W BLASKU MIŁOSIERDZIA
44/990 – 27 października 2024 r. B.
INTERNETOWE WYDANIE TYGODNIKA
Niedziela, 27 października 2024 r.
XXX niedziela zwykła (B)
Rozgardiasz w Jerychu. Jezus, tłum i wołający za Jezusem niewidomy żebrak. „Rabbuni, żebym przejrzał” – prosi Jezusa, gdy w końcu udało mu się przed Nim stanąć. A Jezus, widząc jego wiarę, uzdrowił go.
Ów żebrak jest jednym z nielicznych żyjących dwa tysiące lat temu, o którym cokolwiek dziś wiemy. To Bartymeusz, syn Tymeusza – napisał Ewangelista. Jezus nie tylko przywrócił mu wzrok, ale dał mu też nieśmiertelną sławę. Taką, o której pomarzyć mógłby niejeden rzymski cesarz czy któraś ze sław bardziej współczesnego świata. O ich istnieniu, po wieku, dwóch, wiedzą już najczęściej tylko specjaliści od historii. Bartymeusza, syna Tymeusza, kojarzono przez wieki. I kojarzą do dziś miliony chrześcijan na całym świecie.
Ewangeliści najczęściej nie podawali imion tych, których Jezus uzdrowił. Dlaczego akurat jego imię znamy? Odpowiedź kryje się pewnie w tej lakonicznej wzmiance z końca tej historii. „Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą” – czytamy. Poszedł za Jezusem „fizycznie”, wspiął się z Jerycha do Jerozolimy, gdzie ma miejsce kolejna scena Markowej Ewangelii? Możliwe. Być może jednak chodziło o coś więcej. Być może chodziło o to, że stał się odtąd jednym z uczniów Jezusa...
Nam Jezus też... no, może nie przywrócił, ale na pewno dał nam wzrok. Przez łaskę wiary udzielonej nam w sakramencie chrztu. My też widzimy. Widzimy, że kresem naszego życia jest nie grób, ale zmartwychwstanie. I dlatego, tak jak Bartymeusz, też idziemy za Jezusem. Wiedząc, że nasze imiona zapisane są w niebie.
Gdzie by nas droga za Nim nie poprowadziła, nawet jeśli do Jerozolimy, gdzie najpierw było „hosanna!”, a potem „ukrzyżuj Go!”, na pewno warto. Bo to jedyna droga prowadząca do życia.
Wszyscy możemy być Bartymeuszami
Myślę, że każdy z nas może odnaleźć w sobie bohatera dzisiejszej Ewangelii, ślepca Bartymeusza. A na pewno dobrze by było, gdyby tak się stało.
Kim jest ten człowiek? Ewangelista określa go prosto – niewidomy żebrak. Odkładając na bok skojarzenia i obrazy, które się automatycznie nasuwają, można powiedzieć, że żebrak to ktoś zależny od innych i to w sposób podstawowy. Do tego stopnia, że jego przetrwanie jest wypadkową relacji, które jest w stanie stworzyć z ludźmi. Pierwsza dobra nowina płynąca z tego słowa: nie jestem samotną wyspą, moje życie zależy od innych. Chrystus dopowie nawet więcej: ono należy do innych. I w obu przypadkach jest to naprawdę Dobra Nowina.
Wiemy ponadto, że Bartymeusz nie widzi, chociaż bardzo chce przejrzeć. Tęskni za światłem. Światło to elementarne pragnienie człowieka i nie można go do końca zagłuszyć, chociaż „wielu nastawało, żeby umilkł”. Wiele podobnych agresywnych żądań rozbrzmiewa w naszym otoczeniu i sercu. Lecz dążenia do prawdy nie sposób z nas wykorzenić. I choć czasami musimy jej szukać po omacku, „na ślepo” i bez przewodników, to jednak, gdy dopuścimy to pragnienie do głosu, Bóg na nie odpowie. Zatrzyma się i przywoła nas do siebie, a potem poprowadzi „równą drogą” (Jr 31,9), na której nie można się potknąć.
Jeśli odnajdujesz siebie w osobie Bartymeusza, odważ się – tak jak on – z głębi serca zawołać do Jezusa. Zaryzykuj, zrzuć z siebie płaszcz samowystarczalności. Powiedz, co chcesz, aby ci uczynił. Czego potrzebujesz tu i teraz. Blask przechodzącego Chrystusa przewyższa każdą twoją nędzę i ciemności grzechu. Tylko przyjdź do Niego z pustymi rękami, nie bierz nic ze sobą, a nie odejdziesz zasmucony, jak ów bogaty młodzieniec. Spróbuj wziąć na usta zbawienne słowa: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”. Ta prosta modlitwa przeprowadziła przez pustynię wiele pokoleń chrześcijan, świadomych, że w obliczu Boga nie mają nic, zwłaszcza dobrych uczynków.
Paweł Dąbrowski OP- „wdrodze.pl”
W twoim domu
„Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: «Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu»” (Łk 19,5).
W ubiegłą niedzielę słuchaliśmy napomnienia Jezusa: wielki jest ten, kto służy, a nie ten, kto usiłuje pokazać swoją wielkość, kto się o tę wielkość bije, kto o tę wielkość zabiega. „Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć”.
I właśnie Jezusa, który służy ludziom, widzimy w dzisiejszej Ewangelii. To służenie człowiekowi przez Jezusa widzimy poprzez wszystkie karty Ewangelii. Nie jest to poddańcze usługiwanie, bo przecież Jezus jest królem. Prawdziwe służenie człowiekowi nie poniża nas. Nie upokarza. Ani nas nie upokarza, ani nie upokarza człowieka, któremu służymy. Jest to pomoc, jest to dobro, które komuś dajemy. Dobro, które cieszy, które jest przyjęte z radością.
Idziemy z Jezusem przez Jerycho, poprzez wielki tłum. A Zacheusz, niskiego wzrostu, siedział na drzewie, żeby lepiej widzieć. Żeby w ogóle coś zobaczyć. Nie był to człowiek, któremu ludzie chętnie się kłaniali, pomagali, z którym chcieli pokazywać się innym czy zasiadać z nim przy stole. Ludzie, z którymi my chętnie byśmy się zaprzyjaźnili, mieli go w pogardzie. Jak wszystkich celników, ludzi na usługach okupanta. A on był zwierzchnikiem celników.
Ale Jezus przyszedł do wszystkich. „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu” - powiedział Jezus. Nie spodobało się to innym. „Do grzesznika poszedł w gościnę” - mówili. Czy o tę grzeszność Zacheusza chodziło, czy może o to, że oni też przyjęliby chętnie Jezusa pod swój dach, a do nich nie przyszedł? Co było mocniejsze: zgorszenie czy zazdrość? Tłumy ludzi były w Jerychu, zapewne jedni się tylko gorszyli, inni tylko zazdrościli, a może i inne uczucia pojawiły się przy tej okazji. Nie o to jednak chodzi, żeby podglądać cudze serca. Ważne, aby poznać swoje. O co naprawdę chodzi w naszych zachowaniach, w naszych słowach. Tak trudno nam się cieszyć cudzą radością. Może sądzimy, że to nam się należało? Szybko szukamy w nim jakiegoś zła, żeby usprawiedliwić swoje negatywne emocje. Ale dlaczego Jezus tego zła nie dostrzegł? Dlaczego nie wybrał mnie?
Może właśnie dlatego, że we mnie zbyt wiele pewności, że to mnie się należy. Przy takim nastawieniu żadne wyróżnienie nie pomoże. Nie stanie się budujące. Nie doda sił. Przeciwnie, wniesie jeszcze więcej pychy i zazdrości. Jeszcze bardziej będę uważać, że to mnie się należy, a nie innym.
A Zacheusz? Jak pięknie on przyjął Jezusa. Jego radość była tak wielka, że zapragnął się nią podzielić. Nie chwalić, tylko podzielić. „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. I nie chodzi o to, czy mamy ten majątek, czy nie, nie o to ile z niego możemy dać, żeby starczyło nam na jedzenie. Chodzi o to, że kiedy spotykamy Jezusa, kiedy Jezus do nas przychodzi, to spontanicznie chcemy dać innym to szczęście. To natychmiast chcemy wynagrodzić wszystkie krzywdy. To chcemy wszystko wybaczyć. Wszystkich przygarnąć do serca.
I po tym poznajemy, czy spotkaliśmy Jezusa naprawdę.
„Na to Jezus rzekł do niego: «Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama" (Łk 19,1-10).
Garść myśli:
- Radość można osiągnąć tylko wtedy, gdy się drugiemu sprawia radość. (Karl Barth)
- Jeśli chrześcijanin ma wybaczyć sobie w pełni i sensownie, to musi się oprzeć na przebaczeniu, które otrzymuje od Chrystusa. Inaczej nie miałby mocy wybaczyć sobie do głębi. (Piotr Jordan Śliwiński)
- Początkiem dobrych czynów jest wyznanie złych. (św. Augustyn z Hippony)
- Nie wystarcza wewnętrzna skrucha, aby otrzymać Boże przebaczenie. Pojednanie z Nim uzyskuje się przez pojednanie ze wspólnotą Kościoła. (Jan Paweł II)
Bogumiła Szewczyk -
Biblia pyta
Czyż nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusa? Czyż wziąwszy członki Chrystusa będę je czynił członkami nierządnicy? Przenigdy!
Albo czyż nie wiecie, że ten, kto łączy się z nierządnicą, stanowi z nią jedno ciało? Będą bowiem - jak jest powiedziane - dwoje jednym ciałem.
Ten zaś, kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem.
Strzeżcie się rozpusty; wszelki grzech popełniony przez człowieka jest na zewnątrz ciała; kto zaś grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy.
Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie?
1 Kor 6, 15-19
***
Biblia pyta:
Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą.
1 Kor 6,9
***
KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
Rozdział XVI. O TYM, ŻE POWINNIŚMY POWIERZAĆ BOGU NASZE POTRZEBY I BŁAGAĆ O ŁASKĘ
Głos ucznia
1. Boże najmilszy i umiłowany, pragnę Cię przyjąć pobożnie, Ty znasz moja bezradność, znasz moją udrękę, leżę pośród win i występków, tak często bywam zgnębiony i rozdrażniony, zbuntowany i uwalany brudem. Przychodzę do Ciebie po lekarstwo, błagam o pociechę i ulgę.
Mówię do Ciebie, bo Ty wiesz wszystko, bo Ty znasz moje serce J 18,4; 21,17, bo Ty jeden możesz mnie naprawdę podźwignąć i uleczyć. Ty wiesz, czego mi brak najbardziej, Ty wiesz, jak mało mam zalet.
2. Oto stoję przed Tobą biedny i nagi prosząc o łaskę, błagając o miłosierdzie. Pokrzep głodnego, ogrzej moją oziębłość żarem Twojej miłości, rozjaśnij moją ślepotę światłem Twojej obecności. Przemień mi to, co ziemskie, w gorycz, to, co ciężkie i trudne, w cierpliwość, to, co niskie i przyziemne, w odmowę i zapomnienie.
Wznieś moje serce wysoko ku sobie i nie pozwól mi błąkać się po ziemi. Ty sam bądź mi odtąd szczęściem do końca życia, bo Ty jesteś mój pokarm i napój, miłość i radość, szczęście i wszystko, co mam.
3. Zapal mnie całego swoją obecnością, przepal i przemień w siebie 1 Kor 6,17, abym w łasce wewnętrznego zjednoczenia i w stopieniu ognistej miłości duchem złączył się z Tobą.
Nie pozwól, abym odszedł od Ciebie głodny i spragniony, ale roztocz nade mną miłosierdzie, jak czyniłeś cuda dla swoich świętych. Cóż to byłoby dziwnego, gdybym zapłonął cały od Twojego dotknięcia, a sam zagasł dla siebie, skoro Ty jesteś ogniem zawsze gorejącym i niegasnącym nigdy Kpł 6,6 miłością oczyszczającą serca i oświecającą umysły?
Tomasz a Kempis, 'O naśladowaniu Chrystusa'
Postulat wytrwałej modlitwy
Przyglądając się dzisiejszemu fragmentowi Ewangelii, nie sposób nie zauważyć, że niewidomy żebrak Bartymeusz jest typowym przykładem człowieka, który wytrwale modli się o uzdrowienie. On czyni to słowami: „Jezu, Synu Dawida, ulituj się” (Mk 10). W tym konsekwentnym krzyku ślepca możemy odnaleźć współczesnego człowieka, który powinien wytrwale modlić się o przejrzenie, a więc o zobaczenie tych wartości w świecie, które są najważniejsze. Chodzi o uzdrowienie ślepoty, czyli nieumiejętności odróżniania zła od dobra. Trzeba więc przyglądnąć się podstawowym wymiarom modlitwy wytrwałej. Aby stała się ona prawdziwą modlitwą, należy przyjąć kilka postaw będących przejawem stanu duszy, serca i umysłu.
Pierwszą cechą takiej modlitwy jest wiara w Boga. Na modlitwę trzeba stawać z wiarą. Jest ona zdolnością daną nam przez Boga, byśmy kierowali się usłyszanym Jego słowem, które nigdy nie kłamie. Na mocy tej łaski możemy pójść za tym słowem, a nie tylko za własnymi odczuciami, uprzedzeniami, przesądami czy opiniami innych ludzi. To Pan jest inicjatorem tych spotkań, jakiekolwiek by one nie były. Jest w nich obecny wcześniej od nas i pragnie ich bardziej niż my sami.
Drugą cechą prawdziwej modlitwy pełnej wytrwałości jest pragnienie Boga. Spotkamy Pana, kiedy zapragniemy Go tak jak powietrza, jak pokarmu. O to pragnienie trzeba się ciągle modlić, bowiem jest ono łaską, którą raz uzyskawszy, człowiek musi pomnażać.
Trzecią cechą wytrwałej modlitwy jest całkowite oddanie. Nie wolno stawać przed Bogiem i mówić Mu: wszystko tylko nie to. Taka postawa przeszkadza w spotkaniu z Jezusem. Bóg nie oczekuje od nas nadludzkich wysiłków. Chce jedynie, abyśmy byli uczciwi wobec siebie i wobec Niego. Mając świadomość swoich ograniczeń, powinniśmy prosić, abyśmy przyjęli każdą wolę Bożą.
Czwartą cechą rozważanej przez nas modlitwy jest ofiarność. Wytrwała modlitwa nie jest rzeczą łatwą. Wcześniej czy później doświadczamy wewnętrznego oporu, zniechęcenia, znudzenia, a nawet strachu. Przecież nawet św. Teresa z Ávila miała takie okresy w życiu, kiedy musiała się zmuszać, aby wejść do kaplicy. Modlitwa jest często wymagającym ćwiczeniem. Sam Bóg, którego spotykamy, zaczyna sprawiać, że widzimy się takimi, jakimi jesteśmy. A to nie zawsze jest przyjemne.
Kolejną cechą wytrwałej modlitwy jest pokora. Polega ona na cichej akceptacji najgłębszej naszej niegodności, na całkowitym zaufaniu Bogu. Bez Niego nic uczynić nie możemy. Człowiek pokorny akceptuje to, że jest tylko marnym stworzeniem, nie musi grać na modlitwie ani przed sobą, ani przed Bogiem.
Szóstą cechą wytrwałej modlitwy jest wierność. Nie jest to jednorazowy akt. To proces, który im bardziej jest dynamiczny, tym mocniej fascynuje. Modlitwa powinna człowieka „wciągać”, i to niezależnie od efektów dostrzeganych przez modlącego się.
I wreszcie siódmą (na pewno nie ostatnią) cechą modlitwy wytrwałej jest czysta intencja. Kto poszukuje siebie na modlitwie, szybko porzuci spotkania z Bogiem, gdy tylko staną się nudne, schematyczne, trudne czy niezgodne z oczekiwaniami.
Tylko wytrwała modlitwa może wydać trwałe owoce. Są to poszczególne dary, o które mamy prosić dla siebie i dla innych. Pierwszym zaś owocem autentycznej modlitwy jest to, że sami zaczynamy się przemieniać pod jej wpływem.
Ojciec D. Wider, pisząc kiedyś o modlitwie wytrwałej, tak pouczał czytelników:
Święty Jan Chryzostom, omawiając całe wydarzenie z Kananejką oraz jej wytrwałość w proszeniu, daje zachętę: „Nie ustawaj w proszeniu, aż otrzymasz: u końca prośby jest dar otrzymania”. Potem zaś, podejmując temat, że wielu prosi, a nie otrzymuje, dodaje: „Wielu wchodzi do kościoła i robią to wiele razy, a nie wiedząc, co mówili, ruszają wargami, a sami nie słyszą. Ty sam nie słyszysz swojej prośby, a chcesz, by Bóg usłyszał. Ciało twoje było w kościele, a myśl na zewnątrz”. Pierwsza jego wypowiedź wyraziście mówi o wytrwałości w modlitwie, druga natomiast, jakkolwiek ukazuje pewną wytrwałość w zanoszeniu prośby, wyjaśnia jej bezskuteczność spowodowaną bezmyślnością, brakiem należnej uwagi na modlitwie. Także na ten temat wypowiada się św. Ambroży: „Modlić się oznacza wołać całym sercem. Nasze serce woła nie głosem ciała, lecz wzniosłością myśli, przy wtórze cnót. Wielkie jest wołanie wiary. W duchu przybrania za dzieci wołamy: Abba, Ojcze! i Duch Święty woła w nas. Naszym głosem jest sprawiedliwość, czystość... Kiedy się modlisz, proś o wielkie rzeczy, tj. o rzeczy wieczne, a nie o przemijające. Nie módl się jedynie o pieniądze, bo rdzą tylko są... Taka modlitwa nie dochodzi do Boga”. Do omawianego przymiotu modlitwy, wytrwałości, odnoszą się słowa mówiące o modlitwie cnót. Cnota jest trwałym przyzwyczajeniem. Dlatego prośba poparta sprawiedliwością, czystością, innymi cnotami, dochodzi do Boga. Święty Ambroży, jakby nawiązując do słów z Listu św. Jakuba (Jk 4), mówi: „Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie” . Można tu dorzucić stwierdzenie Chrystusa skierowane do Jana i Jakuba: „Nie wiecie, o co prosicie” (Mt 20).
Na koniec niech każdy zapyta siebie o jakość swojej modlitwy. Czy potrafimy – jak Bartymeusz – wołać, błagać, modlić się wytrwale w potrzebie?
ks. Janusz Mastalski – „Ekspres Homiletyczny”
Kapłan sługą Bożego życia
„Każdy arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy”. Takie słowa zanotował autor Listu do Hebrajczyków.
Kapłan należy do ludzkiej rodziny. Kapłan dobrze zna kondycję duchową swoich rodaków. Życie ludzkie nie jest mu obce. On zna jego blaski i jego cienie. On wie, ile w życiu może być piękna i szczęścia, ale wie również, ile może być cierpienia. Kapłan musi być specjalistą od ludzkiego życia.
Syn Boga stał się kapłanem, gdy otrzymał ludzkie ciało w łonie Matki. Odtąd miał co ofiarować Ojcu, odtąd też stał się specjalistą od posłuszeństwa Ojcu w cierpieniu. Żyjąc wśród nas, doświadczył za nas, jak grzech rani i jak bardzo boli. Doświadczył nawet agonii i śmierci. Stał się do nas podobny we wszystkim, z wyjątkiem grzechu.
Kapłani pochodzą spośród wiernych i otrzymują od Boga specjalną misję. Wybiera ich sam Stwórca i czyni pośrednikami między ludem a sobą i między sobą a ludem. Kapłan jest jak most ustawiony między niebem a ziemią.
Kapłan jest ustanowiony w sprawach odnoszących się do Boga. Jest więc specjalistą w zakresie Bożego programu, który jest realizowany na ziemi. To sprawia, że Stwórca czyni go odpowiedzialnym za losy wiary i miłości Bożej na ziemi. Z tej racji kapłan nieustannie odkrywa bogactwo objawienia Bożego i jego tajemnice. On ma w nie wprowadzać tych, których Bóg mu powierzył. To jedno z kapłańskich zadań. Bez tego nie mógłby być specjalistą, nazwijmy to, od spraw Bożych.
Celem kapłańskiej posługi, gdy duszpasterz występuje w imieniu Boga, jest pouczenie, przekaz łaski Bożej, co dokonuje się szczególnie w posłudze sakramentalnej, oraz udzielanie błogosławieństwa.
Jeśli natomiast kapłan staje przed Bogiem w imieniu ludzi, wyprasza u Niego przebaczenie grzechów, wyprasza łaski potrzebne zarówno do życia doczesnego, jak i wiecznego oraz składa ofiary za grzechy, czyli ofiary wynagradzające.
Modlitwa jest stałą funkcją kapłana. Spędza on przed Bogiem każdego dnia pewien czas, by ogarnąć wszystkich, za których jest odpowiedzialny, i wstawia się za nimi, czy oni o tym wiedzą, czy nie. Kapłańska modlitwa płynie do nieba każdego dnia i stanowi wielki potencjał w komunikacji parafian z Bogiem. Ten wymiar kapłańskiego życia najczęściej jest znany wyłącznie Bogu.
Składanie ofiar jest znane również ludziom. Jest to najczęściej Msza Święta, ale również są to cierpienia, doświadczenia, upokorzenia, które mają miejsce częściej, niż sądzimy. Te ofiary przyjmuje Bóg i odpowiada na nie w swój sposób. Ofiara bowiem posiada większą moc niż modlitwa. Najdoskonalsze jest połączenie ofiary i modlitwy. Ponieważ w Kościele kapłan jest podłączony do Jezusa, Najwyższego Kapłana, jego modlitwa za ludzi, jak i ofiara są dziełem nie tylko kapłana, ale i Jezusa, stąd płynie jej wielka skuteczność.
Dziękujmy Bogu za kapłanów i prośmy, aby mieli odwagę, moc i mądrość służyć ludzkości niezależnie od tego, czy ludzie to docenią, czy nie.
ks. Edward Staniek „Ekspres Homiletyczny”
Strzeżmy się ślepoty duchowej
Jeden z rekolekcjonistów opowiada prawdziwą historię kobiety, która nigdy nie potrafiła dostrzec ani szczypty dobra w tym, co czynili inni ludzie. Nawet ich największe starania i bezinteresownie czynione dobro komentowała zawsze: „Na pewno mieli w tym swój interes”. Ta kobieta znajdowała błąd w każdym człowieku, którego krytykowała, nie pozostawiając na nim przysłowiowej suchej nitki. Jej chorobliwa złośliwość doprowadziła do tego, że była skłócona ze wszystkimi, nawet z najbliższą rodziną. Brak akceptacji jakiegokolwiek dobra sprawił, że zaczęła odczuwać jakiś wewnętrzny strach. Zdecydowała się pójść do psychiatry, który niewiele jej pomógł. W czasie wielkopostnych rekolekcji usłyszała w kościele historię ślepca cudownie uleczonego przez Chrystusa. I w tym momencie dzięki łasce Bożej ona również została cudownie uzdrowiona, nie ze ślepoty fizycznej, ale ze ślepoty duchowej.
Uzdrawiając niewidomego Bartymeusza, Chrystus wypełnia proroctwo Jeremiasza mówiące o tym, że w czasach mesjańskich niewidomi i dotknięci kalectwem zostaną uzdrowieni. Aby ujrzeć Chrystusa w sposób fizyczny, oczami swego ciała, musiał najpierw Bartymeusz uwierzyć, czyli ujrzeć Jezusa oczyma swej duszy. Mógł przecież zignorować to, że Chrystus przechodzi drogą, przy której on siedział. Budząca się w jego sercu wiara kazała mu krzyczeć i wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”.
Jego wołanie musiało być tak przejmujące, tak wielkie wrażenie czyniło na ludziach, którzy otaczali Jezusa, że aż nie mogli tego słuchać. Ewangelia mówi, że „wielu nastawało na niego, żeby zamilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Synu Dawida, ulituj się nade mną!»”.
Na świecie żyje wielu nieszczęśliwych ludzi, którzy pozbawieni są tego wielkiego daru, jakim jest wzrok. Nie mogą zobaczyć twarzy kochanych ludzi, piękna otaczającej ich przyrody, wschodu czy zachodu słońca, gwiazd migocących w nocy na bezchmurnym niebie... Niewidomi narażeni są również na liczne niebezpieczeństwa; przechodząc przez ulice nie widzą pędzących samochodów, zbliżających się nieprzyjaznych ludzi, ukazujących się na skórze symptomów choroby, wyrazu twarzy ludzi, którzy z nimi rozmawiają. Postarajmy się zatem chociaż trochę zrozumieć radość Bartymeusza w chwili, kiedy odzyskał wzrok. Jezus otworzył w tym momencie dla niego cały przepiękny świat.
Doświadczenie codziennego życia uczy nas, że oprócz ślepoty fizycznej, istnieje również ślepota moralna. Oczy naszego serca i duszy nazywamy sumieniem. Wszyscy rodzimy się obdarowani przez Boga tym bezcennym darem, który mamy rozwijać i pielęgnować w świetle przykazań i zasad Ewangelii. Dobrze ukształtowane sumienie pozwala nam odróżnić dobro od zła. Zachęca do czynienia dobra i unikania zła. Chwali nas, gdy czynimy dobro i karci, gdy postępujemy źle.
Pomyślmy, jak wielką tragedią jest moralna czy duchowa ślepota. Dotknięci nią ludzie potrafią ranić i krzywdzić innych, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Patologiczni kłamcy kłamią jak z nut i nie czują z tego powodu najmniejszego wyrzutu sumienia. Niemoralni wyzyskiwacze bogacą się na cudzej krzywdzie, handlując narkotykami i bronią, zarabiając na prostytucji i pornografii. Oszczercy szargają dobre imię bliźnich, posuwając się do przestępstw. Nieuczciwi małżonkowie bez skrupułów zdradzający współmałżonka... W takich ludziach nie ma ani szczypty lojalności, prawdy, poczucia winy czy wstydu, ponieważ zabili i zaślepili swoje sumienie.
Nasza ludzka godność, którą zostaliśmy obdarowani przez Boga, pozwala nam widzieć nie tylko piękno przyrody: drzewa, kwiaty, góry, wschody i zachody słońca, ale również odróżniać dobro od zła dzięki wzrokowi sumienia. Sumienie jest tą osobistą przestrzenią, w której Stwórca woła nas od wewnątrz, z głębi naszego serca, abyśmy szli za Jego światłem.
Fizyczna ślepota jest niebezpieczna dla naszego ciała. Ślepota moralna i duchowa jest niebezpieczna dla duszy. Dar duchowego widzenia – nasze sumienie odróżnia nas od reszty stworzeń, czyniąc nas ludźmi, istotami stworzonymi na obraz i podobieństwo Boże.
Tak jak Bartymeuszowi nam również życie nie oszczędza nieszczęść i upokorzeń. Tak wiele razy czujemy się biedni i moralnie ślepi, upokorzeni brudem i nędzą naszych grzechów. Powinniśmy wtedy wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nad nami!”. Ulituj się nade mną, ponieważ zabiłem moje sumienie poprzez nadużywanie narkotyków, alkoholu, zatracenie się w seksie... Ulituj się nade mną i przywróć wzrok mojej duszy, abym nie był niewolnikiem dóbr materialnych, wygody, pieniędzy. Ulituj się nade mną, bo targają mną pokusy i namiętności, zżera pycha i nienawiść do ludzi. Jezusie, Synu Dawida, ulecz mnie z duchowej nędzy, przywróć wzrok sumieniu i spraw, abym duchowo przejrzał.
Zakończmy to rozważanie modlitwą żołnierza, który w czasie bitwy został zraniony w głowę i bał się utraty oczu.
Panie, nie zabieraj mi światła moich oczu! Ale jeśli już taka jest Twoja wola, to zostaw mi przynajmniej światło umysłu. Jeśli zaś i tego chcesz mnie pozbawić, zostaw mi przynajmniej światło wiary.
ks. Marian Bendyk – „Ekspres Homiletyczny”
Święci i błogosławieni w tygodniu
• |
27 października - święci męczennicy Sabina, Wincenty i Chrestyna |
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |
|
• |