własnych doświadczeń lub cudzej rady.

Brak roztropności ujawnia się również przez niestałość, czyli rezygnację bez wystarczającego motywu z czynności, która została już w sposób dojrzały rozważona i wybrana. Niestałość może się także przejawiać w postaci wahań i rażącego braku stanowczości przy dokonywaniu konkretnych wyborów.

Grzechem przeciw roztropności jest też cwaniactwo. Ludzie posiadający tę cechę, a nazywamy ich często spryciarzami, są bystrzy i inteligentni. Potrafią osiągać zyski, wykorzystując cudzą naiwność, niedbalstwo lub niewiedzę. Działania ich są często nieuczciwe. Najgorsze, że wielu uważa ich za mądrych i roztropnych.

Na koniec warto powiedzieć o jeszcze jednym rodzaju grzechu przeciw roztropności, chodzi o tzw. roztropność doczesną. Jest to postawa polegająca na niewłaściwym ustawieniu w życiu hierarchii wartości, głównie zaś na przesadnej trosce doczesnej oraz na niepohamowanym ubieganiu się o dobra materialne.

Znany francuski malarz kubista Georges Braque (1882–1963), autor obrazu Skrzypce i dzban, napisał w swoim pamiętniku, że „znacznie łatwiej zachować przez całe życie wierność sercu niż rozsądkowi”. Często jesteśmy nękani uczuciowymi rozterkami, nastrojami i układami. Wybory pod wpływem takich czynników muszą stawać się nieroztropnymi wyborami. Warto więc dzisiaj przyglądnąć się bliżej roztropnym słowom Chrystusa, który bez względu na okoliczności opowiada się za prawdą.

W kontekście postawy Jezusa z dzisiejszej Ewangelii zapytaj siebie: Czy jestem roztropny?

ks. Janusz Mastalski – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

14

 

Świętość ze słowa Bożego

Mówi Bóg ustami proroka Izajasza: „Ja mocno ująłem go za prawicę, aby ujarzmić przed nim narody”. Dość dziwne słowa dotyczące pogańskiego króla Cyrusa – Bóg obwieszcza swe błogosławieństwo dla poganina? Otóż w historii zbawienia ten król, u szczytu swej potęgi, za natchnieniem Bożym pozwolił Izraelitom na powrót z niewoli babilońskiej i wsparł odbudowę Jerozolimy. Pan Bóg posłużył się pogańskim królem dla przeprowadzenia swej woli wybawienia narodu wybranego, chwilowo skazanego na niewolę...

Święty papież Jan Paweł II nie stronił od spotkań z tymi, którzy chcieli tego spotkania, choć w oczach pobożnych zdawać się mogło, że to bardzo nieroztropne posunięcie, bo jak tu rozmawiać z przywódcami komunistycznymi, którzy mają na sumieniu cierpienie i śmierć wielu obywateli domagających się wolności i sprawiedliwości. Jednak te spotkania często były jakąś iskrą nadziei na poprawę sytuacji ludzi pod rządami tychże oficjeli, a nawet okazją do podejmowania decyzji o odwiedzinach kraju, co zawsze bywało impulsem do pozytywnych przemian... Papież zanurzony w modlitwie widział więcej i dalej niż krótkowzroczni krytycy upraszczający jego postępowanie...

Dzisiejszy psalm chwali Boga pośród wszystkich narodów – a więc tych pobożnych i tych bezbożnych. Psalmista daje świadectwo swej wiary w uwielbieniu Boga, do czego wzywa wszystkich słuchaczy niezależnie od pochodzenia! Czyż nie podobnie wyglądał ewangelizacyjny zapał apostolskich podróży św. Jana Pawła II? Spotykał się z wiernymi na modlitwie, ale i ze wszystkimi ludźmi dobrej woli, którzy byli gotowi słuchać. Były też przypadki przemawiania do innowierców, w duchu wspólnego wysiłku budowania kultury prawdziwie ludzkiej, czy choćby wezwanie do wspólnego błagania Boga podczas międzyreligijnych spotkań w Asyżu.

Pochylając się nad przesłaniem drugiego czytania tej Mszy Świętej, dostrzegamy wdzięczność Pawła Apostoła za wiarę, miłość i nadzieję, jaką żywi Kościół w Tesalonikach. Głosząc Dobrą Nowinę i zakładając nowe wspólnoty, apostoł cieszy się, słysząc o ich aktywnym przeżywaniu wiary. Radość bowiem apostoła to żywy Kościół, wspólnota ożywiana obecnością Boga. W modlitwie apostoła konkretna wspólnota ma swoje miejsce, co wynika z więzów wiary, nadziei i miłości. Dokładnie tę samą apostolską postawę widać było w życiu słowiańskiego biskupa Rzymu. Wizytował konkretne parafie, spotykał konkretne wspólnoty ludzi wierzących, więcej – jako papież odwiedzał konkretne Kościoły lokalne, starając się przy tym przemawiać w języku odwiedzanych wspólnot, aby dać wyraz radości wiary i owej duchowej łączności, jaka łączyła serce Ojca Świętego w geografii modlitwy wszystkich kontynentów!

I w końcu Jezusowa postawa z Ewangelii – zdroworozsądkowe podejście do ważkiej sprawy: „Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. Trzeba wyraźnie rozgraniczyć porządki spraw i dbać o ich realizację. Na myśl nasuwa się w tym miejscu porównanie z tą sceną ewangeliczną sytuacji, jaka miała miejsce podczas pierwszej wizyty Jana Pawła II w Meksyku. Otóż konstytucja zabraniała duchownym występować publicznie poza obszarem świątyni w stroju duchownym. Za nieprzestrzeganie tego przepisu groziła kara grzywny. Wiadomo, że Ojciec Święty podczas każdej podróży apostolskiej poruszał się w swej białej sutannie i w tamtym miejscu nie było inaczej, za co później przyszło uiścić stosowną karę. Co boskie – Bogu, co cesarskie – cesarzowi.

Cztery lekcje związane z praktykowaniem wiary płyną z dzisiejszej liturgii słowa: podporządkowanie się Bożym zamysłom, które sięgają dużo dalej niż wyobraźnia człowieka; pociąganie swoim przykładem do uwielbiania Boga; radość z postępów w wierze bliźnich; roztropne postrzeganie rzeczywistości w jej różnych wymiarach... Jakie bogactwo podaje nam Pan Bóg na ścieżkach nowego tygodnia? Czy będziemy potrafili z tego skarbca Bożego słowa skorzystać? Święty Jan Paweł II potrafił – słuchał w liturgii tego samego słowa Bożego, które słyszymy my, rozważał je i brał sobie do serca, co pozwoliło mu przemieniać życie na bardziej Boże, bardziej święte. Niech i nam tej refleksji nie zabraknie – pomoc Bóg daje jednakową, tylko nie każdy jednakowo z tej pomocy pragnie skorzystać na drodze zbawienia. Ciesząc się świętością innych, sami chciejmy zadbać o nasze święte postępowanie w świetle Ewangelii.

ks. Dawid Leśniak – „Ekspres Homiletyczny”

 

 

15

 

Franciszek: bądźmy bliźnimi wszystkich migrantów i uchodźców

Prośmy Pana o łaskę, aby uczynił nas bliźnimi wszystkich migrantów i uchodźców, którzy pukają do naszych drzwi – wezwał papież Franciszek podczas modlitwy za migrantów i uchodźców. Odbyła się ona na placu św. Piotra w Watykanie przy rzeźbie przedstawiającej barkę pełną uchodźców.

Nigdy nie będziemy dość wdzięczni św. Łukaszowi za przekazanie nam tej przypowieści Pana (por. Łk 10, 25-37). Znajduje się ona również w sercu encykliki Fratelli tutti, ponieważ jest jakimś kluczem, powiedziałbym właściwym kluczem, żeby przejść od zamknięcia jednego świata do świata otwartego, od świata w stanie wojny do pokoju innego świata. Dzisiejszego wieczoru słuchaliśmy jej myśląc o migrantach, których widzimy przedstawionych w tej wielkiej rzeźbie: o mężczyznach i kobietach w każdym wieku i różnego pochodzenia; a pośród nich są aniołowie, którzy ich prowadzą.

Droga która prowadziła z Jerozolimy do Jerycha nie była bezpiecznym szlakiem, podobnie jak dzisiaj nie jest nim wiele szlaków migracyjnych, które przecinają pustynie, lasy, rzeki, morza. Iluż braci i sióstr znajduje się dziś w takim samym stanie, jak podróżnik z przypowieści? Wielu! Iluż z nich jest okradanych, odzieranych i bitych podczas drogi? Wyruszają oszukani przez pozbawionych skrupułów handlarzy. Następnie są sprzedawani jako towar wymienny. Są porywani, więzieni, wyzyskiwani i zniewalani. Są poniżani, torturowani, gwałceni. A wielu, wielu z nich umiera, nie docierając do celu. Szlaki migracyjne naszych czasów pełne są poranionych mężczyzn i kobiet pozostawionych na pół umarłych, pełne braci i sióstr, których cierpienie woła o pomstę do nieba. Często są to osoby uciekające przed wojną i terroryzmem, jak to niestety widzimy w tych dniach.

Również dzisiaj, podobnie jak wówczas, są tacy, którzy widzą i przechodzą dalej, z pewnością dając sobie dobrą wymówkę, a w rzeczywistości z powodu egoizmu, obojętności, strachu. Taka jest prawda. Co natomiast mówi Ewangelia o owym Samarytaninie? Powiada, że zobaczył on tego rannego człowieka i ulitował się nad nim (w. 33). Oto klucz. Współczucie jest znakiem Boga w naszym sercu. Bożym stylem jest bliskość, współczucie i czułość: to jest Boży styl. A współczucie jest znakiem Boga w naszym sercu. Oto klucz. Oto punkt zwrotny. Istotnie, od tej chwili życie owego zranionego człowieka zaczyna się podnosić dzięki temu obcemu, który zachował się jak brat. W ten sposób owocem jest nie tylko dobry uczynek pomocy, owocem jest braterstwo.

Podobnie jak dobry Samarytanin, jesteśmy wezwani, żeby stać się bliźnimi wszystkich współczesnych podróżnych, aby ratować ich życie, leczyć ich rany, koić ich cierpienie. Dla wielu, niestety, jest już za późno i jedyne, co możemy zrobić, to płakać nad ich grobami, o ile je mają, lub Morze Śródziemne stało się grobem. Ale Pan zna oblicze każdego z nich i o nim nie zapomina.

Dobry Samarytanin nie ogranicza się do ratowania ubogiego podróżnego na drodze. Wsadził go na swoje juczne zwierzę, zabrał do gospody i zatroszczył się o niego. Tutaj możemy znaleźć znaczenie czterech czasowników, które podsumowują nasze działania wobec migrantów: przyjmować, chronić, promować i integrować. Migrantów należy przyjmować, chronić, promować i integrować. Chodzi o odpowiedzialność długoterminową, ponieważ dobry Samarytanin jest zaangażowany zarówno w drogę wyjścia, jak i powrotu. Dlatego ważne jest odpowiednie przygotowanie się na wyzwania dzisiejszych migracji, rozumiejąc ich kwestie krytyczne, ale także szanse, jakie oferują, w celu rozwoju bardziej integracyjnych, piękniejszych i bardziej pokojowych społeczeństw.

Pozwolę sobie podkreślić pilność innego działania, które nie zostało rozważone w przypowieści. Wszyscy musimy starać się uczynić drogę bezpieczniejszą, aby dzisiejsi podróżni nie padali ofiarą zbójców. Konieczne jest zwielokrotnienie wysiłków w walce z siatkami przestępczymi, które zarabiają na marzeniach migrantów. Ale równie konieczne jest wskazanie bezpieczniejszych dróg. W tym celu należy podjąć wysiłki w celu rozszerzenia regularnych kanałów migracji. W aktualnym scenariuszu światowym oczywiste jest, jak bardzo konieczne jest nawiązanie dialogu między polityką demograficzną i gospodarczą a polityką migracyjną, z korzyścią dla wszystkich zaangażowanych osób, nie zapominając o tym, by w centrum uwagi znaleźli się najbardziej bezbronni. Konieczne jest również promowanie wspólnego i współodpowiedzialnego podejścia do zarządzania przepływami migracyjnymi, które prawdopodobnie wzrosną w nadchodzących latach.

Przyjmowanie, ochrona, promowanie i integrowanie: oto praca, którą musimy wykonać.

Prośmy Pana o łaskę, aby uczynił nas bliźnimi wszystkich migrantów i uchodźców, którzy pukają do naszych drzwi, ponieważ dzisiaj „każdy, kto nie jest bandytą, i każdy, kto nie przechodzi obok, jest albo ranny, albo niesie na swych ramionach jakiegoś rannego” (Fratelli tutti, 70).

A teraz pozostańmy krótką chwilę w milczeniu, wspominając tych wszystkich, którym się nie udało, którzy stracili życie na różnych szlakach migracyjnych, a także tych, którzy zostali wykorzystani, zniewoleni.

st (KAI) / Watykan

 

 

16

 

Czemuż by nie

Odpowiedzialność: bo to my jesteśmy gwarantem pomyślności innych.

Szpitalna przychodnia, opieka świąteczna, późne popołudnie. Cała kolejka gratuluje dziewczynce, że u lekarza była taka dzielna. Jej łzy jeszcze schnące na buzi, jej nieśmiały uśmiech. Stłoczeni w małej poczekalni, zmęczeni czekaniem i bólem, czujemy się nagle jakoś lżejsi. Tak jakby ten okruch dobroci podarowany dziecku, którego pewnie nigdy już nie spotkamy, nam dał o wiele więcej niż my daliśmy jemu.

Tak więc jednak czasami się da: nie widzieć w innym wroga, współzawodnika, przeszkody do realizacji własnych celów. Nie wiem, czy nie jest tak, że dopiero czyjaś całkowita bezradność otwiera w nas te pokłady wrażliwości. Tak jakby spotkanie ze słabym umożliwiało zaistnienie jakiegoś dobra w nas. Tego czy tamtego byśmy nie mieli, nie wiedzieli, nie umieli – gdyby nie ona czy on. Drugi człowiek jako gwarant, że nam będzie lepiej, i to w sposób zupełnie nieoczywisty.

Ta nieoczywistość zresztą przejawia się w wielu różnych sytuacjach, tych z życia wziętych. Zazwyczaj na przykład ustawiamy się w kolejkach, kasujemy bilety, wypełniamy rubryki, załatwiamy to czy tamto jak przystało na zaradnych – i wyciągamy ręce po to, co słusznie nam się za ten „wkład własny” należy teraz i tutaj. Wklepanie swoich danych w komputer nie oznacza jednak przecież automatycznie, że otrzymamy w zamian towar czy usługę. To nie jest działanie magiczne: po drugiej stronie musi stanąć drugi człowiek. Konkretny, umiejętny, życzliwy. Jeżeli go tam nie będzie – to możemy domagać się swego nie wiadomo jak długo. Na nic. To drugi człowiek jest gwarantem, że wszystko potoczy się dla nas lepiej. Odpowiedzialność: bo to my jesteśmy gwarantem pomyślności innych.

Tę obecność innych zauważamy przeważnie w przypadku ich nieobecności. Oto nasze życie było dotąd pełne przywilejów, które traktowaliśmy jak oczywistość – a tu naraz, bach, nie ma. Nie ma kogoś – więc nie ma czegoś: z nami, dla nas. Bolesne doświadczenie. Nawet bardzo. Czy uczące? Zmieniające kąt spojrzenia?

Nasza zgoda na drugiego. Całkowita. Totalna. Pytanie: co mogę dla ciebie zrobić? Choć taki powykrzywiany mi się wydajesz, odmienny. Sentymenty na bok. Precz komentarze, opinie, osąd. Co ja mogę dla ciebie zrobić? Co zrobimy, by żyło się lepiej? Nam wszystkim.

 

 

17

 

Kościół dwóch prędkości

Dlaczego nie zauważamy i nie doceniamy pozornie małych rzeczy dziejących się w głębi Kościoła? Dlaczego wciąż jesteśmy przywiązani do wielkich liczb i ekscytujemy się tym, co małe i złe, kompletnie ignorując to, co też małe i dobre? Przykładem są kościelne wydarzenia z udziałem młodych, pierwsze na liście spraw ignorowanych przez wszystkich płaczących nad losem walącego się według nich Kościoła. A to właśnie one są składową paliwa nadającego Kościołowi tę drugą, zwycięską prędkość.

Być może rzecz jest w tym, że narrację o Kościele w pewnym sensie zawłaszczyły media. I wcale nie chodzi mi o ich antykościelność: po prostu o ich istnienie i zasadę działania, którą mocno zmieniła najpierw tabloidyzacja, a potem ogromny wpływ mediów społecznościowych na świat. Nie da się ukryć, że to wciąż media nam opowiadają świat, a opowiadają go tak, jak się sprzeda i poniesie; a ponieważ sprzedaje się i niesie przede wszystkim skandal, sensacja i emocje, takie są medialne opowieści o Kościele.

Wyłania się z tych narracji przede wszystkim Kościół pierwszej prędkości, sunący powoli jak limuzyna, kojarzący się przede wszystkim z hierarchią duchownych, z opieszałością, z pewnym oderwaniem od zwykłej ludzkiej codzienności, z powtarzaniem wielkich słów, które dawno zamieniły się w slogany, z opóźnioną reakcją na niemal wszystko, co reakcji wymaga. Jest w tym kościele „stary” język komunikacji, są skandale, szoki i niedowierzania, są lecące na łeb na szyję statystyki, które czarno na białym dowodzą, że jest źle i będzie jeszcze gorzej, że ludzie nie tyle są przeciw, co ich ta rzeczywistość po prostu nie obchodzi. Młodzi uciekają z religii, nie wypełniają seminaryjnych przybytków formacyjnych, szukają czego innego i gdzie indziej. Ludzie w sile wieku szukają wsparcia, szczęścia i mocy w innych źródłach niż Pismo Święte i Eucharystia. A Kościół tak sobie jeszcze płynie, jakby siłą rozpędu albo siłą tych rozpaczliwych ruchów kilku ostatnich, wciąż zdeterminowanych wioślarzy.

I można w taki Kościół uwierzyć. Naprawdę można. Zwłaszcza, gdy się na żywo i na bieżąco nie ogląda żadnej dynamicznej wspólnoty. Wyścig trwa, a Kościół zwalnia, coś mu tu zgrzyta, tam piszczy, zaczyna wlec się w ogonie i prognozy są takie, że nawet z tego ogona wkrótce wypadnie. Co więcej – przeciwstawia się temu obrazkowi inny: „nowoczesną” wersję Kościoła, w najgorszym znaczeniu słowa „nowoczesność”, która na ogół oznacza rezygnację z mądrze ustalonych zasad i zero wynikających z Ewangelii obowiązków, zwłaszcza moralnych, a furorę robią źle rozumiane wolność i miłosierdzie. I kapłaństwo kobiet, oczywiście. A cichą boginią staje się statystyka.

I to właśnie jej oddają hołd największe media, ze statystycznych tabelek wyciągając wszystko, co nie jest w normie. Najlepiej, gdy nie jest w normie in minus - jak jeden z trzydziestu tysięcy księży, który urządził sobie wieczór seksu z dwoma innymi panami. Gdyby jednak ten sam ksiądz owych dwóch panów zaprosił na adorację, na której przez całą noc śpiewaliby pobożne hymny, nikt by się nawet o tym nie zająknął. Czemu? Bo nic w tym ekscytującego – i nie ma doniesienia do kurii.

I na tym właśnie polega nasz kłopot. Ewangelia, życie z Bogiem, wspaniale zaskakujące i przynoszące niezwykłe historie, zwykła, prosta relacja z Nim i zwykłe, proste sprawy, które dają poczucie sensu i szczęścia, są w głównej narracji na kompletnym marginesie.

A przecież to jest prawda o naszym Kościele: jest w nim mnóstwo ludzi i miejsc, w których dzieje się prawdziwe dobro. I tak bardzo ignorowany Kościół młodych to nie jest jego jedyna dynamiczna część. Wystarczy spojrzeć, jaki ruch robi się w ostatnich latach wokół Pisma Świętego, jak kolejne i kolejne małe grupy zaczynają spotykać się, by czytać Biblię i o niej rozmawiać, jak rośnie świadomość, znajomość i po prostu miłość do Słowa Bożego.

Coraz większe i dynamicznie rosnące społeczności wewnątrz Kościoła tworzą małżeństwa lubiące się wzajemnie i rozwijające swoje talenty w tworzeniu treści, miejsc, wydarzeń dla innych małżeństw i rodzin. Powstają wspólnoty dorosłych, którzy wyrośli z formacji młodzieżowej, ale nie założyli jeszcze rodzin: czasem wewnątrz już istniejących wspólnot jak Ruch Światło-Życie, czasem po prostu przy parafii, duszpasterstwie, miejscu działającym charytatywnie. Wystarczy spojrzeć, jak powstaje nowy model działania parafii: zwłaszcza tych małych, w których proboszcz razem z parafianami robią remonty, jeżdżą w góry, organizują adoracje i turnieje gry w planszówki, modlą się razem i lubią razem być. W sieci też można to zobaczyć: że ludzie gromadzą się tam, gdzie treść odpowiada ich duchowości. Na różańcu Teobańkologii, na kanale o. Szustaka, w kobiecych grupach duchowego rozwoju. W katolickich portalach najwyższe zasięgi robią nie skandale, a... modlitwy.  

I to jest Kościół drugiej prędkości. To właśnie on prowadzi w wyścigu o serca i wiarę ludzi i to właśnie on kolejne etapy wygrywa, nawet jeśli druga część trzymająca się pierwszej prędkości wlecze się w ogonie albo już całkiem wypadła z trasy. Co więcej, podział na te dwie części wcale nie przebiega wzdłuż osi „znudzony kler” – „zwykli świeccy”, jak się to często przedstawia w głównej medialnej narracji. W tej wygrywającej ekipie są wszyscy: biskupi i świeccy, dorośli i młodzież, siostry zakonne i oazowe animatorki, ojcowie i dziadkowie, matki i babcie, księża i zakonnicy, parafie i wspólnoty. Podobnie jak w przegrywającej…

Tak, narracja o tym, że Kościół zwalnia i zostaje w tyle, jest po części słuszna i prawdziwa. Po części, a w tej części są te wszystkie wybijające się ostatnio mocno przedsoborowe sentymenty i posoborowe resentymenty, jest też mentalna starość, jest brak zrozumienia nowych warunków, w których trzeba zrozumiale głosić niezmienną Ewangelię, jest zesztywnienie i brak elastyczności. Ale to w żadnej mierze nie całość. Bardzo wyraźnie mówi o tym trwający synod i to, co się wokół niego dzieje, z jego pomysłodawcą, zdumiewająco dynamicznym „dziadkiem” z przedwojennego rocznika- papieżem Franciszkiem na czele.

Mówią też o tym dwa drobne w skali Polski wydarzenia z ostatniego tygodnia: forum duszpasterstwa młodzieży w Kaliszu i spotkanie odpowiedzialnych za festiwal w Kokotku i Lednicę. W skali Polski wydaje się, że forum to niszowa impreza dla kilkuset księży i młodych ludzi, a robocze spotkanie kilkunastu duchownych i świeckich w ogóle nie ma znaczenia dla milionów polskich katolików. W praktyce są to jednak bardzo niszowe spotkania dla bardzo decyzyjnych osób, a to naprawdę robi różnicę. Te małe grupy mają przecież wpływ na całą Polskę. I to właśnie młodzi ukształtowani teraz przez te środowiska: duszpasterstwa młodzieży, społeczność zgromadzoną wokół Kokotka i Lednicy za dziesięć-piętnaście lat będą mocnym i wpływowym sercem Kościoła.

Że jest ich mało? Że czasem ta liczba mieści się w granicy błędu statystycznego? Dawid z procą też się mieścił w granicy błędu. A dwunastu apostołów wysłanych do zewangelizowania milionów nawet by się pewnie nie załapało do bycia tym błędem. Jezus cały czas o tym mówi: małe rzeczy. Ziarnko gorczycy. Najmłodszy syn. Łyżka zakwasu. Pięć chlebów, dwie ryby. Mało, mało, mało. Na paliwie łaski to niepozorne „mało” zyskuje drugą prędkość, która jest potrzebna, by wygrać wyścig o serca i wiarę. Ale łatwo to przegapić w natłoku sensacji i biadolenia.

Autor: Marta Łysek – „deon.pl”

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew".

 

 

3a

 

Modlitwa za wstawiennictwem św. Józefa

O, święty Józefie, którego opieka przed tronem Boga jest tak wspaniała, mocna i natychmiastowa, powierzam Ci wszystkie moje sprawy i pragnienia.

O, święty Józefie, pomóż mi przez Twoje potężne wstawiennictwo i wyproś mi u Twojego Boskiego Syna wszelkie duchowe błogosławieństwa, żebym – poddany Twojej niebiańskiej mocy – mógł złożyć moje dziękczynienie i hołd najbardziej kochającemu ze wszystkich ojców.

O, święty Józefie, nigdy nie zmęczę się kontemplowaniem Ciebie. A w Twoich ramionach zasypia Jezus. Nie ośmielę się zbliżyć do Ciebie, kiedy On spoczywa na Twoim sercu. Uściskaj Go mocno w moim imieniu, ucałuj Jego drogocenną głowę i poproś Go, by odwzajemnił ten pocałunek, kiedy będę wydawał moje ostatnie tchnienie. Święty Józefie, patronie odchodzących dusz, módl się za mnie. Amen.

 

 

4a

 

Święci i błogosławieni w tygodniu

 

22 października - św. Jan Paweł II, papież
22 października - św. Donat, biskup
22 października - bł. Tymoteusz Giaccardo, prezbiter
22 października - św. Salome, uczennica Pańska
22 października - bazylika katedralna w Sandomierzu
22 października - bazylika katedralna w Tarnowie
23 października - św. Jan Kapistran, prezbiter
23 października - św. Józef Bilczewski, biskup
23 października - św. Seweryn Boecjusz
24 października - św. Antoni Maria Claret, biskup
24 października - bł. Jan Wojciech Balicki, prezbiter
24 października - bł. Kontard Ferrini
22 października - bł. Józefina Leroux, dziewica i męczennica
24 października - św. Alojzy Guanella, prezbiter
25 października - święci męczennicy Chryzant i Daria
25 października - św. Bernard Calvo, biskup
25 października - kościół katedralny w Koszalinie
26 października - bł. Celina Borzęcka, zakonnica
26 października - święci męczennicy Lucjan i Marcjan
26 października - bł. Bonawentura z Potenzy, prezbiter
26 października - św. Fulcjusz z Pawii, biskup
26 października - św. Dymitr z Salonik, męczennik
27 października - święci męczennicy Sabina, Wincenty i Chrestyna
27 października - św. Frumencjusz, biskup
28 października - święci Apostołowie Szymon i Juda Tadeusz
29 października - św. Felicjan, męczennik
29 października - bł. Michał Rua, prezbiter
29 października - bazylika metropolitalna w Częstochowie

W BLASKU MIŁOSIERDZIA

41/934       -       8 października 2023 r. A.

INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA

Niedziela, 8 października 2023 r.

XXVII NIEDZIELA ZWYKŁA „A”

                                                                                   

Czytania:

Pierwsze czytanie: Iz 5,1–7

Psalm: Ps 80

Drugie czytanie: Flp 4,6–9

Ewangelia: Mt 21,33–43

      

Chrześcijanie dzierżawcami Bożej winnicy - XXVII niedziela zwykła

Jesteśmy Bożą winnicą. To jeden ze znanych i często przytaczanych obrazów Kościoła. Powód do dumy. Czytania tej niedzieli nawiązują do tego obrazu. Pojawia się w nich jednak ważne przypomnienie: winnica jest po to, by wydawała owoce. Dobre, słodkie, smaczne, nie jakieś cierpkie jagody niczym krzaki tarniny. To tak ogólnie. A w szczegółach?

Pierwsze czytanie XXVII niedzieli zwykłej roku A wzięte jest z Księgi Izajasza. Z pierwszej jej części; tej, której treść dotyczy Judy z czasów upadku Królestwa Północnego, Izraela. To tak zwana „Pieśń o winnicy”. Dobrze wpisuje się w kontekst początku księgi tego proroka.

A początek Izajasza to właściwie jedna wielka skarga na grzechy Wybranego Narodu, z zapowiedziami kary i oczyszczenia. Co wyrzuca prorok Judzie? To ciekawe. Nie tylko formalizm religijny czy bałwochwalstwo, czyli brak właściwego odniesienia do Boga, ale także ogólny upadek obyczajów, pychę, próżność i tolerowanie społecznej niesprawiedliwości. Niektóre z tych zarzutów brzmią zresztą dość współcześnie.

Gdyby próbować krótko streścić Pawłowy List do Filipian, z którego pochodzi drugie czytanie tej niedzieli, można by powiedzieć, że jest on jednym wielkim wezwaniem do życia w nowości Chrystusowej Ewangelii; w promieniach świadomości bliskiego końca dotychczasowego porządku świata.

Ewangelia tej niedzieli pochodzi z piątej części Mateuszowego dzieła. Tej, w której autor koncentruje się wokół sporów Jezusa z przywódcami Izraela. To przypowieść będąca dalszym ciągiem mowy Jezusa, której początek poznaliśmy tydzień wcześniej. Tam chodziło zasadniczo o lekceważenie przez nich posłannictwa Jana Chrzciciela. W tej chwili chodzi już o lekceważenie samego Jezusa. Warto podkreślić: przypowieść ta to fragment polemiki Jezusa z Izraelem. To Izrael jest jej bohaterem. I tak w pierwszym rzędzie należy ją odczytywać. Dopiero potem można przez analogię zastosować ją do naszej rzeczywistości.

Kto jest kim i co jest czym w tej przypowieści? To chyba jasne, ale dla porządku.. Gospodarz to Bóg, rolnicy to przywódcy Izraela, sługi gospodarza to prorocy, a jego syn, to Boży Syn, Jezus Chrystus. Winnica to oczywiści Izrael, a plon należny gospodarzowi to oczywiście owoce wiary, zaufania, miłości i dobra, które winien on jest Bogu. Bo Bóg powołał do istnienia Izraela, by przynosił dobre owoce. Sęk w tym, że rzadko je od Izraela otrzymywał. Prorocy, którzy w imieniu Boga się o nie upominali, byli przez przywódców Izraela lekceważeni, odrzucani, a nawet prześladowani. A Syna, którego Bóg do nich posłał, postanowili nawet zabić. Bo chcieli Izraelem gospodarzyć po swojemu, wbrew woli Boga....

Co czeka przywódców Izraela? Podobnie jak owych rolników śmierć. Faktycznie, wielu z nich zginie kilkadziesiąt lat później podczas wielkiego powstania przeciw Rzymowi, gdy Jerozolima zostanie zburzona. I sto lat później, gdy wybuchnie kolejne powstanie, po którym Święte Miasto nazwane poświęcone zostanie pogańskiemu Jowiszowi. Z prestiżowego punktu widzenia najbardziej bolesne będzie jednak co innego: już nie będą przewodzili królestwu Bożemu, narodowi wybranemu przez Boga. Bo królestwem Bożym stanie się „inny naród”, Kościół. Kościół, do którego wstęp ma każdy, kto zwróci się do Jezusa. To On, odrzucony przez niby budujących królestwo Izraela – czyli jego przywódców, jest jego (Kościoła) kamieniem węgielnym.

Wszystko? W zasadzie tak. Może tylko warto dodać: zaraz po tej przypowieści Jezus wygłasza jeszcze jedną: o zaproszonych na ucztę, którzy zaczęli się wymawiać innymi zajęciami. Stanowczo dosyć już musiał mieć Bóg swojego wybranego narodu...

Fajnie, nie? Ewangelia której można słuchać zacierając z uciechy ręce i mówiąc „ale im powiedział. W zasadzie jest w tym sporo racji. Bo to do przywódców Izraela Jezus owe ostre słowa skierował. Dla jego uczniów będą one potem usprawiedliwieniem zerwania z synagogą. Ale przecież nieuchronnie nasuwa się refleksja: no dobrze, ta winnica została porzucona, a później ograbiona i zniszczona. Ale co z tą nową Bożą winnicą? Co z tym królestwem zabranym Izraelowi, a danym innemu narodowi, Kościołowi?

Red.

Wszystko w Jego rękach

Nadszedł czas zbiorów. Wyciągamy ręce, by cieszyć się owocami – ale jest tak, jakbyśmy nie mieli sobie nawzajem nic do ofiarowania. Cierpkie jagody w miejsce owoców, zamiast sprawiedliwości –rozlew krwi.

A jednak słowo Boże zachęca nas, byśmy już odtąd o nic się nie martwili. Byśmy w obliczu rozczarowania, zgorszenia, wyschnięcia serca, gdy widzimy winnicę spustoszoną i bezowocną – zachowali nadzieję i modlili się z dziękczynieniem.

Nasza odnowa jest możliwa. Nie własnymi siłami – ale ufając. Nie jak ci rolnicy, którzy bezprawnie chcieli posiąść dziedzictwo – ale oddając Bogu to, co należy się Bogu.

Katarzyna Solecka

W dzisiejszym numerze:

- Bóg szuka człowieka

- Kościół winnicą

- Moja postawa wobec Syna Bożego

- Pracodawca i robotnicy

- Pomyśl o tym, zanim wydasz osąd. Jeden drobiazg może wiele zmienić

- Po co kreślimy krzyżyki na czole, ustach i piersi tuż przed czytaniem Ewangelii?

- Święci i błogosławieni w tygodniu

Bóg szuka człowieka

Motyw winnicy pojawia się w dwóch dzisiejszych czytaniach – we fragmencie z Księgi Izajasza i w Ewangelii według św. Mateusza. Jest on zaczerpnięty z poezji miłosnej i bardzo często symbolizuje oblubienicę.

W Księdze Izajasza wypowiedź rozpoczyna przyjaciel oblubieńca – osoba ważna podczas żydowskich zaślubin, znana także z Ewangelii, gdy Jan Chrzciciel nazywa siebie przyjacielem oblubieńca. Oblubieniec, o którym mówi przyjaciel, zasadził najlepszą winorośl na żyznej ziemi, oczyścił ją z kamieni, otoczył murem, chroniąc przed zwierzętami i przed wypłukaniem. Jednak zamiast dobrych owoców winorośl wydała cierpkie jagody. Oblubieniec skarży się na winnicę, zapowiada, że rozbierze ogrodzenie, aby zniszczyły ją zwierzęta, zarosły chwasty i aby uschła. Sens tej przypowieści jest taki, że winnicą Pana jest dom Izraela, który nie wydał owoców sprawiedliwości i dlatego Bóg dopuści na niego nieszczęścia.

Ewangelia modyfikuje lekko przypowieść o winnicy. Jest ona przekazana w dzierżawę rolnikom, którzy nie chcą oddać właścicielowi należnego zysku (faryzeusze?), a nawet zabijają jego syna, licząc na to, że teraz stanie się ona ich własnością. Lecz właściciel odbiera winnicę nieuczciwym rolnikom i surowo ich karze.

Jednak to nie motyw sprawiedliwej kary jest tutaj najważniejszy. Ważniejszy jest syn, najbliższa ojcu osoba, który przychodzi do swojej własności i zostaje odrzucony. Ale ten właśnie syn, którego zabicie miało być sposobem na przejęcie jego dóbr, stał się fundamentem czegoś nowego – królestwa Bożego, którego owoce będą dostępne dla wszystkich ludzi.

Żydowski filozof Abraham Joshua Heschel napisał kiedyś, że nie tylko człowiek szuka Boga, ale i Bóg szuka człowieka. A dokładniej Bóg szuka człowieka prawego. Z perspektywy chrześcijańskiej powiedzielibyśmy pewnie, że Bóg szuka człowieka świętego. To poszukiwanie rozumiem w ten sposób, że Bóg nie tyle szuka jednego sprawiedliwego pośród rzeszy niesprawiedliwych, ile raczej stwarza warunki, aby każdy mógł odnaleźć drogę sprawiedliwości i świętości. Stąd winnica, stąd troska.

                                                                 

Grzegorz Chrzanowski OP – „wiara.pl”

Kościół winnicą

Nie można czytać przypowieści o dzierżawcach winnicy bez niepokoju. To już nie jest tylko przypowieść o narodzie wybranym skierowana do arcykapłanów i starszych ludu. Dzisiaj to także przypowieść o Kościele skierowana do nas, wszystkich wierzących, a zwłaszcza do tych, którym powierzono władzę służby. Jesteśmy dzierżawcami winnicy Pana, którą On zasadził i nam powierzył. Wyznawanie wiary w „jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół” to jeszcze nie wszystko. Nie można też uspakajająco powtarzać, że Jezus obiecał, iż Kościoła, który ustanowił, bramy piekielne nie zwyciężą (por. Mt 16,13–20). Diabeł może nie, ale czy my sami go nie zniszczymy? Zbyt często zapominamy, że jesteśmy dzierżawcami, za dużo w Kościele nas samych i naszych spraw, za wiele słów, za mało wiary i rzeczywistej służby. Przerażają grzechy ludzi Kościoła, zwłaszcza tych, którzy mieli w sposób szczególny służyć: pedofilia, wykorzystywanie władzy, brak miłosierdzia, chciwość.

Poruszyło mnie, że w niektórych kościołach na czas pandemii wstrzymano pomoc charytatywną. Oczywiście, słyszymy, żeby się nie narażać i nie narażać innych. Ale kto, jak nie my, powinien wyjść ku tym, którzy cierpią, zwłaszcza kiedy sami mamy wystarczająco, a nawet ponad miarę? Można przecież pomóc na różne sposoby. Dominikanie lubią powtarzać historię o św. Dominiku, który sprzedał księgi, by wspomóc najuboższych. Teraz jest czas, w którym szczególnie potrzebujemy solidarności, wzajemnej troski, zwłaszcza o tych, których dotyka bieda, utrata pracy czy nadziei.

Jezus powierzył nam swój Kościół i podzielił się z nami swoją miłością do każdego człowieka, swoim pragnieniem zbawienia wszystkich. A zbawienie zaczyna się już dziś, od każdego troskliwego gestu. Jesteśmy dzierżawcami, ale też przyjaciółmi Gospodarza, który nam całkowicie zaufał. Bardzo wyraźnie to zabrzmi w śpiewie przed Ewangelią: „Nie wy Mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynosili”.

Krzysztof Popławski OP – „wiara.pl”

Moja postawa wobec Syna Bożego

Wielu z nas oglądało kiedyś film Ben Hur w reżyserii Williama Wylera (rok produkcji 1959). W tym już kultowym dziele umieszczona została wzruszająca scena: w Dolinie Trędowatych Ben Hur spotyka matkę i siostrę, a potem uporczywie szuka dla nich ratunku. W Jerozolimie ich drogi krzyżują się z drogą krzyżową Chrystusa. Estera rozpoznaje w niosącym krzyż Nauczyciela z Góry Błogosławieństw, a Ben Hur przypomina sobie przeżycie ze swojej drogi na galery. Wtedy jakiś nieznajomy – właśnie ów Człowiek – podał mu łyk wody, ratując go przed śmiercią z pragnienia. Teraz w ten sam sposób Ben Hur próbuje pokrzepić skatowanego Skazańca. Jezus dostrzegł drobny, ale ważny gest pomocy, podziękował spojrzeniem i z dobrocią spojrzał na kobiety. Po dramacie rozgrywającym się na Golgocie Ben Hur i jego towarzyszki szukają schronienia w jaskini. I tutaj staje się cud: zeszpecone trądem ciała jaśnieją, zostały bowiem uzdrowione. Kamera przez moment zostaje skierowana na rękę Ukrzyżowanego.

Przesłanie tej sceny jest aż nazbyt czytelne. Jezus obarcza siebie naszym cierpieniem, towarzyszy nam, pomaga, a w konsekwencji nas wyzwala. Jest jednak pewien warunek. Wydarzenie z dzisiejszej Ewangelii nie może powtórzyć się w naszym życiu. Nie wolno nam nie uszanować Syna Bożego. Czyż jednak w naszych wyborach nie balansujemy „na krawędzi wyrzucenia” z życia Mistrza z Nazaretu? Jakie postawy mogą być naśladowaniem niewłaściwego zachowania się rolników mających w dzierżawie winnicę? Pomyślmy, czy odnajdujemy się w przykładach, które za moment przedstawię?

1. Postawa obojętności wobec przykazań Bożych, która przejawia się w stylu życia sugerującym, że Boga nie ma. Iluż współczesnych chrześcijan lekceważy na przykład przykazanie o świętowaniu niedzieli. Otwarte sklepy i tłumy kupujących – to tylko jeden z wymiarów owej obojętności.

2. Interpretowanie po swojemu Bożych nakazów jest także postawą blokującą współpracę z Jezusem. Tak jak rolnicy z dzisiejszej Ewangelii mieli swoją logikę myślenia („to jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo” Mt 21), tak i współczesny człowiek może obmyślać sposób oszukiwania Boga, chociażby przez uczestnictwo w Mszy Świętej poza świątynią. Stanie w czasie nabożeństwa przy ogrodzeniu jest nie tylko próbą oszukiwania Boga, ale i samego siebie.

3. Krytykanctwo wobec Kościoła stanowi kolejny sposób na „wyrzucanie” z życia Boga. Można powiedzieć, że każdy pretekst jest dobry. Istnieje nawet moda na doszukiwanie się samych minusów w Kościele, u księży czy nawet biskupów. Przy wtórze antyklerykalnych mass mediów łatwo można uwierzyć, że jest się panem winnicy.

4. Brak poczucia wdzięczności za to, że Pan nam zaufał, powierzył jakiś kawałek swojej winnicy, np. najbliższych w domu, grozi odrzuceniem Jezusa. Ileż jest rodzin, w których nie ma wspólnej modlitwy, świętowanie niedzieli polega tylko na wspólnym zjedzeniu obiadu, a święta zatraciły swój sakralny wymiar.

Wypada w kontekście dzisiejszej Ewangelii stanąć w prawdzie i zobaczyć siebie w winnicy Pańskiej, czyli Kościele, oceniając obiektywnie swoją postawę. Aby jednak uczynić rachunek sumienia, mając na uwadze cztery wymienione postawy, trzeba rozprawić się w sobie z jedną cechą charakteru. Trafnie przedstawia ją i wyśmiewa Hans Christian Andersen (1805–1875), który piętnuje ludzką próżność w uroczej baśni o nowych szatach cesarza.

Dwóch sprytnych oszustów, podając się za tkaczy, czaruje cesarza oraz jego dwór, że potrafią tkać niezwykłe tkaniny, które są niewidzialne dla tego, kto nie nadaje się do swego urzędu albo kto jest zupełnie głupi. Oczywiście nikt w swej próżności nie chciał pokazywać, że nie widzi żadnej szaty, bo wtedy przyznałby się do swej niezdatności lub do głupoty. Każdy więc – od poczciwych urzędników, poprzez ministrów, a skończywszy na cesarzu – chwalił materiał, którego nie było. Nadszedł wreszcie moment, gdy cesarz w wielkiej procesji miał paradować w nowych szatach. Wszyscy udawali, chwalili kunszt tkaczy, wszyscy podziwiali nadzwyczajny strój. Tylko dziecko potrafiło powiedzieć prawdę: „Patrzcie, przecież król jest nagi”. Dopiero wtedy dorośli się opamiętali .

Nie można stanąć w prawdzie bez prostoty, która towarzyszy prawie każdemu nikomu nic nie zrobiłem, nikogo nie zabiłem i nie okradłem, oby inni byli tacy jak ja! W ten sposób oszukujemy siebie, że jesteśmy w porządku wobec Boga i drugiego człowieka, nie potrzebujemy żadnej weryfikacji!

Trzeba dziś zapytać siebie o postawę wobec Jezusa. Jak podchodzę do Jego przykazań? Jaki wpływ na moje życie ma Chrystusowe przesłanie o miłości? W czym wyraża się wdzięczność Bogu za to, co mam? Co mogę jeszcze zmienić, aby być bliżej Niego? Odpowiadając na te pytania, przejmijmy się słowami samego Mistrza: „Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze”.

ks. Janusz Mastalski – „Ekspres Homiletyczny”

                                                        

Pracodawca i robotnicy

Izajasz wykorzystał obraz winnicy, by przedstawić miłość, jaką Bóg darzy swój lud. Chrystus, posłużył się tym obrazem, by odsłonić mechanizmy społeczne, w których On jest ofiarą. Jezus nie zatrzymuje się na losach samej winnicy, lecz na układach, które istnieją między właścicielem a najemnikami i pracownikami. Właściciel zawarł umowę, najemnicy ją podpisali. Gdy jednak doszło do podziału zysku, pracownicy okazali się nieuczciwi. Nie tylko nie dotrzymali umowy, ale uderzyli w syna właściciela.

Dzisiejszą Ewangelię możemy odnieść do naszych układów zawodowych. Czy jako właściciele firm, dyrektorzy lub zwykli pracodawcy troszczymy się o uczciwość samej umowy i o jej dochowanie? To pytanie jest aktualne również w ocenie pracodawców, którzy nie wierzą w Boga. Należy się liczyć z ich nieuczciwością. Jezus nie waha się mówić o swoim Ojcu jako o pracodawcy i stawia Go wszystkim za wzór.

Inny zestaw pytań odnosi się do pracowników. Czy jesteśmy uczciwi, czy dotrzymujemy umowy, czy nasze relacje z pracodawcą są oparte na mądrym zaufaniu? Jakże często pracownicy są dziś wykorzystywani. Jak często spotykamy się z niesprawiedliwością. Czy wówczas jako uczniowie Chrystusa pamiętamy o umowie, którą z nami zawiera, i o tym, że pracodawca może zawieść. Ale Jezus nigdy nie zawiedzie. To Bóg nagrodzi rzetelność pracy. Miejsce pracy i układy, jakie w niej panują, są areną świadectwa Ewangelii.

ks. Edward Staniek – „Ekspres Homiletyczny”

Pomyśl o tym, zanim wydasz osąd.

Jeden drobiazg może wiele zmienić

Otwieramy gazetę i czytamy opis dokonań jakiejś osoby. W nasze ręce wpada ulotka dotycząca polityka lub - chociażby - masażysty. Co łączy te dwie sytuacje? Już po zapoznaniu się z kilkoma skromnymi informacjami na temat tych osób, jesteśmy w stanie coś o nich powiedzieć, nawet jeśli nie będzie to w pełni z godne z prawdą. Dzieje się tak, ponieważ formułowanie sądów jest naszą codzienną czynnością poznawczą. Nieraz potrafimy te sądy wygłaszać na podstawie naprawdę skromnych informacji. W jaki sposób powstają te szybkie oceny? Czy istnieją prawa, które rządzą ich formułowaniem? I - przede wszystkim - co na to psychologia?

Cechy "główne" i poboczne"

Odpowiedzi na te pytania znalazł Solomon Ash, światowej sławy psycholog społeczny w badaniu znanym dziś pod hasłem "ciepło-zimno". Podczas wcześniejszych badań Ash stwierdził, że nie wszystkie cechy, które zauważamy u innych, mają takie samo znaczenie. Te, które maja największy wpływ nazwał "głównymi", zaś tym mniej ważnym nadał nazwę "poboczne". Z kolei w badaniu "ciepło-zimno" sprawdzał on istnienie i relatywny wpływ tych dwóch typów cech.

Ash podzielił studentów uniwersytetu na dwie grupy i przeczytał im listę cech osoby, prosząc o sformułowanie na piśmie globalnej oceny opisywanego. Grupie A przeczytano listę następujących cech: "inteligentny, zręczny, pracowity, ciepły, stanowczy, praktyczny i ostrożny". Grupa B miała podobną listę, jednak przymiotnik "ciepły" zastąpiony został przymiotnikiem "zimny". Kolejna grupa studentów również została podzielona na dwie podgrupy i dostała listę cech, jednak tym razem zmiana dotyczyła innego wyrazu. Grupa A: "inteligentny, zręczny, pracowity, uprzejmy, stanowczy, praktyczny, ostrożny". W grupie B zastąpiono przymiotnik "uprzejmy" na "obcesowy".

W obydwu eksperymentach jedyną różnicą pomiędzy dwiema grupami była zamiana jednego słowa. Ash dzięki temu zbadał wpływ tego jednego określenia na ogólną ocenę sformułowaną przez badanych. Wyniki rzecz jasna zadziwiły wszystkich, ponieważ okazało się, że badani, którzy usłyszeli w opisie słowo "ciepły", oceniali tę osobę jako "hojną, mądrą, zadowoloną z życia, ludzką, popularną, towarzyską, dowcipną". Badani którzy usłyszeli w opisie słowo "zimny", opisali te osobę jako "snobistyczną, skąpą, niezadowoloną z życia, nietowarzyską, niesympatyczną i bez poczucia humoru". Kiedy jednak słowa "ciepły" i "zimny" zastąpiono słowami "uprzejmy" i "obcesowy", różnice w opisie znikły. To pozwoliło wysnuć wnioski, w jaki sposób funkcjonuje umysł człowieka, kiedy ocenia innych. Wystarczy jedno słowo, aby zupełnie zmienić nasz opis danej osoby.

Jedno słowo może wiele zmienić

Kiedy słyszymy o kimś, że jest "ciepły", od razu uaktywniają się w nas takie zalety jak "dobroć", "zadowolenie", "hojność" i "mądrość", jednocześnie słowo to nie ma nic wspólnego z takimi cechami jak "odpowiedzialność", "atrakcyjność fizyczna" czy "uczciwość". Każdy z nas może w dowolnej chwili pomyśleć o kimś, że jest osobą ciepłą lub zimną i sprawdzić, co ma na myśli. To naprawdę tak działa. Małe dwa słówka naprawdę mają znaczenie. Takiej siły oddziaływania nie mają natomiast określenia "uprzejmy" i "obcesowy", zastosowane w drugiej części eksperymentu. Okazuje się zatem, że niektóre cechy jednostek funkcjonują jako cechy główne, a inne jako poboczne. Określenie "ciepły" i "zimny" jest cechą główną, która zmienia niemal wszystko. Mało tego. Badania te pokazały, że cechy jakimi określamy dane osoby podczas procesów myślowych, oddziałują na siebie. Trochę jak ludzie - niektórzy są ważni, dyktują prawa, inni łatwo ulegają wpływom. To badanie pokazuje, w jaki sposób mózg organizuje sobie informacje, formułując sądy o innych i wytyczyło szlak dla dzisiejszej psychologii poznawczej.

Tylko znajomy czy już sympatia?

W 1996 roku wykonano kolejny interesujący eksperyment, powołując się na badania Asha. Jest on ciekawy, gdyż dotyczy tego, co spotyka nas niemal codziennie. Przecież często rozważamy, czy osoba, którą spotykamy może być znajomym, współpracownikiem a nawet sympatią. Badacze Shaw i Steers poprosili sześćdziesiąt kobiet i mężczyzn o podporzadkowanie wybranych osób do wymienionych kategorii. Pomóc miały im informacje na temat wyglądu zewnętrznego danej osoby, jej typowych zachowań, wiadomości demograficznych i podstawowych cech osobowości. W kategorii "znajomy, pracownik i współpracownik", badani największą wagę przywiązywali do cech osobowości, natomiast w kategorii "sympatii" mężczyźni chcieli wiedzieć jak najwięcej o wyglądzie zewnętrznym, a kobiety - o cechach osobowości ewentualnego przyszłego partnera.

Model badania Asha został również wykorzystany w badaniach nad cyberzwiązkami. Ich autorami są McKenn i Bargh, którzy wyodrębnili cztery różnice dotyczące tożsamości społecznej, interakcji społecznej i informacji, między związkami utrzymywanymi w prawdziwym życiu, a tymi w internecie. Cyberzwiązki zmieniają znane nam do tej pory zasady formułowania sądów, ponieważ ludzie, poznając się, mogą dłużej zachować anonimowość. Znacznie mniejszy jest więc wpływ wyglądu zewnętrznego na zawiązanie i rozwój związku i odległość fizyczna. Również tempo zawiązywania relacji kontrolowane jest w znacznie większym stopniu niż w związkach, w których dochodzi do osobistych spotkań.

Wiemy już, jak jedno słowo może zmienić nasz osąd o innych i że są słowa, na które zwracamy większą. Warto więc zastanowić się, co naprawdę myślimy o innych, zanim cokolwiek powiemy. Okazuje się przecież, że to wcale nie musi być prawda, a nasz osąd może być krzywdzący. Kiedy oceniamy, tworzymy opinię pozytywną lub negatywną. Możemy przecież pomyśleć, że koleżanka jest miła i uprzejma, lub też że źle się ubiera. Tak naprawdę oceniamy cały czas, bo przecież każdemu z nas zdarza się rzucić "ten beznadziejny pan" lub "ta okropna pani". I nie chodzi nawet o to, by nie robić tego zupełnie. Po prostu warto pamiętać, że nasza ocena może naprawdę kogoś skrzywdzić. Warto przyjrzeć się temu, jak oceniamy. Bo czy nie jest czasem tak, że chcemy ocenić kogoś mocno i krzywdząco, pokazując siebie w lepszym świetle? To tylko potęguje nasze złe samopoczucie w danej sytuacji, wcale nie przynosząc ulgi.

Zanim wydasz osąd

Warto pamiętać, że wydawanie sądów ma negatywny wpływ na nasze relacje i może czynić nas samotnymi. Osądy sprawiają, że odgradzamy i dystansujemy się od innych i dają nam iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa, co z kolei powoduje uczucie bycia lepszym od innych. Aby unikać tych mocnych słów i ocen, warto skupić się na faktach oraz na tym, co czujemy, ponieważ nazbyt często oceny są wynikiem nagromadzonych w nas bolesnych emocji. Jeśli zaczniesz zauważać oceny wtedy, gdy pojawiają się w Twojej głowie - zanim jeszcze wypowiesz je na głos - i powstrzymasz się od ich artykułowania, to odkryjesz, że możesz żyć i funkcjonować bez nich. I co ważne, nie oceniaj się za ocenianie, bo taka jest ludzka natura. Nieocenianie to umiejętność, którą trzeba wyćwiczyć.

Joanna Szczerbaty – „deon.pl”

Psycholog, terapeuta uzależnień, wykładowca akademicki, nauczyciel, autor. Od lat pomaga osobom wychodzącym z domów dysfunkcyjnych.

Po co kreślimy krzyżyki na czole, ustach i piersi tuż przed czytaniem Ewangelii?

Trzeba nie tylko rozumieć, co ten gest oznacza, ale też wiedzieć, jak poprawnie go wykonać i w którym dokładnie momencie.

Gesty, czynności i słowa towarzyszące czytaniom z Pisma Świętego, których słuchamy podczas mszy świętej, mają uświadamiać nam obecność Chrystusa w głoszonym Słowie oraz sakramentalny charakter tego głoszenia. Sakramentalny, czyli dający nam doświadczenie spotkania z żywym i rzeczywiście obecnym w liturgii Jezusem.

Trzy krzyżyki: zwyczaj sprzed tysiąca lat

Jednym z tych gestów jest krzyżyk, jaki kreślimy kolejno na czole, ustach i piersi tuż przed wysłuchaniem Ewangelii. Jakie jest znaczenie tego gestu, który znany był już w IX wieku?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Hipotezy są różne, ale każda z nich zawiera chyba jakąś ważną intuicję, która może okazać się pomocna w przeżywaniu tego znaku i tej części liturgii. Dlatego warto je poznać.

Trzy jak Trójca

Już sama liczba jest wymowna. Trójka odsyła nas oczywiście do Trójcy Świętej. Słowo, które zaraz usłyszymy to Słowo Boga Jedynego w Trójcy. Słowo, które wyszło od Ojca i dzięki Duchowi Świętemu stało się człowiekiem, abyśmy mogli je zrozumieć i przyjąć.

Słowo Wcielone, Jezus Chrystus, daje nam w Ewangelii życie, które jest darem Ojca. A do przyjęcia tego daru uzdalnia nas Duch Święty.

Znak chrztu

Znak krzyża to znak Chrystusa. Taki sam „krzyżyk”, jaki kreślimy słysząc zapowiedź Ewangelii, nakreślili nam na czole kapłan i nasi rodzice w dniu chrztu. To znak przynależności do Boga, bycia Jego dzieckiem.

Słuchając Ewangelii, potwierdzamy i odnawiamy w sobie tożsamość uczniów Chrystusa. Krzyżyk, jaki kreślimy, ma nam o tym przypomnieć.

Oczyszczająca kąpiel w Słowie

Chrzest to oczyszczenie z grzechu. W tym kontekście przypominają się słowa wypowiedziane przez Jezusa do uczniów w Wieczerniku: „Jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was” (J 15,3).

Co ciekawe, po odczytaniu Ewangelii kapłan (lub diakon), całując ewangeliarz mówi po cichu: „Niech słowa Ewangelii zgładzą nasze grzechy”. Słowo, które słyszymy, oczyszcza nas. Nie jest tylko informacją, ale ma moc sprawczą – dokonuje w nas rzeczywistej przemiany.

Błogosławieństwo dla tych, którzy słuchają

Znak krzyża to także znak błogosławieństwa. Nakreślenie go na czole, ustach i sercu oznacza, że Słowo, którego słucham uświęca mnie, czyni błogosławionym. To także wezwanie do wiary w usłyszane Słowo, które ma moc uczynić mnie błogosławionym, czyli szczęśliwym.

W myśl tego, co zawołała święta Elżbieta do Maryi: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane ci od Pana!” (Łk 1,45).

Słowo wyryte „na blachę”

Kreślenie znaku krzyża na swoim ciele za pomocą kciuka, a więc najsilniejszego palca dłoni zawiera w sobie także sugestię trwałości tego znaku. Kreślę „krzyżyk” tak, jakbym chciał go na sobie „wyryć”.

Słowo Boże, którego słucham, naznacza mnie w trwały sposób. Po usłyszeniu go nie będę już taki sam. To znak, że tego, co usłyszałem nie chcę zbyt łatwo zapomnieć.

Czoło, usta, piersi – czemu akurat one?

Tu znów odpowiedzi jest kilka. Czoło – to życie intelektualne. Usta, przez które przyjmuję pożywienie – to życie biologiczne. Serce – to moje centrum duchowe, ale także moje życie emocjonalne. Słowo Chrystusa nie dotyczy części mnie, wycinka mojego życia, ale ogarnia mnie całego. Ten, którego przyjmuję w Słowie, karmi i syci mój umysł, ciało i ducha.

Inne tłumaczenie mówi o tym, że ów potrójny znak krzyża na czole, ustach i piersi jest deklaracją chęci zrozumienia orędzia Chrystusa, jego zdecydowanego i odważnego wyznawania oraz wiernego zachowywania go w swoim sercu.

Kolejne sugeruje natomiast, że Ewangelia, której słucham, ma przenikać, oczyszczać i kształtować od tego momentu moje myśli, słowa i decyzje.

Pieczęć pewności

Jest jeszcze jedna – dość ciekawa – interpretacja tego znaku. Wychodzi ona od stwierdzenia, że krzyż jest znakiem zwycięstwa Chrystusa nad diabłem. Według niej znak krzyża nakreślony na czole, ustach i sercu ma zabezpieczyć usłyszane przeze mnie słowo przed porwaniem przez Złego, przed czym przestrzega sam Jezus w przypowieści o siewcy (Mk 4,15).

Nakreślony na czole, ustach i piersi krzyż ma zatem spełniać funkcję pieczęci chroniącej przyjęte przeze mnie Słowo.

Jak to robić? I dokładnie kiedy?

Warto więc wykonywać ten gest ze zrozumieniem i starannością. Nie „na szybko” i byle jak, ale z namysłem, a nawet namaszczeniem (sic!). Wszak Słowo, które słyszę i rozumiem dzięki Duchowi Świętemu, namaszcza mnie – przywraca i podkreśla moją godność dziecka Bożego.

Zatem niekoniecznie pięścią zaciśniętą „w kułak”, ale otwartą dłonią, powoli i wyraźnie. Dobrze też najpierw odpowiedzieć na zapowiedź Ewangelii: „Chwała Tobie, Panie”, a dopiero potem wziąć się za kreślenie „krzyżyków”, bo sam dialog przed Ewangelią też ma istotne znaczenie. Na nim również warto się skupić i wyraźnie go wyartykułować, co może być trudne, jeśli akurat będziemy kreślili „krzyżyk” na ustach.

A wszystko to po to, by coraz głębiej i owocniej przeżywać fakt, że liturgia Słowa to nie pobożne czytanki, ale rozmowa z samym Panem.

Kamil Szumotalski – „ALETEIA”

Święci i błogosławieni w tygodniu

8 października - św. Pelagia, męczennica
9 października - bł. Wincenty Kadłubek, biskup
9 października - święci męczennicy Dionizy, biskup, i Towarzysze
9 października - św. Jan Leonardi, prezbiter
9 października - św. Ludwik Bertrand, prezbiter
9 października - święci Cyryl Bertram i Towarzysze, męczennicy
9 października - Abraham, patriarcha
10 października - bł. Maria Angela Truszkowska, dziewica
10 października - święci męczennicy Daniel i Towarzysze
10 października - św. Jan z Bridlington, prezbiter
10 października - św. Tomasz z Villanova, biskup
10 października - św. Paulin z Yorku, biskup
11 października - św. Aleksander Sauli, biskup
11 października - św. Jan XXIII, papież
11 października - św. Bruno I Wielki z Kolonii, biskup
12 października - bł. Jan Beyzym, prezbiter
12 października - św. Serafin z Montegranaro, zakonnik
12 października - św. Edwin, król
12 października - bazylika metropolitalna w Poznaniu
13 października - bł. Honorat Koźmiński, prezbiter
13 października - bł. Aleksandra Maria da Costa, dziewica
13 października - św. Teofil z Antiochii, biskup
14 października - św. Kalikst I, papież i męczennik
14 października - św. Małgorzata Maria Alacoque, dziewica
14 października - bł. Radzim Gaudenty, biskup
14 października - św. Jan Ogilvie, prezbiter i męczennik
14 października - bazylika katedralna w Łowiczu
15 października - św. Teresa od Jezusa, dziewica i doktor Kościoła
15 października - bazylika metropolitalna w Łodzi