WZGÓRZA W BLASKU …

40/934      -       1 października 2023 r. A.

INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA „WZGÓRZA W BLASKU …”

 

Niedziela, 1 października 2023 r.

 

XXVI NIEDZIELA ZWYKŁA „A”

 

 

Czytania:

Pierwsze czytanie: Iz 5,1–7

Psalm: Ps 80                                                   

Drugie czytanie: Flp 4,6–9

Ewangelia: Mt 21,33–43

EWANGELIA

Nawrócenie prowadzi do zbawienia

           

Mt 21, 28-32

Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu:

«Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy”. Ten odpowiedział: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Który z tych dwóch spełnił wolę ojca?» Mówią Mu: «Ten drugi».

Wtedy Jezus rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wy mu nie uwierzyliście. Uwierzyli mu zaś celnicy i nierządnice. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć».

 

XXVI niedziela zwykła – o co w niej chodzi…

Jesteśmy Bożą winnicą. To jeden ze znanych i często przytaczanych obrazów Kościoła. Powód do dumy. Czytania tej niedzieli nawiązują do tego obrazu. Pojawia się w nich jednak ważne przypomnienie: winnica jest po to, by wydawała owoce. Dobre, słodkie, smaczne, nie jakieś cierpkie jagody niczym krzaki tarniny. To tak ogólnie. A w szczegółach?

Ewangelia tej niedzieli pochodzi z piątej części Mateuszowego dzieła. Tej, w której autor koncentruje się wokół sporów Jezusa z przywódcami Izraela. To przypowieść będąca dalszym ciągiem mowy Jezusa, której początek poznaliśmy tydzień wcześniej. Tam chodziło zasadniczo o lekceważenie przez nich posłannictwa Jana Chrzciciela. W tej chwili chodzi już o lekceważenie samego Jezusa. Warto podkreślić: przypowieść ta to fragment polemiki Jezusa z Izraelem. To Izrael jest jej bohaterem. I tak w pierwszym rzędzie należy ją odczytywać. Dopiero potem można przez analogię zastosować ją do naszej rzeczywistości.

Kto jest kim i co jest czym w tej przypowieści? To chyba jasne, ale dla porządku.. Gospodarz to Bóg, rolnicy to przywódcy Izraela, sługi gospodarza to prorocy, a jego syn, to Boży Syn, Jezus Chrystus. Winnica to oczywiści Izrael, a plon należny gospodarzowi to oczywiście owoce wiary, zaufania, miłości i dobra, które winien on jest Bogu. Bo Bóg powołał do istnienia Izraela, by przynosił dobre owoce. Sęk w tym, że rzadko je od Izraela otrzymywał. Prorocy, którzy w imieniu Boga się o nie upominali, byli przez przywódców Izraela lekceważeni, odrzucani, a nawet prześladowani. A Syna, którego Bóg do nich posłał, postanowili nawet zabić. Bo chcieli Izraelem gospodarzyć po swojemu, wbrew woli Boga....

Co czeka przywódców Izraela? Podobnie jak owych rolników śmierć. Faktycznie, wielu z nich zginie kilkadziesiąt lat później podczas wielkiego powstania przeciw Rzymowi, gdy Jerozolima zostanie zburzona. I sto lat później, gdy wybuchnie kolejne powstanie, po którym Święte Miasto nazwane poświęcone zostanie pogańskiemu Jowiszowi. Z prestiżowego punktu widzenia najbardziej bolesne będzie jednak co innego: już nie będą przewodzili królestwu Bożemu, narodowi wybranemu przez Boga. Bo królestwem Bożym stanie się „inny naród”, Kościół. Kościół, do którego wstęp ma każdy, kto zwróci się do Jezusa. To On, odrzucony przez niby budujących królestwo Izraela – czyli jego przywódców, jest jego (Kościoła) kamieniem węgielnym.

Wszystko? W zasadzie tak. Może tylko warto dodać: zaraz po tej przypowieści Jezus wygłasza jeszcze jedną: o zaproszonych na ucztę, którzy zaczęli się wymawiać innymi zajęciami. Stanowczo dosyć już musiał mieć Bóg swojego wybranego narodu...

Fajnie, nie? Ewangelia której można słuchać zacierając z uciechy ręce i mówiąc „ale im powiedział. W zasadzie jest w tym sporo racji. Bo to do przywódców Izraela Jezus owe ostre słowa skierował. Dla jego uczniów będą one potem usprawiedliwieniem zerwania z synagogą. Ale przecież nieuchronnie nasuwa się refleksja: no dobrze, ta winnica została porzucona, a później ograbiona i zniszczona. Ale co z tą nową Bożą winnicą? Co z tym królestwem zabranym Izraelowi, a danym innemu narodowi, Kościołowi?

 

W dzisiejszym numerze:
- XXVII niedziela zwykła
- Nosząc w pamięci obraz Ojca
- Na nawrócenie nigdy nie jest za późno
- Bóg nam ufa, a my...
- Chcę zobaczyć polityków, jak przegrywają z klasą
- Święci i błogosławieni w tygodniu

 

 

Nosząc w pamięci obraz Ojca

Jedną z podstawowych chorób społecznych cywilizacji zachodniej jest dziś problem tożsamościowy. Tożsamość osoby, chyba tylko poza numerem PESEL (o zgrozo!), bywa w pewnych kręgach coraz częściej kwestionowana i wiele tradycyjnie rozpoznawanych tożsamości jest obecnie podważanych. Funkcjonuje też opinia, że problem tożsamości osobowej i brak pewności siebie bywają często powiązane z cherlawą formą relacji z ojcem bądź jej toksyczną postacią, a czasami z zupełnym jej brakiem. Osobami bez tożsamości i wolności osobistej łatwo manipulować.

W dzisiejszej przypowieści ojciec jest obecny i to dość wyraźnie. Co więcej, zwraca się do dziecka słowem „synu”, budując przez to szczególną relację bliskości znanej tylko w rodzinie. Wyczuwa się w tych zwrotach godność każdego syna, a także godność ojca – synowie zwracają się do niego κύριε [kyrie], czyli „panie”, jak to było w zwyczaju w starożytności.

W postawie synów przebija wolność, którą daje im ojciec. Syn może decydować. Może nawet zmienić zdanie. Nie jest sługą, jest synem. Lecz absolutną kwintesencją ojcowsko-synowskiej relacji w tym dzisiejszym fragmencie Ewangelii, swego rodzaju crème de la crème wszystkich wyrażeń wspomnianego urywku, jest czasownik μεταμεληθεὶς [metamelētheis], który został co prawda przetłumaczony jako „opamiętał się”, lecz w dosłownym tłumaczeniu bezokolicznik metamelomai znaczy mniej więcej „zmienić się po byciu z [kimś], od którego doznało się troski i opieki”.

Czyż nie jest to piękna zachęta dla wszystkich ojców, która płynie z dzisiejszej Ewangelii? Tak powinno się wychowywać synów, aby w przyszłości, gdyby nawet zeszli na manowce, doświadczywszy w przeszłości troskliwej bliskości swoich ojców, mogli z czasem „opamiętać się”, niosąc w pamięci obraz Prawdziwego Ojca.

Norbert Augustyn Lis OP – „W drodze”

Na nawrócenie nigdy nie jest za późno

Władimir Sołowiow (1853–1900), filozof i poeta rosyjski, gdy był kiedyś gościem w pewnym klasztorze, zasiedział się do późnych godzin nocnych, rozmawiając z jednym z mnichów. Potem chciał wrócić do swojej celi, ale na korytarzach, w ciemnościach – gdzie wszystkie drzwi były takie same – zgubił się i nie mógł trafić ani do siebie, ani do partnera dysputy. Nie chcąc zakłócać zakonnej ciszy, postanowił resztę nocy spędzić na klasztornym korytarzu. Ciche spacerowanie wydało mu się najlepszą metodą dotrwania do rana. Pierwszy blask zorzy porannej sprawił, że filozof bez trudu odnalazł właściwe drzwi. Później napisał: „Podobnie jest z tymi, którzy szukają prawdy. W czasie nocnego czuwania przechodzą tuż obok niej, ale jej nie dostrzegają. Aby ją odnaleźć potrzeba promienia światła”.

Te słowa wydają się świetnym komentarzem do dzisiejszej Ewangelii, w której Jezus pokazuje istotę posłuszeństwa Bożym nakazom. Dwaj synowie symbolizują dwie skrajne postawy. Pierwszy z nich próbuje oszukać ojca swoim pozornym posłuszeństwem. Zgadza się na wykonanie polecenia, po czym je lekceważy. Drugi, początkowo oporny – jak zapisał ewangelista – opamiętał się i spełnił wolę ojca! Można więc powiedzieć, że odnalazł prawdę w wyniku jakiegoś „promyka światła”. Może to była miłość do ojca, a może zwykłe poczucie obowiązku. Niezależnie od motywów postawa drugiego syna niesie ze sobą ważne przesłanie: tylko człowiek nawrócony może się stać posłuszny woli Bożej. Jak zatem szukać owych promieni światła, które umożliwią odnalezienie prawdy, którą jest Stwórca?

Jan Paweł II w encyklice Redemptoris missio pisał: „Każdy człowiek jest zatem wezwany, by «nawrócić się i uwierzyć» w miłosierną miłość Boga względem niego: Królestwo wzrastać będzie w miarę, jak każdy człowiek nauczy się zwracać do Boga w zażyłości modlitwy jako do Ojca (por. Łk 11; Mt 23) i starać się będzie pełnić Jego wolę” (n.13). Można więc powiedzieć, że tylko przez modlitwę człowiek jest w stanie „dokopać się” do tego, co najważniejsze w życiu, czyli do Bożej miłości. W zażyłym kontakcie z Panem można odnaleźć nie tylko Jego wolę, ale i wewnętrzny spokój wynikający z miłosierdzia Bożego. Modlitwa nie pozwala człowiekowi postępować na wzór ewangelicznego syna, który nie potrafił być posłusznym, bowiem inne wartości przesłoniły mu miłość do ojca. Jak więc widać, modlitwa pozwala likwidować wszystko, co przesłania wolę Bożą. Dobrze to rozumiał Leonardo da Vinci, malując słynną Ostatnią wieczerzę. Miał on przed oczyma tylko jeden cel: chciał, aby jego obraz prowadził do Chrystusa. Jednak na wystawie – jakby na złość – wszyscy podziwiali okręcik, który był widoczny w dalekim tle. Mistrz potrzebował trzech tygodni na namalowanie tego okrętu. Nie zważając jednak na włożoną pracę, zaraz pierwszego dnia wieczorem wziął się do poprawiania i zamalował okręt. Był zdania, że nic nie może odwracać wzroku od Chrystusa.

Modlitwa pozwala na „zamalowywanie” wszystkiego, co uniemożliwia pełnienie woli Bożej. Można więc powiedzieć, że człowiek, który się nie modli, będzie próbował „oszukać” Boga i po swojemu budować swoje życie.

Wspomniany już dzisiaj Jan Paweł II w encyklice Ut unum sint pisał: „Każdy winien zatem nawrócić się bardziej radykalnie na Ewangelię i nie tracąc nigdy z oczu zamysłu Bożego, winien zmienić swój sposób patrzenia” (n. 15). To krótkie zdanie może stanowić drugą radę w drodze do stawania się bardziej posłusznym Bożym nakazom. Nieposłuszny syn z dzisiejszej Ewangelii miał bardzo „spłaszczone” patrzenie na świat. Po pierwsze, myślał, że można oszukać ojca, a po drugie, jego wartościowanie było przeniknięte duchem egoizmu.

Postawa chrześcijańska polega na zupełnie innym myśleniu. Matka Teresa z Kalkuty pisała kiedyś: „Całkowite poddanie się Bogu musi objawiać się zarówno w drobnych, jak i wielkich sprawach. Wyraża się to w słowach: Tak, przyjmuję, co mi dajesz, i daję, cokolwiek zechcesz. [...] Może mnie postawić tutaj. Może mnie postawić tam. Może się mną posłużyć”. Każdy z nas ze względu na różne okoliczności może zwlekać z taką decyzją, ale tak naprawdę liczy się efekt końcowy, czyli konsekwentne wypełnienie woli Bożej.

Niestety, każdy z nas do końca nie jest przewidywalny. Nie sposób się nie zgodzić z Stefanem Witwickim, który przed laty trafnie ujmował naturę ludzką i pisał: „Wydaje się rzeczą bez porównania łatwiejszą opisać przebieg wybuchu wulkanu lub prochowni, niż opisać należycie wybuch gniewu albo rozpaczy, i łatwiej powiedzieć czy narysować, jak się plączą gałęzie jabłoni w kwiecie, niż się zorientować w przeróżnych skłonnościach człowieka z temperamentem; i łatwiej nieraz przewidzieć pogodę na podstawie zapisków meteorologicznych z ostatnich lat, niż przepowiedzieć jutrzejsze zachowanie się człowieka, którego znamy też od lat”. Dlatego też trzeba ciągle szukać pomocy u Pana, który wzmacnia i podpowiada.

W kontekście dzisiejszej Ewangelii pamiętajmy, że na nawrócenie nigdy nie jest za późno. Każdy ma szansę odczytać wolę Bożą i choć nie zawsze jest łatwa do przyjęcia, zawsze jednak jest możliwa do realizacji. Obyśmy nigdy nie usłyszeli gorzkich słów Mistrza: „Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć” (Mt 20).

ks. Janusz Mastalski – „Ekspres Homiletyczny”

Bóg nam ufa, a my...

Tydzień temu Pan Jezus zapraszał do winnicy robotników. Dziś zaprasza synów. Robotnikom płacił według umówionej stawki, denara za dzień. Synowie powinni pracować razem z ojcami i cieszyć się, że mogą uczestniczyć w tym dziele. W oparciu o te dwie przypowieści Chrystus ukazuje nam, na czym polega tajemnica zawierzenia. Mówi jednocześnie o różnych jej wymiarach. W wyjaśnieniu dzisiejszej przypowieści nawiązuje także do Jana Chrzciciela, przypominając, że Izraelici nie przyjęli jego orędzia.

Chciałbym w dzisiejszej homilii zatrzymać się nad podejściem ludzi do wiary. Teoretycznie rzecz biorąc, możemy stwierdzić, że przed człowiekiem otwierają się trzy perspektywy życia na ziemi. Jedna każe zawierzyć Bogu oraz przyjąć Jego prawo. Oprócz tego należy przyjąć ludzi, których nam posyła i koniecznie otworzyć się na wieczność. Jeżeli człowiek to wszystko uczyni, zacznie żyć w sprawiedliwości, gdyż taki jest właśnie wymiar Bożego prawa. Będzie obdarzał innych ludzi przyjaźnią, ponieważ ci sprawiedliwi, których Bóg posyła, są narzędziami w Jego ręku i chcą budować wspólnotę w duchu braterstwa.

Drugim rozwiązaniem jest wyciągnięcie ręki w stronę przeciwnika Boga. Wraz z tą decyzją człowiek wchodzi w środowisko jego ludzi i przyjmuje jego pojmowanie Bożego prawa. Szatan bowiem zgadza się nawet na jego przestrzeganie, ale tylko tak długo, jak długo służy jego interesom. Zabiega nawet o to, aby jego poddani w wielu punktach nie zapominali o Bożym prawie. Ale zawsze mają o nim pamiętać o tyle, o ile to pomaga człowiekowi żyć w doczesności. Gdy natomiast prawo Boże utrudnia doczesne życie, wtedy już można je przekroczyć. Na tym polega taktyka zła. Człowiek więc wchodzi we współpracę z ludźmi, którzy nie szanują Bożego prawa i żyją według praw egoizmu.

Teoretycznie rzecz biorąc, można rzec, że jest jeszcze trzecie rozwiązanie: nie opowiadam się ani po stronie Boga, ani po stronie Jego przeciwnika – zostaję sam. Wielu ludzi uważa dziś, że w imię wolności takie rozwiązanie jest najlepsze. Według nich człowiek sam o wszystkim decyduje. Jest to tylko teoretyczna decyzja, ponieważ w rzeczywistości nie ma żadnej luki między prawem a bezprawiem. Nie ma w ogóle takiego marginesu. Albo ktoś żyje według Bożego prawa, albo je łamie, czyli przechodzi na stronę przeciwnika. Nie ma ani jednego milimetra takiego zupełnie wolnego czasu oraz takiej wolnej przestrzeni, w których można by było żyć na własną rękę. To jest po prostu niemożliwe. Tak samo przecież nie ma żadnej wolnej przestrzeni między światłem a ciemnością. Albo jest ciemność, albo wnosimy światło i nie ma już ciemności. Mogę więc żyć w światłości albo wybrać ciemność. Dlatego w praktyce człowiek ma tylko dwa rozwiązania.

Pan Jezus wyraźnie zaznacza, że faryzeusze i uczeni w Piśmie nie zdobyli się na zawierzenie Bogu poprzez wyciągniętą do nich rękę Jana Chrzciciela. Przez tego człowieka Bóg chciał przecież nawiązać z nimi kontakt. Uchwycili się ręki Jana grzesznicy, natomiast faryzeusze „odcięli się” od współpracy z Bogiem.

Dla nas natomiast ważna jest świadomość tego, że jeżeli zawierzyliśmy Bogu, to nigdy już nie będziemy sami. A więc wszystkie nasze decyzje, wszystkie czyny, słowa i spotkania są dziełami naszymi i dziełami Boga. Wtedy nie ma już dzieła tylko człowieka. Takie są konsekwencje zawierzenia Bogu.

I jeszcze na jedną rzecz chcę zwrócić uwagę. Wiara jest właśnie światem zawierzenia i światem zaufania. Bóg zawsze nam ufa. Trudności rodzą się po naszej stronie, gdyż to my nie umiemy zaufać Jemu. Proszę teraz zwrócić uwagę na kłamstwo pierwszego syna z dzisiejszej Ewangelii i na kłamstwo drugiego syna. Obydwaj okłamali ojca: pierwszy, gdyż obiecał, że przyjdzie do winnicy, ale nie stawił się do pracy, drugi – ponieważ powiedział: „Nie przyjdę”, chociaż ostatecznie przyszedł pracować. I wiemy, że tak naprawdę okłamał ojca tylko pierwszy syn. On na pewno poniósł za to konsekwencje, gdyż zniszczył wielkie wartości. Dlaczego jego kłamstwo jest aż tak znamienne? Ono zniszczyło zaufanie syna do ojca i zaufanie ojca do syna. Runął most zawierzenia. Ojciec liczył na syna, ale syn nie stawił się do pracy. Tego typu postępowanie zawsze niszczy świat wiary.

Drugi syn się opamiętał, doszedł bowiem do wniosku, że ojcu trzeba pomóc, dlatego przyszedł do winnicy. I do niego nie mamy żadnej pretensji. Uczynił ojcu miłą niespodziankę, jeszcze więcej: podbudował most zaufania. W tej przypowieści wyeksponowany jest klasyczny przykład na to, że słowo musi mieć pokrycie w czynie. Zaufanie do drugiego człowieka opiera się nie na słowie, lecz spoczywa na „wykonanym” słowie. Dlatego Chrystus pochwalił drugiego syna, a przekreślił postawę pierwszego, utożsamiając ją z postawą faryzeuszy. Jezus potępił kłamstwo, które niszczy zaufanie.

Uczestnicząc w Świętej Ofierze, podziękujmy dziś Bogu za to, że nam zaufał, że powołał nas do świata wiary. I w tej wielkiej dezorientacji, która w tym momencie króluje w naszym narodzie, powoli podnieśmy głowę. Odkryjmy na nowo Chrystusa. Uwierzmy w to, że On nie zawodzi. Otwórzmy zakurzone Boże prawo i na Chrystusie starajmy się budować nasze życie. Właśnie na Nim, bo On był gotów poświęcić swoje życie, aby nas nie zawieść. W każdej chwili warto mieć takiego przyjaciela, taki punkt oparcia.

Chrystus nas osłoni, Chrystus nas wybawi, a jeśli będzie trzeba, będzie za nas cierpiał. Świat wiary jest światem życia człowieka. Wszystko zależy od tego, komu człowiek zawierzył. Oby nasze zawierzenie było źródłem pokoju w naszym życiu doczesnym i źródłem szczęścia wiecznego.

ks. Edward Staniek – „Ekspres Homiletyczny”

Chcę zobaczyć polityków,

jak przegrywają z klasą

Pokaż mi, jak znosisz porażkę, a będę wiedział, czy mogę ci zaufać. Taki plakat powiesiłbym obok tłoczących się na płotach podobizn polityków startujących w wyborach. Dopisałbym jeszcze na nim: A jeśli wygrasz? Czy będziesz szczerze współczuł pokonanym?

Trwa szczególny czas rywalizacji między politykami i mówienie przy tej okazji o współczuciu wobec rywala, który przegra, wydaje się być pomysłem z kosmosu. Wyobraźcie sobie przegranych radujących się razem z partią, która w tej walce zwyciężyła, a zwycięzców pocieszających przegranych. To scenariusz nie z naszej planety. Pomysł na książkę z dziedziny science fiction.

Dzisiaj współczucie osobie, której się nie powiodło, która przegrała lub poniosła w życiu jakąś porażkę, idzie w parze z niechęcią do autorów tej smutnej dla niej sytuacji. Niejeden powie, że to oczywiste i zupełnie zrozumiałe. Nie czujemy sympatii do pracodawcy, który odebrał premię naszej najlepszej przyjaciółce. Rzadko się zdarza, że rodzic chwali nauczyciela, który nie promował ich dziecka do następnej klasy. Gdy trudno zidentyfikować winnych, chętnie ich szukamy lub nawet kreujemy.

Współczujemy przegranym, jeśli czujemy się z nimi związani wiarą w podobne wartości, więzami rodzinnymi lub wspólnymi interesami. Mówiąc krótko: współczujemy tylko naszym przegranym. Konkurenci myślący inaczej, nie należący do naszych, czy wygrają czy przegrają, złoszczą nas lub irytują. Czy to już nienawiść, czy tylko naturalna antypatia? Źle o nich mówimy, umniejszamy ich sukcesy, nierzadko poniżamy, a z pewnością nie błogosławimy im. Ich wygrana to wynik knowań i nieuczciwych zagrywek. Ich przegrana to zaproszenie do odwetu.

Bywają jednak wyjątki. Moja babcia, zmuszana przez męskich członków rodziny do oglądania meczu piłki nożnej, zawsze sympatyzowała z drużyną, która przegrywała, bez względu na barwy. Ten rodzaj współczucia nie wzbudzał w niej niechęci do zwycięzców. Była przekonana, że piłkarzom, którzy ostatecznie wygrali, też jest przykro. Raz wyszła z propozycją, aby zawodnikom dać dwie piłki, po jednej dla każdej drużyny. Dziadek jej tłumaczył, że gra się toczy o wielkie pieniądze i nie ma tu miejsca na współczucie. Trzeba kibicować swoim. A jak jest w polityce?

Przyobleczcie się we współczucie - zachęcał Paweł Apostoł adresatów swojego Listu do Kolosan (3,12). Płaczcie z płaczącymi i weselcie się z tymi, którzy się weselą - tłumaczył chrześcijanom mieszkającym w Rzymie (Rz 12,15). A przy tym „błogosławcie tych, którzy was prześladują, błogosławcie, a nie przeklinajcie” (Rz 12,14). Autor tych słów musiał być bardzo nieżyciowy. W walce politycznej nie ma miejsca na współczucie, a Ewangelia, na którą politycy się powołują, ma służyć jedynie realizacji partyjnego programu. Każda walcząca strona dobiera sobie odpowiedni fragment. Wyrywa go z kontekstu, by pasował.

„Jeśli wybory nie pójdą po mojej myśli, szczerze pogratuluję tym, którzy wygrają i uznam własną porażkę”. Proponuję, aby każdy działacz partyjny przepisał sobie to zdanie tysiąc razy do zeszytu. Tak jak robił to kiedyś po chuligańskim wybryku w szkole: nie będę więcej dokuczał [miejsce na wstawienie imienia]. Może się to wreszcie utrwali i zapobiegnie kuriozalnym wystąpieniom niepokornych pokonanych w stylu: To myśmy wygrali. To nic, że wynik wskazuje inaczej. Nasze jest na wierzchu. My mamy rację i zawsze ją mieliśmy.

Wojciech Żmudziński SJ – „deon.pl”

Święci i błogosławieni w tygodniu

1 października - św. Teresa od Dzieciątka Jezus, dziewica i doktor Kościoła
1 października - św. Remigiusz, biskup
1 października - św. Roman Hymnograf, diakon
2 października - świętych Aniołów Stróżów
3 października - św. Franciszek Borgiasz, prezbiter
3 października - św. Chrodegang, biskup
3 października - bł. Kolumban Józef Marmion, prezbiter
4 października - św. Franciszek z Asyżu
5 października - św. Faustyna Kowalska, dziewica
5 października - bł. Rajmund z Kapui, prezbiter
5 października - bł. Albert Marvelli
5 października - bł. Franciszek Ksawery Seelos, prezbiter
5 października - bł. Bartolo Longo
5 października - bazylika katedralna we Włocławku
5 października - bazylika katedralna w Toruniu
6 października - św. Brunon Kartuz, opat
6 października - bł. Jakub (Dydak) Alojzy de San Vitores, prezbiter i męczennik
6 października - św. Maria Franciszka od Pięciu Ran Pana Jezusa, dziewica
6 października - bł. Innocenty z Berzo, prezbiter
7 października - Najświętsza Maryja Panna Różańcowa
7 października - św. Justyna z Padwy, dziewica i męczennica